Piotr Müldner-Nieckowski – Rewolucja na Wydziale Matematyczno-Historycznym

0
202

Na naszym Wydziale Matematyczno-Historycznym wykłady są w każdy wtorek i czwartek oraz w każdą środę, ćwiczenia zaś w każdy poniedziałek i wtorek, bo gdyby były w piątki, to wszyscy by się rozjechali do domu, co jest powszechnie praktykowane w czwartki wieczorem po dwóch piwach dużych grzanych z łyżką i małym skręcie.

Ćwiczenia są obowiązkowe, toteż chodziłem na nie dlatego, że musiałem, natomiast wykłady są fakultatywne, więc nie chodziłem na nie dlatego, że nie chciałem, tym bardziej że znalazłem świetnego partnera do gry w tenisa jednostronnego, noszącego nazwę squash lub ricoshet. Na ćwiczenia wchodziło się drzwiami znajdującymi się na poziomie podłogi sali, a na wykłady drzwiami znajdującymi się – przymierzając w pionie – na poziomie stropu, i na tym polegała wyższość wykładów nad ćwiczeniami, mimo że ćwiczenia były ważniejsze, co wynikało z tego, że na nich sprawdzano listę obecności, a na wykładach nie.

Istniał co prawda sposób na niechodzenie na ćwiczenia, polegający na tym, że na jedne ćwiczenia chodziłem ja i za kolegę krzyczałem „obecny”, a na inne chodził kolega i krzyczał „jestem” za mnie, ale unikałem tej formy unikania ćwiczeń, ponieważ kolega też mógł nie przyjść i była mi zaliczana nieobecność, albo ja mogłem nie przyjść i nieobecność zaliczano koledze.

Przy zastosowaniu systemu trójkowego niebezpieczeństwo to było jeszcze większe. Ja krzyczałem za kolegę, kolega za swojego kolegę, a kolega kolegi za mnie, i tak to krążyło w pętli sprzężenia zwrotnego. Jednak jeżeli z trójki wypadała, powiedzmy, dwójka, to robiła się luka podwójna. Kolega nie krzyczał za kolegę, a kolega kolegi nie krzyczał za mnie.

W taki sposób wpadała w tarapaty nie trójka, ale cała piątka (dwa plus trzy równa się pięć), bo tylko jedna osoba z tej piątki chodziła i krzyczała, podczas gdy pozostali byli absolutnie pewni, że się krzyczy także i za nich, a tak nie było. Nie wiem, skąd się wzięło przekonanie o doskonałości metody, bo skoro nie przychodziłem na ćwiczenia, kiedy miałem krzyczeć za kolegę, to trzeba było się liczyć z tym, że kolega nie krzyknie za mnie. Jeszcze gorzej się działo, kiedy kolega z nikim nie wchodził w układ, a spodziewał się, że krzyknie za niego ktoś przypadkowy. I rzeczywiście ktoś absolutnie przypadkowy, kto się samoczynnie dobrał z kimś do pary metodą losową, krzyczał „obecny”, podczas gdy kolega, który nie był na ćwiczeniach, nigdy tak nie krzyczał, ponieważ używał okrzyku „jestem”.

Okrzyk „obecny” statystycznie występuje obecnie w języku dwudziestokrotnie rzadziej niż „jestem”, a to zawsze musiało zwracać uwagę na krzyczącego, i otóż właśnie razu pewnego krzyczący dwukrotnie krzyknął „obecny”, za siebie i za kolegę, co zostało natychmiast wychwycone jako podwójna nieobecność i zamiast dwóch znaczków typu „obecny” na liście znalazły się dwa oznaczające „nieobecny”, gdyż zaznaczający słusznie doszedł do wniosku, że statystycznie przypadek dwóch okrzyków „obecny”, i to jednego po drugim, jest tak wyjątkowy, że aż niemożliwy, a co jest niemożliwe, to nie istnieje, a jeśli nie istnieje, to jest nieobecne.

Oczywiście wszyscy wiedzieli, że nieobecność na liście to mniej więcej to samo, co strata punktu przyznawanego za obecność i automatyczne otrzymanie trudniejszego pytania na kolokwium. Trudniejsze pytania odpowiadały mniej więcej temu, o czym było na ćwiczeniach, kiedy nie było danego studenta, gdy był obecny kolega. Jednak w systemie trójkowym oraz w sposobach następnych (czwórkowym, piątkowym i tak dalej) nie było wiadomo, co było na ćwiczeniach, kiedy nie było zainteresowanego studenta, dlatego że akurat mogło nie być tego studenta, który na danych ćwiczeniach był, kiedy krzyczał „jestem” za innego kolegę, a więc inaczej niż myślał notujący obecności.

Okazało się zatem, że systemy wyższego rzędu (czwórkowe, piątkowe i tak dalej) są metodologicznie lepsze niż stosunkowo łatwe do rozszyfrowania dwójkowy i trójkowy. Dlatego te lepsze systemy całkowicie wyparły te gorsze, z tym że wprowadzono liczne modyfikacje, które były skutkiem narastającego doświadczenia w związku z ćwiczeniami. Zaczęto zmieniać kolejność nieobecnych z danej grupy, tak żeby ten, kto krzyczy „jestem”, nie mógł być zidentyfikowany jako ten, który nie krzyczał na poprzednich ćwiczeniach. Każda piątka, szóstka, siódemka i tak dalej prowadziła komputerowy grafik, kto za kogo i kiedy krzyczy, i teraz wystarczało losowo zmieniać w takim grafiku numery przy danych osobach z danej grupy.

Ta modyfikacja systemu okazała się skuteczna, bo przy bardzo częstej zmianie numerów na ćwiczeniach krzyczała już tylko jedna osoba z czwórki, piątki, szóstki i tak dalej, a pod koniec roku można było tak radykalnie ograniczyć liczbę grup, że krzyczała już tylko jedna osoba za wszystkie inne osoby, które dzięki temu nie musiały nic krzyczeć.

Adiunkt zapisujący obecności postanowił zgłosić do dziekana przypadek, w którym choć na zajęciach krzyczy tylko jedna osoba, to na liście są obecni wszyscy, i że trzeba z tym zrobić porządek, przynajmniej formalnie. Oczywiście dziekan wezwał na rozmowę tego, który krzyczał za wszystkich, i – jak należało się spodziewać – zapytał, dlaczego tak krzyczy. Odpowiedź brzmiała, że osoba krzycząca za wszystkich została upoważniona przez wszystkich, dlatego nie mogła nie krzyczeć za, powiedzmy, połowę czy jedną trzecią lub tylko jedną czwartą, albo kogoś pominąć indywidualnie według jakiegoś niczym nieuzasadnionego widzimisię. Wobec tego dziekan zadecydował, że nie należy w ogóle krzyczeć, i wydał zakaz krzyczenia.

Jak zwykle skończyło się tym, że w ramach protestu przeciw niedemokratycznym zakazom wszyscy zaczęli chodzić na wykłady, na których listy się nie sprawdza, i bezwzględnie dopominać się sprawdzania listy, tak żeby można było odpowiadać (bez krzyczenia, bo zakazane) „jestem”. W dorocznej ankiecie przeznaczonej do oceny profesorów i zgłaszania postulatów studenci pisali, że jeżeli nie będzie dozwolone krzyczenie „jestem”, to niech zostanie ustanowione prawo krzyczenia „obecny”, tak aby poprawiła się statystyka obecności przynajmniej na naszym wydziale. „Coś za coś”, argumentowali w rubryce „Uwagi”. Nie może być skrajnie, czyli tak że wszystko jest dozwolone albo wszystko zakazane, tym bardziej że chodzi o podstawy wolności, prawa człowieka i prawo do prywatności.

Następny rocznik, zupełnie nieświadom dramatycznych wydarzeń, które były udziałem poprzedniego rocznika, wprowadził system randomizacji, to znaczy obecności losowej, na takiej samej zasadzie, na jakiej chodzą wypadki po ludziach czy występują gry liczbowe w rodzaju lotto czy totalizator sportowy. Wszystko odbywało się demokratycznie, trzeba przyznać, bez rozróżniania płci, religii, koloru skóry czy preferencji seksualnych, i to w ten sposób, że każdy hetero mógł być równie dobrze homo, jak i każdy homo jednakowo hetero, a nawet zupełnie odwrotnie, i to we wszystkich znanych osiemdziesięciu rodzajach płci. Tu nie było ani lepszych, ani gorszych, głupszych czy mądrzejszych.

Studenci samorzutnie odeszli także od krzyczenia i przestawili się na podnoszenie ręki, ponieważ zapisującego obecności adiunkta-wzrokowca w nowym roku akademickim zastąpił zapisujący profesor-słuchowiec. Słuchowcy występują w populacji bardzo rzadko, mimo to ten akurat został natychmiast rozpoznany po grubych okularach (studenci są inteligentni i w lot chwytają nietypowe reprezentacje ubytków normalności), przez które było widać jego tak wielkie oczy, że z całą pewnością słuch miał niezwykły. Podnoszenie ręki powodowało, że zapisujący obecności słuchowiec nie był w stanie zapamiętać, kto i ile razy podniósł rękę, ponieważ na skutek dziekańskiego zakazu nie słyszał wiążącego się z tym słowa „jestem” lub „obecny”, a ponadto studenci uznali, że decyzja pana dziekana jest słuszna, gdyż skoro się podnosi rękę, to krzyczenie staje się zbędne. Gdyby profesor-słuchowiec słyszał, mógłby zapamiętać, a ponieważ tylko widział, wpisywał obecności do listy tak, żeby nie dać po sobie poznać, że nie widzi tego, co słyszy. Chodziło przede wszystkim o podreperowanie autorytetu, o co dziekan usilnie prosił na radzie wydziału.

Losowanie, kto ma za kogo podnosić rękę, odbywało się po zakończeniu każdych ćwiczeń, tak że było wiadomo, kto będzie na następnych ćwiczeniach, a kto nie, przy czym ponieważ każde losowanie odbywało się z natury w coraz mniejszej grupie, obecnych na ćwiczeniach ubywało w piorunującym tempie. Kiedy zapisujący obecności na liście zauważył, że na zajęciach jest trzech studentów, zawiadomił o tym dziekana, wobec czego trójka ta przeszła na system trójkowy, znany poprzednim rocznikom, i na każdych ćwiczeniach było teraz dwóch studentów, którzy jednak podnosili rękę nie za wszystkich, jak w roku ubiegłym, ale za połowę. Jeden za pierwszą połowę, drugi za drugą i dodatkowo jeszcze za tego studenta, który w myśl zasad działania trójki akurat mógł nie przychodzić, jako że kolega kolegi podnosił za niego rękę.

Dziekan dopytywał się, czy wszystko wróciło do normy, ale zapisujący obecności nie mógł odpowiedzieć, że nie, ponieważ jednak za każdego studenta jakaś ręka była podnoszona, i to, jak mówił, do góry! Dziekan tknięty przeczuciem wprowadził okólnik, że nie należy podnosić ręki, ale odpowiadać „jestem” lub „obecny”, dzięki czemu na pierwszych zajęciach po ukazaniu się tego dokumentu frekwencja była stuprocentowa i ćwiczenia nie mogły się odbyć, gdyż zapisujący obecności jeszcze nie widział tak dużej grupy studentów jednocześnie i tyle razy słyszał odpowiedź „jestem”, że wydało mu się, że słyszał ją tylko raz, tyle że niesłychanie rozciągniętą w czasie, niczym gumę procy, w związku z czym nie wiedział, komu ostatecznie zaliczyć obecność, więc na wszelki wypadek zaliczył ją studentom pierwszemu i ostatniemu, żeby niczym klamrą zamknąć sprawę.

Było to zgubne dla niego pociągnięcie, ponieważ pozostali, ujęci w klamrę, ale na liście nieobecni, złożyli protest do dziekanatu i na zwołanej w trybie doraźnym radzie wydziału zobowiązano dziekana do przemyślenia charakteru możliwych sankcji wobec profesora oraz czego mają one dotyczyć i jak mają być stosowane.

Dzięki takiemu postawieniu sprawy dziekan mógł się zająć czym innym, gdy tymczasem profesor zapisujący obecności już nigdy nie miał podobnych problemów, ponieważ studenci opracowali nową metodę, znowu opartą na grupowaniu, tym razem jednak bardziej skonsolidowaną i intelektualnie stojącą wyżej niż sposób stosowany przez poprzednie roczniki. W trzy minuty po rozpoczęciu ćwiczeń, w momencie sprawdzania obecności na salę wchodziła pierwsza grupa spóźnionych, która powodowała, że czytanie listy musiało się zacząć od nowa, ale ponieważ na początku wykazu zostały już obecności zaznaczone, studenci z zaznaczoną obecnością mogli swobodnie opuścić salę, podczas gdy zapisujący obecności zapisywał obecność osób spóźnionych. I tak aż do końca listy. Spóźniających się indywidualnie społeczność ignorowała, stosując ignoratio elenchi (udawanie nierozumienia argumentów statutu uczelni i działanie omijające sens sprawy, a więc zaprzeczanie jakiemukolwiek istnieniu, nie tylko na zajęciach, zgodnie z opisem urodzonego w 1788 roku w Gdańsku profesora Artura Schopenhauera, ujawnionym przez niego w dziele Erystyka, czyli Sztuka prowadzenia sporów, w oryginale Die eristische Dialektik). Była to swego rodzaju kara za wprowadzanie nieuzgodnionej funkcjonalności sprawdzania list i wykazów nazwisk z naruszeniem praw jednostki, przy czym uznawano za dozwolone grupowanie się indywidualistów, tak żeby mogli wchodzić na zajęcia w dowolnym momencie i wywoływać bezładne zapisywanie ich obecności, i jeśli studenci, którzy mieli już zaliczoną obecność, potrafili się w tym zorientować, mogli w zamieszaniu wyjść z sali i więcej nie wracać.

W ten sposób na ćwiczeniach nigdy nie było dzikiego tłumu, który na początku roku akademickiego wprawiał w konfuzję zapisującego obecności tak bardzo, że zarówno społeczność studencka, jak i sam prowadzący zajęcia przyjęli postawę roszczeniową i zażądali uprawnień do wprowadzania nowych technik zapisywania obecności. To jednak nie było zgodne ze statutem uczelni, ponieważ nie zawierał on ani słowa o obecności, ale – jak wyjaśnili studenci wydziału prawa – pozwalało wykorzystywać fakt, że skoro przepisy nie stanowią o zapisywaniu nieobecności, to jest ono tyleż dozwolone, co niedozwolone, a co za tym idzie notowanie z kolei obecności zależało nie tyle od nieobecności, ile od świadomego i mądrego grupowania się studentów w momencie spóźniania się, a nawet łączenia się w tymczasowe mikrospołeczności w późniejszej fazie trwania danego ćwiczenia lub nawet pod sam jego koniec, kiedy część obecnych się orientowała, że właśnie ucieka im ostatni autobus do domu. Mogli wówczas bez trudu wyjść, ponieważ po opuszczeniu sali przez daną grupę zapisujący obecności nie wiedział, kto wyszedł, gdyż żeby to wiedzieć, musiałby sprawdzać listę od początku, co było nonsensowne, jako że już wcześniej wyszły grupy, których obecność została zapisana.

