Janina Barbara Sokołowska – wiersze

0
96
Janusz Hankowski

***

jeszcze tkwią we mnie biblijne opowieści
boję się wyrzucić spalić jak suche włosy
na wietrze drży iskra wiary. mówię
– miłość i nienawiść tradycja przywiązanie

nie powinnam lekceważyć słów starej matki:
córko pamiętaj módl się (bez dzielenia włosa)
Ona wie. brzmią jak przestroga

siadam naprzeciw. mama kroi cytrynę
żółte skórki czerwony nóż. nic nie rzuca cienia


Posłaniec

czas podły zszedł z gór by wyrzec kilka słów
na marne. nazwać świat plugawą zarazą
jak zgniły oddech kalekiego cyklopa
 
Bóg przysłał tu czarnego posłańca
w dzień i noc odwiedza domy parki ulice
bo ludzie to potok błędów i zła
dlatego muszą przemijać

(mama twierdzi że Jezus ludzi odkupił
niosąc przez wieki spróchniały krzyż
ale będąc człowiekiem kogo miałby odkupić
jak nie siebie)

znów bluźnię słysząc jęk i płacz świata 
pójdę do piekła – tak mówią
gdzie jest piekło 


Punkt za oknem

to mrok odbija się od białej ściany
kurczy się dzień jakby odległość dnia od nocy
nie była prawdziwa. gdy toczy się walka
i każdy płomyk życia trzeba wypełnić tlenem 

wtedy zobaczyłam ten święty obrazek:
Otwarte Serce Jezusa. obserwuje plamkę światła
chce wiedzieć jak się sposobisz do tej podróży
czy da się coś ocalić albo czegoś zażądać

i widzę strach tak wielki jak okno na przestrzał
śmierdzący jak pot. niczym przerażone zwierzę
którego w żaden sposób nie zdołasz ukryć 
patrzę w punkt za oknem. powtarzam sobie:
Bóg przecież jest. wbija mi nóż w serce


Zła wiadomość

jest jak telegram od Neptuna albo kogoś
podobnego do Morskiego Węża
wbite ostrza tkwią w sercu niczym pleśń
przecież boskie anioły nie przynoszą złych wieści

nagle wszystko traci dawne kontury
bo czy można było cię zatrzymać kiedy ktoś
wołał głosem nieznającym sprzeciwu. aż trudno
wyobrazić sobie Świętych którzy rozumieją ludzi

biały cień ptaka mignął przez pręgi okna
poślizgnął na tafli lodu. bałam się pomyśleć
że jest tylko nicością
nie dostrzegłam na śniegu śladów jego odbicia


Jeszcze jedna opowieść

teraz oddychaj. z biegiem czasu deszcz minie
– mówiła. chodziłyśmy alejką wśród drzew wygiętych
ku ziemi. cocker- spaniel plątał się pod nogami
jakby liczył jej odchodzące kroki

to pamięć o tobie kochana Siostro i Przyjaciółko
śmiech płacz. zabijanie trumny zakryte lustra
to rozmyślanie o tym który na szczycie góry
połyka płatki śniegu aż usta stopy świecą bielą

lecz gdy wspomnieniami wypełniam pustkę
widzę te wszystkie miejsca przed zapadnięciem nocy
wielkie źrenice ręce zaciśnięte w daremnej walce
i nie pojmuję o jaką tu Jego miłość chodzi 

wybacz mi moja wierząca głęboko Siostro
kończę ten wiersz. milczeniem


Tu i teraz

przypłynęłam z odległej galaktyki. może
kiedyś dowiem się po co. dlaczego tu i teraz

smutny nastrój jak zawsze przy Wigilii
płomyk woskowego światła dla nieobecnych
czy patrzycie na mnie z lustra?
czy tylko knot kopci czarną smugą

tak się kończą wszystkie piękne nowele
znikamy jak dym nad stołem. w bezdennym
oceanie wśród ameb i glonów pijąc słoną wodę
karmiąc się metalicznym pyłem gwiazd 

oto droga do Jerozolimy
daleka ciemna zimna


Milczenie

w koszuli stoję na balkonie
patrzę w czarny staw nieba
błyskam zapalniczką i gaśnie płomyk
noc zastyga jak ogromny talerz
wokoło niebieski nieludzki ocean
w którym wszystko tonie
to ty tato siostro i ty i oni – świecące           
rozgwiazdy w zimnych wszechświatach
nie przebije się nawet milczenie

trzęsąc się z zimna patrzyłam uparcie
w oczodół nocy. nie usłyszałam tego
który jest ale go nie ma
nic


***

martwię się o ciebie moja stara umęczona matko
zima za oknem świeci jak księżyc w pełni
na stoliku różaniec. przekrzywiony obrazek Jezusa

po pustym mieszkaniu kuśtyka wychudłe ciało
nogi potykają się o próg. słabe ręce już nie robią
swojskiego makaronu 

nad grobem córki mówi na głos. wierzy że tam
usłyszy jej słowa lecz nic powiedzieć nie może
i kurczy się coraz bardziej niczym zbite dziecko

nie wiem czy płaczę nad ciałem siostry matką
czy Bogiem który wszystko przemyślał
krwawi mi serce  


***

śni mi się że piszę wiersz którego jutro
nie będę pamiętać. stawiam dziwne znaki
hebrajski czy co. bo przychodzą umarli

przecież ten wiersz jest za długi
od życia do śmierci. od śmierci do śmierci
opisywanie snów i czekanie

musisz się rozdrapać do krwi – mówili we śnie
dokąd tak biegniesz krążysz jak wesz
z rozdrapaną głową. wracać nie trzeba


Gwiazda z zegarem

znana muzyka cichnie
przestrzeń otwiera się w nieznane
gwiazda tyka ukryta w ciemnej nocy
przez pęcherzyki wydycha wilgoć
słyszę paskudny śmiech idącej starości
w drodze do źródła

wiem. czas jest bogiem. okrutnym kłamcą
zamienia skórę na pomarszczoną bibułę
zimne światło pęcznieje jak pusta bańka
wypełniona nieskończonością
w lusterkach gwiazd odbite twarze zmarłych
wyjdą mi na spotkanie

przyjdę do was. lekka i zwiewna jak mgła


Nie mogę tego słuchać

tyle wieków i nic się nie zmieniło
obwiniają ich o całe zło
wychodzą z kościoła z białą hostią pod językiem
chciałoby się powiedzieć – święci

w niedzielę po mszy odwiedził nas znajomy
godzinami może tak gadać sypiąc kolce
i gdzie tu chrześcijańska miłość do ludzi

nie mogę już tego słuchać. jak nie Żydzi to znów
miasta wolne od LGBT. precz z tęczową

ostatnie palenie było w czterdziestym piątym   


11 listopada

ziejące ogniem race grad brukowych kostek
wyrwanych z chodnika

spokojnie. posłuchaj skandowania. przyswajaj
hasła na transparentach. godne samego Goebbelsa

szukam na guglach legalne organizacje
są jak bogowie troszczący się o białe serce narodu

(historia całkiem niewinna jak przed II światową)

moje włosy ręce twarz płoną
nie mogę wydobyć z siebie krzyku
 

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko