Ażeby coś publikować, trzeba wierzyć, że moje słowo, moja
nuta, farba, którą położę na płótnie, są ważne. Są jedyne.
Zygmunt Mycielski, Niby dziennik.
Na początku 2003 r. odbyło się zebranie Dolnośląskiego Oddziału ZLP. Było prawie wyłącznie poświęcone pomysłowi zorganizowania w Polanicy Zdroju festiwalu poezji (przerodził się w rzeczywistość). Jedna z obecnych osób, gdy zaczęto zastanawiać się, kogo nań zaprosić, stwierdziła z naciskiem, że należy dopilnować, aby wśród zaproszonych nie znaleźli się grafomani. Byłem uczestnikiem tego spotkania i doskonale pamiętam tę wypowiedź.
Od wspomnianego spotkania nie minęły nawet trzy tygodnie, jak we wrocławskim Klubie Muzyki i Literatury odbyło się kolejne ,,Czytanie wierszy”. Jedną z osób prezentujących swą twórczość, była owa osoba wrażliwa na obecność grafomanów. W trakcie jej recytacji, siedzący obok kolega (malarz, poeta i eseista) powiedział cicho do mnie:
‒ Toż to czystej wody grafomania.
Nie mam żadnych wątpliwości, że gdyby ów poeta usłyszał tę opinię, byłby zarówno zaskoczony, jak i oburzony. Oczywiście uważałby, że nie zasłużył na nią (każdy na jego miejscu byłby tego zdania). A osobę, która ją wyraziła uznałby za nie mającą pojęcia o tym, na temat czego zabrała głos.
Dlaczego przypomniałem to – zapewniam, że autentyczne – zdarzenie sprzed wielu lat? A to po to, abym tym, którzy innym przypinają łatki z napisem „grafoman”, dać do myślenia. Tym bardziej, że owo ,,łatkowanie” ma miejsce często. Oczywiście czyniący to, są przekonani, że, kto jak kto, ale oni nie są – jakżeby inaczej ‒ grafomanami. Z tym, że jeśli ów epitet nie zostanie skierowany pod adresem kogoś konkretnego, ale zostanie już wypowiedziany, to, prędzej czy później, nieodwołalnie trafi na czyjeś plecy. Jednak sam wypowiadający go, jak pokazała wspomniana opowieść, nigdy nie powinien czuć się bezpieczny. Bo może…
*
Grafomanem jest „człowiek opanowany manią pisania utworów literackich, a nie mający zdolności w tym kierunku”. Taką definicję można znaleźć np. w Słowniku wyrazów obcych wydanym przez PWN, Warszawa 1980.
Z tą definicją nie do końca zgadzał się Stefan Kisielewski, który w Dziennikach odnotował:
„[…] grafoman to niekoniecznie jest ten, co źle pisze, ale przede wszystkim ten, co za wszelką cenę musi drukować”.
Oficjalna, słownikowa treść terminu „grafoman” nie zmienia się od dziesięcioleci; a najpewniej i dłużej. Pewnie nie zmienia się też częstotliwość (duża) jego używania. Rzecz jednak w tym, że nie zgadzam się ze wspomnianym objaśnieniem tego hasła (tytuł niniejszego szkicu ma to sugerować). Korzystając z okazji proponuję więc wersję następującą:
Grafoman – człowiek opanowany manią pisania utworów literackich, ale Nie zadający sobie jakiegokolwiek trudu, aby je opublikować; mało tego, nie odczuwający potrzeby publikowania. Innymi słowy, osoba poprzestająca na samym napisaniu. I tym się zadowalająca.
Tę zaproponowaną przeze mnie definicję uzupełnia pogląd Andrzeja Kijowskiego, który „jednego był pewien – zauważyła Agnieszka Tomasik w (Nie)napisanym arcydziele – tego, że pisarz jest dopiero wtedy pisarzem, gdy ma swoich odbiorców. Powieść bez czytelnika, felieton bez stałych odbiorców, wiersz w szufladzie – nie istnieją”.
Analogicznie, utwór, który został napisany, ale nie został udostępniony, nie współtworzy literatury. Ale współtworzy ją, choćby przez ślad w czyjejś pamięci, tekst, który został opublikowany, i miał swych czytelników ⁄ słuchaczy, lecz po jakimś czasie przestały istnieć – nie ważne z jakich powodów – wszystkie jego egzemplarze i papierowe, i elektroniczne.
Moim zdaniem, a prezentowałem je nie raz, nie dwa, każdy piszący wiersze jest poetą; każda pisząca utwory prozatorskie jest pisarką. W obu tych przypadkach chodzi o osoby, które tworzą, a następnie swymi utworami, na różne sposoby – że tak powiem – dzielą się z innymi. Ocena wartości tego, co powstało pod ich piórem, według mnie, jest odrębną sprawą. Ale zgodnie z dominującym poglądem, to właśnie owa ocena decyduje o tym, czy zasługuje się na miano np. poety (takowej weryfikacji dokonują redaktorzy czasopism, wydawnictw, stowarzyszenia skupiające ludzi pióra, sami czytelnicy). Tymczasem, proszę zauważyć – każdy kto maluje obrazy nazywany jest malarzem. Choć często zdarza się, że zostaje obdarzany mianem malarza-prymitywisty, malarza-ludowego, malarza nieprofesjonalnego itp. Zawsze jednak, i nade wszystko, jest malarzem. Nikt mu nie odbiera – bo i jakim prawem – tego miana. Nade wszystko liczy się bowiem to, że tworzy, w tym wypadku prace plastyczne. Nikt więc nie nazywa go malarskim maniakiem czy malarzem-maniakiem. Mało tego, w polszczyźnie (nie wiem, jak jest w innych językach), a konkretnie w sferze sztuk plastycznych, nie funkcjonuje termin chromaman (z greckiego: chróma – malować i mania – szaleństwo) bądź podobny w swej treści, będący przy tym odpowiednikiem grafomana obowiązującego w świecie literackiego słowa pisanego.
_______________________