Jeżeli każdy człowiek jest obrazem całego świata i nosi w sobie całokształt ludzkiej kondycji, to artysta stworzony został po to, aby mówić, śpiewać, malować pędzlem bądź dźwiękami dotkliwość naszego istnienia. Ojczyzną Stasia Muchy były dźwięki skrzypiec, które kupił kiedyś od wędrownego Cygana. Ten niepozorny z postaci muzyk zawsze stawał się wielki, gdy z namaszczeniem przykładał smyczek do zaczarowanych strun. Obojętnie czy przygrywał nowożeńcom, narzeczonym, wiejskiej kawalerce, dożynkowym gościom czy przypadkowym słuchaczom -zawsze w misterium muzycznych opowieści wkładał cały swój kunszt i niesłychaną pasję. Opowiadał językiem dźwięków o mijającym, a raczej minionym już świecie naszych ojców i dziadów, dla których Ponidzie było nie tylko lipową kołyską i trudem codziennym, ale całym światem. Pamiętam zachwyt Wiesława Myśliwskiego nad wirtuozerią Pana Stanisława, gdy odsłaniał rzeźbę w drewnie, dłuta Andrzeja Kozery – ” Nagi sad Wiesława Myśliwskiego ” w parku przy Pałacu Wielopolskich w Chrobrzu . Poprosił o wspólną fotografię, którą zrobiłem i ( wstyd się przyznać ) do tej pory nie ofiarowałem jej Wiesławowi. Przyjeżdżali na Lubowiec etnografowie, aby nagrać i ocalić zapomniane przez współczesnych nasze świętokrzyskie oberki. Urodził się w 1923 roku na Lubowcu, przysiółku mojej rodzinnej wsi – Złotej Pińczowskiej. Siedem dziecięcych lat spędził z rodzicami we Francji i Belgii. Gry na skrzypcach uczył go, pochodzący z Podola, Mikołaj Półtorak – legendarny pedagog i kierownik szkoły podstawowej w Złotej. Gdy miał dwanaście lat uciekł ze szkoły z kolegą Stefkiem Szymańskim, aby zagrać na pierwszym w życiu weselu. Od tamtej pory zapisywał skrupulatnie każde granie, wesele, zabawę… Nazbierało się tego grubo ponad dwa tysiące i gdyby skumulować Jego muzyczne peregrynacje i przełożyć na jednostki czasu starczyłoby pewnie na jedno dorosłe życie. Zdążył spisać, o co Go prosiłem, kapele i muzyków, którzy od 1920 roku do czasów współczesnych tworzyli historię ludowej muzyki w krainie Adolfa Dygasińskiego. Grywał z Gabrami, Zachariaszami, Barylakami, Szczypiorami, Jarosami, Bochniakami, Sobierajami, Nowakami, Ostrowskimi i Krawczykami. Opowiadał barwnie o weselach, wieczorkach tanecznych, zabawach sylwestrowych i zdarzeniach niezwykłych, z których wyłaniał się pikantny obraz naszej obyczajowości kraszonej cudownościami i ułomnościami ludzkiej natury. Opisy bójek, radosnych i tragicznych związków, wesel, które nie dochodziły do skutku, bo jedna ze stron nie dokonała w pełni majątkowego zapisu, przypadkowa śmierć panny młodej, którą zabił strzelający na wiwat starszy drużba — prosiły się o obszerną, zwartą publikację.
Obiecywałem Mu to solennie od wielu lat. Umawialiśmy się wiele razy na tę niezwykłą spowiedź i zawsze coś stawało na przeszkodzie. Nic nie jest w stanie usprawiedliwić grzechu zaniechania, odkładania na potem tego, co teraz, nagle stało się tak bardzo istotne. Pozostanie wyrzut sumienia, wściekłość na samego siebie granicząca z bólem, że uciekł mi na zawsze w zaświaty kawał historii. Mojej historii też. Jakże myliłem się żyjąc w przeświadczeniu, że On – jeden z ostatnich bohaterów minionego, realnego świata – jest nieśmiertelny. Bo przecież ten niezwykle żywotny i pogodny człowiek, podobnie jak każdy z nas, dźwigał poza skrzypcami i naszą próżnością swój pełen wyzwań świat. Śmierć Witka – jedynego syna – z którą nie potrafił się pogodzić, walka z rakiem, samotność… Mawiał, że jeżeli lekarze nie uporają się z rakiem to On i tak ma na niego najlepsze lekarstwo. Sąsiadce opowiadał, jaki strój chciałby założyć do trumny. Ale nikt nie traktował tego poważnie. Trudno powiedzieć czy utrzymująca się jeszcze atmosfera świąt Bożego Narodzenia czy dokuczająca mu coraz częściej niesprawność sprawiły, że 26 grudnia zamiast smyczka wziął do ręki pistolet sygnalizacyjny, który przechował od czasów wojny ( był żołnierzem Batalionów Chłopskich ) i strzelił sobie w serce…Odszedł, jak wielu tragicznych artystów, a my, po części, z nim – ze spóźnionym zdziwieniem, że śmierć może przybrać formę bolesnego fajerwerku. Pozostały skrzypce. Zgodnie z wolą Muchy ma na nich grać skrzypek wybrany przez Adama Kocerbę, z którym pan Stanisław od dwudziestu lat występował w kapeli „Działoszacy”. Po śmierci właściciela, pierwsze dźwięki nieśmiertelnych skrzypiec ozwały się w czasie ceremonii pogrzebowej, która odbyła się na pełczyskim cmentarzu 29 grudnia 2009 roku.
Adam Ochwanowski