Na sali zawsze musiała być obecna przynajmniej jedna osoba, aby nie dopuścić do sytuacji zerwania zajęć przez studentów, co mogłoby powodować uruchamianie ćwiczeń w terminach dodatkowych, niewygodnych zarówno dla sprawdzającego listę, jak i dla na niej sprawdzanych, ponieważ grupowanie się spóźniających w terminach dodatkowych byłoby utrudnione na skutek zupełnego braku zgłaszających się na ćwiczenia, a ci, którzy się spóźniali w terminach normalnych, mieliby dublowane obecności, gdyż brak studentów spóźniających się w terminie dodatkowym powodował wpisywanie obecności tym, którzy się nie spóźniali.

W ten sposób wielu studentów miało na liście więcej obecności niż odbyło się ćwiczeń, wobec czego wystąpili oni z żądaniem, aby na kolokwium zaliczeniowym za każdą nadobecność (uwaga na przedrostek „nad-”, ponieważ niektórym się myli z „pod-”) przyznawano im podwójną liczbę punktów. W celu skorzystania z tej możliwości, starano się tak spóźniać na ćwiczenia, aby liczba nadobecności pod koniec roku dawała sumę punktów wystarczającą do zaliczenia kolokwium całkowicie bez zaliczania.

Uzyskano nawet taki wynik, że nikt nie musiał zdawać, i postanowiono, że będzie zdawała jedna wytypowana osoba, aby zapisujący obecności mógł zaliczyć wykonanie kolokwium bez wykonywania go, ale sporządzając dokument w postaci protokołu. Protokołów, jak wiadomo, się nie czyta, dlatego wystarczy, że znajdą się w archiwum z odpowiednimi podpisami. Społeczność wyznaczała do funkcji zaliczenia prymusa, a więc osobę, która miała tak dużo punktów, że mogłaby nimi obdzielić cały nasz Wydział Matematyczno-Historyczny. Student ten nie musiał niczego zdawać i profesor-adiunkt zaczął się zastanawiać, czy przypadkiem sam nie jest osobą fikcyjną.

Musiało dojść do rewolucji. W następnym roku akademickim wprowadzono system sprawdzania obecności na ćwiczeniach przez zaliczanie poszczególnych ćwiczeń wykonywanych na tych ćwiczeniach. Student miał obowiązek dostarczyć sprawdzającemu podpisane przez siebie zadanie z rozwiązaniem, i to nie na następnych ćwiczeniach, ale na tych ćwiczeniach, na których dane ćwiczenie było wykonywane. Wykonywanie ćwiczeń na ćwiczeniach stało się podstawą zaliczania ćwiczeń, a co za tym idzie teorią i praktyką uznawania obecności, tak że wszyscy wykonujący ćwiczenia byli obecni na każdych ćwiczeniach zarówno teoretycznie, jak i fizycznie.

Atmosfera na naszym wydziale bardzo się poprawiła, ponieważ skończyły się debaty w stołówce i palarni, niekończące się SMS-y i e-maile w tej sprawie, a studenckie programy komputerowe zajmujące się obecnością i nieobecnością okazały się bezużyteczne. Wszyscy wiedzieli, że pracują dla przyszłości i że następne roczniki będą studiowały w nieporównanie lepszych warunkach.

Jakoż w kolejnym roku akademickim przychodzenie na ćwiczenia straciło wszelki sens, ponieważ zajęcia zostały doskonale opracowane przez poprzedni rocznik i wystarczyło oddelegować jednego studenta, żeby dostarczał wszystkie wypełnione i podpisane arkusze z zadaniami prowadzącemu, tak aby ten mógł skutecznie zapisać obecność każdego, kto wszystko wykonał poprawnie. W ten sposób rozwiązano podstawowy problem wydziału, ćwiczenia zyskały nowy wymiar, a ja poszedłem z psem na spacer i w lesie spotkałem żonę, która wracała z grzybów.

Piotr Müldner-Nieckowski

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko