Piotr Szczepański – wiersze

0
207
Maria Wollenberg-Kluza - Cisza krajobrazu

sierpniowe momenta

jesteśmy na święcie narodowym
z wschodnim akcentem ktoś “małe przyrodzenie”
widać go
leży na samym dnie – rak nieborak
nie, płynie na uwięzi ciotek, babć, kto wie,
którego harpunnika
o tej porze czekamy już tylko na Piłsudskiego
abo inne wąsy
np. suma (lepiej ryby)

czy to polski Ascot w Pilicy?

a ile tej zimy u was?
a wy się jej wstydzicie, bo ja nie
przyjechać może każdy
z zachodniego lub wschodniego frontu

granice otwarte,
no teoretycznie
(kto z was pieprzy w czambuł political correctness?)
mój smyk podaje piłki każdemu
i nawet macha mi
patrzcie!

kto tu przyjechał na koniec lata?
para młodych odtwarza 9 i pół tygodnia
ale spojrzenia nie rozpoznają scen
lepiej jest pogrążać twarze w winie
lub samouwielbieniu

kogo było stać na taką Pilicę?
danych, proszę o dane samego GUS-u,
bo nikt, zupełnie nikt nie prowadzi badań etnograficznych
w tej kuriozalnej dziczy

a przecież szkoda? naprawdę szkoda
bo to by powiedziało wiele
o nas
np., dlaczego ta dziewczyna tak patrzy z ukosa, bosa, na mnie, na mnie, mnie!

(a propos ich miłość choć nieudolna jest piękna,
ale kto to wie, kto wie, kto w…?)


ten feralno-szczęśliwy wieczór

Wypełniłaś pustkę ciepłym mlekiem.
Zamieszałaś energicznie łyżeczką.
Patrzyłaś chłodno na własną dłoń zza nieskazitelnych okularów.

A cichy marzyciel leżał oparty o moje ramię.
Wygłaskałem wszystkie wątpliwości z jego złotej główki.

Nie będziesz bramkarzem, jeśli siostra złamie ci rękę.
Ale nie wpadaj w rozpacz Misiu, to tylko żarty Misiu, taki foch.

Potem pomogę ci wejść do łóżka. Popłyniemy dalej, przytuleni do siebie.
Gdzieś z tyłu płetwa steru rozbija łby morskim potworom.

Zobaczysz, jeszcze zbliżysz się do siostry.
Właśnie niesie puszystą biel w twoim kubku.
Ten jej niewyraźny uśmiech wraca do łask.
Przebija wszystko co zgotowali obrońcom napastnicy.

Jeszcze nie przełączajmy. Czekajmy na błogą ciszę.
A cukier niech stanie się mniej przeźroczysty.

Sięgaj do tej słodyczy językiem, do samego gładkiego dna.


nie lubię takich poniedziałków

“zadzwoń na ten sam numer na który wydzwaniasz
zanim nastąpi twoje “wejście” krokiem szybkim i płynnym”

przypuszczam że już stoisz przed drzwiami
i wkręcasz oko w wizjer

jeśli nie odegramy motywu zwiastującego
pies urwie głowy jazgotem zazdrosny o melodię (ese)m(e)sów
i zapachy od panicznego strachu po tkliwość (…) apatię i pustkę

te pół godziny stygnięcia – gdzie tuba która
donośnie przez cały dzień oznajmiała z zapałem
o tobie? cisza może być groźna

zabójcza dla de Gaulle’a na rondzie
i niewydepilowanych kolan

otwórz zaworki
(…) płyną po kolei wypchane wiatrem żagle
mały chłopczyk (jesteś) a czasem wiekowy
poważny i silny

bezwzględny dyrygent”


kaszubska noc

Tylko jedna gwiazda trzyma wartę, błyszcząc hełmem.
Pare innych miga się na firmamencie, przeziera przez rzadkie tutejsze płoty.

Amfibia na tyłach kurnika straszy podniesionymi klapami. Dziś nie będzie
krwawych maków, tylko chabry z poligonu. Ktoś je wysypał wspaniałomyślnie na łąki.

Ostatnia drżączka tamtego świata – pordzewiałe pługi obok trąbienia żurawi.
Dobrze, że nie utkwimy tu przez niedopatrzenie historii i wyruszymy na stolicę.

Veluks, oko skośne w mojej głowie,
zniknie we mgle szybciej od światła poranka.

Ahoj wołają mleczne siostry i po kolei gasną. Za zasłoną deszczu
nawet słoneczniki matowieją.


Wielka Niedziela

trzeba zdążyć z odkurzaniem
i postawić pachnący żur

jeszcze podlać krokusy
i rozłożyć szeroki trawnik pod nogi

wyrzucić z siebie nieśmiałe Hare Krishna
samochód wytrzeć olejkiem do ciała z Azji

odbić młotkiem te pare spróchniałych desek
czekać aż wypełźnie duch cały
i stanie na skrzyżowaniu

w ten dzień zastoju oddać świeczniki na złom
by zarobić na zwykły chleb

zjawić się pod głównym wejściem
bez wchodzenia do środka i szczegółów
odebrać czystą limuzyną
wykrochmalone dzieci

dostać tylko skromnego całuska
to i tak dużo na dziś
dla tych co truchleją lub nie
i tych co mają piekielnie suche policzki


myślę że myślę o tobie

Ilekroć zastaję cię
w czasoprzestrzeni
zdajesz się tracić oddech
wpadasz w czyjeś objęcia
albo z nich wypadasz
albo co gorsze
pośpiesznie wchodzisz po białych wąskich schodach
z dzieciństwa

schodzenie byłoby łatwiejsze 
dawałoby ulgę
rozpędzało duszę do lotu nad ziemią
ciało ułożone w smakowitą ziemniaczaną łódkę
wpadało do wiszącej nad miastem
porcelanowej gondoli po brzegi wypełnionej
brązowym sosem 

lecieć dalej
a może tylko spłonąć?

Ilekroć słyszę to samo
zniecierpliwienie
pretensje do powtarzalności zjawisk w nowym roku

odchodzę po kryjomu
do wyciszonych rzężących heroin alt rocka

hołubiących w chudych ramionach
potrójnego Chihuahuę
swoje gnijące warzywa i zwiędłe kwiaty
puszyste smutne koty i fanów

z biletami w ręku bardziej niż na pamiątkę
zakochanych w Julien Sharon
Angel i Phoebe B. od każdego kolejnego wejrzenia


powiedz „ser” Orfeuszu

zabierz mnie
przed zaśnięciem
od hrabianki
niebezpiecznie zaradnej
i wyzwolonej

od jej szeptów namolnych
zza więziennej ściany
do gniazda z cherlawych
bez wątpienia twoich ramion
wzmocnionych
na wszelki wypadek
magicznymi tatuażami

na szybkich szczudłach
amortyzowanych
uprowadzaj codziennie
z tej podtopionej asfaltem wioski
boiska dla zblazowanych nastolatków
zamiast bramki z dwóch przechodzonych
gumowych trampków
epoki Gierka

ze stacji benzynowej
zaplombowanych przepaści
wąwozów i wyrw wymazanych
z google’a
czopki zatkały urodzajną ziemię
dziurawą jak ser szwajcarski

do bezbarwnej posadzki
podgardla wyślizganego
na lodowisku patelni
przykrytego skwarkami
i  grubą solą

nie wchodzę za tobą
pod lodowatą pierzynę
nie wierzę w sprawdzone recepty

za moich czasów nosy
pociły się od pieców
a palce wchodziły głębiej
w konfitury

głośna cynowa miska
ciągle szurała
a kapcie i stare kulawe myszy
sterczały pod obrazami świętych
w błękitnych akwariach

Piotr Szczepański “Od urodzenia w rozjazdach. Mieszkaniec różnych miast i zakątków, których wspomnienia przewijają się w utworach. Wielbiciel muzyki i atmosfery południa. Z wykształcenia kulturoznawca i politolog, z zamiłowania peregrynator ludzkiej natury. Efekty tych podróży zamyka między słowami”.
Dotychczas publikowałem na portalach Fabrica Librorum i Portal Pisarski. Regularnie publikuję w magazynach/pismach literackich: Akant, Helikopter (internet). W 2011 wydałem własnym sumptem, zupełnie anonimowo, mały tomik z wierszami („Bez czapki”), w tym samym roku został wydany dramat pt. „Thora boga burzy i piorunów poszukiwanie szczęścia i zgubionego młota Mjollnira” (Studio Moema). W 2020 wydałem debiutancki tomik „Owad z miasta, mieszkaniec murów”  w gdańskim wydawnictwie Oficynka.

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko