Małgorzata Hrycaj – wiersze

0
253

z zabaw dziecięcych

pamiętasz zabawy w państwa
miasta wszystko kręciło się wokół
jednej litery świat mieścił się
w kieszeni marzyliśmy o podróżach
w dalekich portach czekały statki
/ ojciec obsługiwał latarnię morską /
rzeczywistość wydawała się przyjazna
nawet kiedy zmienialiśmy zasady
i zatapiali okręty przywracaliśmy
porządek linearny
/ wystarczyło zgnieść kartki /
barbarzyńcy zamków z piasku
metropolii z klocków lego 
w momencie inicjacji zamiany wina
w krew nim nasze łodzie popłyną
wychylamy toasty jedni za gniew
i śmierć inni za ślepą miłość


uniwersum

nie obwiniaj mnie o skłonności
destrukcyjne jestem kosmosem
w którym roi się od eksplozji
karmią mnie erupcje supernowych
świat zaczął się od wielkiego bum
życie jest ciągłym scalaniem
i rozpadem uśmiechajmy się zatem
dopóki istniejemy w przyciągającym
się układzie obserwujmy koniunkcję
naszych planet jak Neron płonący
Rzym pozostanie nam zamknięty
w mgławicach przeszłych zdarzeń
(od)wieczny zachwyt


przy-bi-ja-nie

co minęło – właściwie nigdy nie istniało,
jeno tą złudą bytu kręciło się w kole!
                              J.W.Goethe “Faust”

wracam pamięcią do czasu kiedy
umieszczono mnie na mapie
migają dni jak wagony pociągu
klatki filmu cofanego do początku
refleksy światła na liściach drzew
(nie)zbrukanej karmy zostaliśmy
eksperymentem w jaźni Boga
sprawdzianem /jego/ doskonałości
jeśli wie wszystko czego oczekiwał
od człowieka jesteśmy w słabości
wielcy albo w wielkości słabi od-
-wiecznie próbujemy dotknąć prawdy
błyski gwiazd odbijają nasz ból
dzielą szaleństwo na miliardy


nie chcę na capri

Czerwone Wierchy w morzu
porannych mgieł wierzchołki Tatr
jak scena Wielkiej Improwizacji
nie wyobrażam sobie strojniejszych
rajów wysupłana z kokonu świtu
krzyczę eureka zanurzam nagość
w rozświetlonym błękicie /gdzie /
skoki kozic w rozpuszczonych
włosach siklaw siła zawsze
wznosząca piękno którym nie
sposób się nasycić odradzające
w nieskończoność świerkowe igły
dzwonki przytulone do skały ściegi
niespokojnych kroków nie tęsknię
za niebiańskimi wyspami w każdym
górskim kamyku rzuconym na
dobrą wróżę światu wielbię capri


ga(ja)

kiedy oddzieliłeś / moje / światło
od ciemności obwołałam cię
bogiem świat zakręcił się wokół
twojej osi byłam jak gaja płodna
otwarta na nasienie nie mogliśmy
wiedzieć że urodzę potwora już
nie wierzę w siły nad-przyrodzone
w miłości lepiej nie mierzyć zbyt
wysoko nie budować na obłokach
bezpieczniej jest trzymać się ziemi
/ choćby hefajstosa /
może gdybyś mocniej kochał…


poranek romantyczno/turpistyczny

słońce zabarwiło jabłonkę
na jajecznicę ze szczypiorkiem
rozsiadło się za stołem słychać
jak się golisz na górze ktoś
puszcza wodę… cisza
wiatr potrąca listkami
promienieje powietrze
życie jeszcze trwa i jest piękne
spada jabłko próbuję złapać
chwilę drżącym wersem
– znów coś piszesz
to choroba psychiczna

dławię cię przypalonym omletem


w oku Kałatozowa / klangor

kiedy na nie spojrzałam ustaliły
mój kanon piękna harmonia
uszlachetnia porządkuje chaos
jak muzyka
na ziemi wydają się kosmitami
przemieszczając pierzaste kupry
wykrzykują staccato wyuczone arie
czasem któryś pokusi się o balet
jednak prawdziwą sztukę wynoszą
pod obłoki w ruchomych obrazach
wzbudzających zachwyt
klucze otwierające świat odniesień 
i d e a l n y c h


my z XXI wieku

chcemy wszystko regulować
stan wody w rzekach liczbę
urodzeń /ponoć dobrym sposobem
są wojny /majstrujemy w genach
pozbywamy się bogów tniemy
mózgi na kawałki konstruujemy
cywilizację maszyn udowadniamy
że świat jest stricte materialny
opium dla ludu wkładamy między
bajki już coraz mniej nas wierzy
w sacrum i dopóki nie wszystko
stracone gra w zielone
czasem ziemia niepokorna
miota żywioły wtedy człowiek
kruchy zabobonny szuka obrony
od powietrza głodu ognia wojny…


(im)ponderabilia

nie pojadę do Petersburga
spacerować z Dostojewskim
Newskim Prospektem nie polecę 
do Ziemi Świętej coraz bardziej
zgarbiona podtrzymuję ogień
czuwając przed telewizorem
każda ziemia jest splamiona
każda nieskazitelna Bóg
może przyjść do mnie jak góra
do Mahometa życie to nie jest
bajka choć naprawdę nikt tego
nie wie czekamy na objawienie
/symetria płatków śniegu jest
jak chaosu czesanie/ nie ma
już pojedynków umarł Puszkin
na “miłość w Zakopanem”*

*piosenka z repertuaru Sławomira,
 z gatunku disco polo


czuj duch

małe stacyjki konstelacje
szczęśliwych miejsc naczynia
włosowate przyjazdów odjazdów
pomiędzy “życie/śmierć” stukot kół
zgrzyt zwrotnic fobie semaforów
ożywiamy materię oddechem
dopóki tli się płomień nie znam
słów którymi opiszę naszą historię
/pochwalisz czy zganisz/ odegramy
role dramatów egzystencjalnych
świat zapłonie i zgaśnie jak dzień
w którym wszystko robi się po raz
ostatni podźwignę ciężką od
samotności walizkę w byt roz-bratni
zawiadowca jak cerber zmieni jej
zawartość w bezbarwny puch
pozostanie tytuł /tego/ wiersza…


in the name of love

daj mi śmierć która będzie
miała sens ideę godną poniesienia
na sztandarach porywające
do czynu wiersze wzniosłą pieśń
żeby ktoś zapalił po mnie lampkę
wołał bohaterom chwała wstrzymał
świat na minutę posłał w niebo
salwę gdy miniemy się jak dwie góry
choć nie dowiesz się o tym z gazet
może smutek poczujesz bez
przyczyny kiedy zamkniesz drzwi
po ostatnim z gości przecież byłam
czułym świat(ł)em bojowniczką z
twojego życia wyklętą nie zdołałam
ocalić twierdzy nieśmiertelności
czy z okrzykiem niech żyje czy też
z szeptem niech nie spotka go kara
zawsze umiera(j)my z miłości

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko