Wdzięczny jestem Hannie Farynie-Paszkiewicz, siostrzenicy Jana Kobuszewskiego, za książkę o wuju. Przede wszystkim dlatego, że uświadomiła mi moją ogromną tęsknotę za światem, którego już nie ma, za światem, który, wydaje się, odszedł bezpowrotnie. Za światem, z którym nie mogłem być związany bezpośrednio od samego początku, zważywszy na mój wiek, ale który mimo wszystko był moim – ze względu na wartości. I styl. I choć jestem zwolennikiem postępu, rozwoju, zmian, choć uważam, że świat nie powinien stać w miejscu, to jednak chciałbym na chwilę go zatrzymać. Właśnie na tamtym czasie. Niby człowiek ma świadomość, że co przeszło nie wróci, że nie ma co szat rozdzierać na próżno, że każda epoka ma własne obyczaje i ład, to, jak u Okudżawy, jednak żal. Czego? Na przykład tego, że już na scenie nie pojawi się Kobuszewski, Kwiatkowska, Dziewoński, Kociniak, Michnikowski, Gołas, Młynarski czy Pokora i wielu innych nadających rzeczywistości kolory aktorów. Autorka, owszem, koncentruje się głównie na Kobuszewskim, ale nie jest to jedynie opowieść o nim. To historia również tych, których wymieniłem, ich pokolenia i o ich czasie. I choć w książce Faryna-Paszkiewicz ogranicza się do kilku nazwisk, jest to bez wątpienia opowieść panoramiczna. Arcyciekawa, szeroka, a jednak intymna. I co ważne – inteligentna.
Trudno mi przypomnieć sobie, kiedy tak naprawdę zacząłem się interesować Janem Kobuszewskim jako aktorem. Chyba wtedy, kiedy pracowałem nad książką o Krystynie Sienkiewicz i szukałem podobnych do niej komediantów lirycznych. Ale o tym nieco później. Kiedy Kobuszewski pojawił się w moim życiu? Już w dzieciństwie. Wszedł do niego i został. Krótko mówiąc – nie pamiętam, żeby go kiedyś nie było. Najprawdopodobniej wszystko zaczęło się od „Zmienników”, serialu, który uwielbiałem do najmłodszych lat, a w którym Kobuszewski grał złodzieja „Ksywę”. Już wtedy potrafił zadziałać na moje dziecięce emocje – był po prostu straszny, mroczny, groźny, a zestaw tych cech pozwalały mu stworzyć jego warunki zewnętrzne. Dziś określiłbym go mianem aktora charakterystycznego, wtedy się go po prostu bałem. Później były „Alternatywy 4”, rola już zupełnie inna, bo kombinatora mieszkaniowego, w której to, uwaga, dostrzec można bez wątpienia skłonność aktora do liryczności. Jego postać, przyjrzyjmy się podczas oglądania dokładnie, nie jest tylko zabawna, ona jest przepełniona liryczną naiwnością i smutkiem. Później filmy Barei, z rolami epizodycznymi (odpowiedź na pytanie, dlaczego tylko epizodycznymi, jest bardzo prosta – Kobuszewski nie przepadał za filmami, kochał teatr, męczył się przy ich realizacji okropnie, żeby nie napisać, że były dla niego udręką; zgadzał się tylko na epizody, żeby nie spędzać na planie filmowym za dużo czasu; pamiętajmy jednak, że za każdym razem ta jego krótko trwająca obecność była majstersztykiem; epizody nie są krótkie, bo nie są ważne; wręcz przeciwnie – dopełniają całość; dlatego właśnie w dobrych produkcjach grają je najlepsi, bo łatwo je zepsuć. Po Barei przyszła pora na inne filmy – na przykład Janusza Rzeszewskiego. Później poznałem Kobuszewskiego w rolach teatralnych. Głównie dzięki Teatrowi Telewizji.
I to właśnie te teatralne kreacje, zestawione z tymi serialowo-filmowymi, utwierdziły mnie w przekonaniu, że Jan Kobuszewski jest swoistym komediantem lirycznym – a wraz z nim Krystyna Sienkiewicz i Wiesław Michnikowski. Cechuje ich tzw. smutek Chaplina. Nie miejsce, by pisać o tym w tym miejscu szerzej, ale warto zaznaczyć sens. W komedianctwie lirycznym, według mojej charakterystyki, komiczność jest przepuszczana przez tragiczność, rozumianą tutaj jako naznaczenie nieszczęściem (zwróćmy uwagę choćby na doświadczenia wojenne), co pozwala na wytrącenie „liryzmu” – stanu emocjonalnego, który w tym przypadku będzie łączył się z uczuciowością. „Komedianctwo” jako takie nadal będzie oznaczało „błazenadę”, a sam epitet „liryczne” – tyle co „nastrojowe” i „uczuciowe”. Ale w połączeniu słowa te uzyskują nowe znaczenie „komedianctwo liryczne”, a zatem „komedianctwo wrażliwe” – intymne, niezwykle osobiste, zbudowane na własnych doświadczeniach, będące idealnym rozwiązaniem dla aktorów, którzy chcą mówić o swoich emocjach bez narażania się na kpinę, z jednoczesną możliwością zachowania dystansu. To wymaga umiejętności łączenia poczucia humoru z inteligencją.
Spójrzmy prosto w oczy Krystynie Sienkiewicz, Janowi Kobuszewskiemu czy Wiesławowi Michnikowskiemu. Zobaczymy w nich głęboki liryzm, a nie prymitywność wesołka. Cieszę się, że i Faryna-Paszkiewicz podjęła w swojej książce ten trudny temat. Stanęła w obronie Kobuszewskiego, z którego to publiczność zrobiła wesołka. A on nim tak naprawdę nie był. Był aktorem dramatycznym, marzącym w młodości o poważnych rolach, w pełni świadomych swoich mocnych i słabych stron. Nie czuł się wesołkiem, ale w pewnym momencie musiał pogodzić się z przypisaniem. Nie miał po prostu wyjścia. Ludzie oczekiwali, że będzie ich bawił i rozśmieszał. W konsekwencji tak właśnie został zaszufladkowany. Również przez reżyserów. Podobnie rzecz miała się z Sienkiewicz – kto nie zna jej ról dramatycznych, wciąż łączy ją z typem roztargnionej panienki, żeby nie napisać – słodkiej idiotki, co jest głęboko niesprawiedliwe. Nie chcę więcej miejsca poświęcać temu zagadnieniu. Wdzięczny jestem dr Farynie-Paszkiewicz za aluzje do Chaplina, że rozwinęła motyw chaplinady, uznając go za jeden z elementów aktorstwa Kobuszewskiego i utwierdzając mnie przy tym, że mój kierunek myślenia nie jest zły. Za ogromną porcję wiedzy o wybitnym aktorze wdzięczny jestem podwójnie.
Tytuł książki Hanny Faryny-Paszkiewicz składa się z dwóch części – „Kobusz. Jan Kobuszewski z drugiej strony sceny”. „Kobusz” – tylko dla przyjaciół, „z drugiej strony sceny”, bo prywatnie, bo po ludzku, bo bez udawania. Chcę zaznaczyć, że jego odzwierciedlenie odnajdujemy w pełni w treści biografii. Autorka, owszem, koncentruje się na życiu zawodowym Kobuszewskiego, ale nie stroni od opowieści o życiu osobistym aktora. Napiszę więcej – to jest opowieść o życiu osobistym, którego życie zawodowe jest częścią. Po prostu częścią. Kobuszewski nie żył po to, żeby pracować, ale pracował po to, żeby żyć. Najpierw więc u Faryny-Paszkiewicz mamy do czynienia z człowiekiem, później – z aktorem. Godny podziwu i uznania jest fakt, że biografia nie jest swoistym maglem towarzyskim, czymś na kształt serwisu plotkarskiego, a subtelną opowieścią o zwykłym życiu wielkiego aktora. Kobuszewski zawsze bardzo oszczędnie wypowiadał się w wywiadach o życiu prywatnym. Raczej koncentrował się na tym, co dzieje się w zawodzie. Siostrzenica uszanowała tę granicę. Nie oznacza to jednak, że nie dowiemy się, jakim prywatnie człowiekiem był jej wuj, czym się zajmował, z kim spotykał czy jak lubił spędzać czas. Wręcz przeciwnie. Ba, poznamy również i historie miłosne. Ale opowiedziane w dobrym stylu, ze smakiem, bez tanich sensacji. Zilustrowane za to sympatycznymi anegdotami i wypowiedziami osób, które spotykały się z Kobuszewskim i prywatnie, i zawodowo, a także fotografiami.
Dla mnie biografia pióra Hanny Faryny-Paszkiewicz to przede wszystkim skarbnica wiedzy o tamtym czasie. O Janie Kobuszewskim jako jednym z wówczas żyjących. To opowieść siostrzenicy o kochanym wujku, który został wybitnym aktorem. Niektórym książka może wydać się swoistą laurką. To prawda. Dużo w niej pochwał. Ale nie odnajduję w tym niczego złego. Czyjąś biografię pisze się najczęściej z bardzo prostej przyczyny – z fascynacji. Trudno więc, by była wolna od emocji i peanów czy zupełnie obiektywna. Nie zdecydowałem się na szczegółowe omówienie książki z ważnego powodu – nie chciałbym pozbawić czytelników przyjemności odkrywania tajemnic z życia Kobuszewskiego, zwłaszcza że to naprawdę wspaniała przygoda. Kiedy się kończy, odczuwa się niedosyt. Nie można wymarzyć sobie lepszej recenzji.
Grzegorz Ćwiertniewicz – doktor nauk humanistycznych, historyk filmu i teatru polskiego, polonista, wykładowca akademicki, menager, autor książek: “Krystyna Sienkiewicz. Różowe zjawisko” (2015) i “Amantka z pieprzem” (2019), a także wywiadów z ludźmi ze świata kultury, recenzji oraz artykułów o tematyce teatralnej. Należy do Polskiej Sekcji Międzynarodowego Stowarzyszenia Krytyków Teatralnych (AICT/IATC). Publikuje m.in. w “Polonistyce”, “Teatrze”, “Śląsku”, “Odrze” i “Yoricku”, a także w kilku wortalach kulturalnych.