Jeszcze bardziej poszerzył się zakres doświadczeń, wykrystalizowała się wirtuozerska forma, wyostrzył się zmysł obserwacyjny, wyczuliła wrażliwość. I tak powstała „Chwila jawy” Marka Wawrzkiewicza. Trzeba koniecznie podkreślić, że jego utwory to zawsze najczystsza liryka, świetnie zmetaforyzowana, oszczędna, pełna swoistej ironii, humoru, dystansu; wciąż świeże widzenie rzeczywistości. I zdumiewająca precyzja słowa. Przejmujące wiersze mówią o przemijaniu, o miłości, o sensie ludzkiego życia, pomimo postępującej i bezsensownej erozji wszystkiego na tym świecie. Ale też jest w jego poezji duża doza optymizmu. Niejednokrotnie gorycz zamienia się tutaj w ironię lub poetycki żart.
Wawrzkiewicz stale zaskakuje, nie można go w pełni opisać. I ta nieprzewidywalność jest właśnie miarą jego twórczości. Poeta wciąż pochyla się nad życiem i jego ulotnością, pięknem, miłością. Humor, pomysłowość, rzadko dziś spotykana obrazowość, błyskotliwość skojarzeń, ironia, dystans, przy jednoczesnym zamyśleniu lirycznym – oto co od samych początków, aż do wydanej ostatnio „Chwili jawy”, charakteryzuje twórczość autora „Światełka”. Podmiot liryczny dotkliwie odczuwa destrukcyjne działanie czasu. Ale nadrabia miną pomimo egzystencjalnego lęku, żalu za systematycznie kurczącym się dla każdego z nas światem oraz znikaniem wszystkiego, co kiedyś było tak ważne. W poezji Wawrzkiewicza jest jednak nie tylko poczucie bezsilności wobec praw natury, ale i przekonanie o potrzebie aktywnego uczestnictwa:
Doczekać. Donieść swoją niecierpliwość
Do domu. Tam zaczerpnę haust samotności.
Niecierpliwość jest cierpliwa.
Otorbi się, wytrzyma do najbliższej okazji.
Będzie czekać do czasu, kiedy już
Przestanę się niecierpliwić.
„W gościach”
Twórczość Wawrzkiewicza nie zastyga w ulubionych przez poetę formach. Zawsze jest on sobą, a pisanie traktuje jako coś najbardziej naturalnego. Spontaniczność tych wierszy bynajmniej nie oznacza braku świadomości i niekontrolowanej żywiołowości. Autor „Smutnej pogody”, jak mało który poeta, jest mistrzem formy; lirykiem, jakich obecnie można ze świecą szukać. Ma niebywałe wyczucie słowa, jego odcieni, najrozmaitszych pobocznych znaczeń. Pisze wiersze krystalicznie czyste, finezyjne, choć zarazem czytelne, pozbawione wszelkiej pretensjonalności. Jest to mądra, czuła i bardzo męska liryka, której oś stanowi niezmiennie miłość i przemijanie. A uniesienia miłosne są często świadomie sprowadzane do powszedniości:
Spełniona miłość przypomina wysłużoną, drewnianą łyżkę
Do mieszania gulaszu.
(Dwie miłości)
Pozwala to uniknąć czułostkowości, sygnalizuje dystans, jaki podmiot lityczny utrzymuje w stosunku do poetyckiego wzruszenia, do całej sfery emocjonalnej. Nie deprecjonuje to jednak uczucia. Poprzez kontrast (tu: drewniana łyżka – spełniona miłość) uzyskuje większą ekspresję. Poeta lęka się czułostkowości i banału, rzeczy ważne sprowadza zatem do poziomu zwyczajnych. Zabieg ten, wbrew pozorom, podkreśla ich wagę i znaczenie.
Twórczość Wawrzkiewicza sięga do najlepszych źródeł i tradycji poezji w ogóle, ale nie znaczy to, że jest zachowawcza czy „uwsteczniona”. Przeciwnie, w swojej klasie jest nowatorska. Zarówno jej przesłania jak i język przedstawiają świat współczesny w sposób ekspresyjny i komunikatywny. A wiadomo, że komunikatywność nie wyklucza nowatorstwa.
Dystans, ironia, poczucie absurdu, a nawet pewien cynizm, są charakterystyczne dla liryki Wawrzkiewicza. Dodają jej lekkości, intrygują, zaskakują śmiałymi skojarzeniami i znaczeniami. W ten sposób poeta niejako wytrąca wiersz z ustalonych kanonów lirycznych, wersyfikacyjnych. Jest to również pewien sposób „oswajania” stale obecnej w tej poezji śmierci, a zwłaszcza miłości, która bywa jednocześnie czymś konstruktywnym i destrukcyjnym. Tak samo piękno i brzydota. Poeta jest wciąż daleki od wszelkiego idealizowania:
Jeśli olśni cię twarz dziewczyny,
Pomyśl, jak będzie wyglądała jej czaszka,
I może zachwyt zwiędnie.
Ale na pewno za dwadzieścia lat
Grabarz lub archeolog podzieli twoje uczucia.
Albowiem piękno nie przemija.
Ono się tylko przeinacza.
(Piękno)
Podobnie jak u Grochowiaka. Tam „bunt nie przemija, bunt się ustatecznia”.
To cały Wawrzkiewicz… Jego wciąż wzbogacana o nowe doświadczenia poezja, ukrywa liryczne wzruszenia za sztafażem żartu, pewnej obojętności. Pozwala mu to na osiągnięcie obiektywnego dystansu do świata i samego siebie:
A może jest tak, że wszystko już napisałem,
Nawet to zapomniane, niezapisane.
Może jest ze mną tak, jak z wyczerpanym długopisem,
Piórem bez atramentu, laptopem
Z przepełnioną pamięcią na dysku, herbatą tak słodką,
Że nie tonie w niej ziarenko cukru. Gorzko, gorzko.
(Płomyk)
Trzeba zauważyć, że podmiot liryczny patrzy na człowieka jak na integralną część natury. Dostrzega wszelkie biologiczne i psychologiczne ograniczenia. Jakakolwiek idealizacja – jak się rzekło – jest tej poezji obca. Wawrzkiewicz to „liryczny realista”. Im natura jest tutaj mniej „uczłowieczona”, tym – paradoksalnie – staje się bardziej ludzka. Człowieka bowiem nie można od natury oddzielić, nawet gdyby się bardzo chciało. W niej bowiem żyjemy, kochamy, doświadczamy śmierci, pragniemy nawiązywać ze sobą relacje, choć nasze pragnienia często wykraczają poza przyrodzoną rzeczywistość. Chcielibyśmy mieć więcej, mamy więc poczucie niedosytu. Pragniemy coś ważnego przekazać – a język okazuje się zbyt ułomny. Żyjemy – jednocześnie z odroczonym, ostatecznym wyrokiem. Ten pewnego rodzaju egzystencjalny dramat, pokazany jest w poezji Wawrzkiewicza w sposób niezwykle obrazowy; w poezji czystej w brzmieniu, a w rysunku swoim bardzo delikatnej, ale też zarazem ostrej i bezkompromisowej w bezpośrednim nazywaniu tej rzeczywistości. Podkreślmy raz jeszcze często dochodzące tutaj do głosu poczucie absurdalności całego istnienia, groteskowości ludzkich poczynań. Poeta bawi się poetyckim tworzywem czyli tym, co zwykliśmy nazywać „warstwą pojęciową życia”. Cała groza egzystencji jest pokazana właśnie poprzez poetycki żart i pełną przekory zabawę, co w konsekwencji wypada jeszcze bardziej dramatycznie. I niewątpliwie ciekawiej. Nieuchronny proces biologiczny stale przestawia akcenty ze sfery cielesnej w rejony duchowe. Życie wraz z jego wszelkimi przejawami nie jest wszak niczym innym jak osobliwymi zapasami z czasem. Zarazem kontemplacją piękna, fascynacją ulotnymi chwilami. Ale i te chwile mogą nas zaskakiwać:
Pozwólmy sobie na domysł:
Ta kobieta jest z pewnością prześliczna.
Zostańmy z tym przekonaniem,
Odejdźmy zanim zdejmie maskę.
Popatrzmy raczej na siermiężnego trybuna –
Jego worki pod oczami czynią go bliskim,
Jak nasze własne odbicie w lustrze. Ale on
Otwiera usta. – Załóż maskę! Krzyczymy
Przez maskę.
(…)
Maska kryje szyderczy uśmiech
I tamuje plwociny.
Upowszechnia zdradzieckie mordy,
Choć ich nie ułaskawia.
Nie wiadomo, na którą zapadnie wyrok,
Nie wiadomo, na którą wypadnie.
(…)
Na Bałtyku tonie zamaskowana
Orkiestra z Tytanika.
Grają. Czy to jeszcze Mazurek, czy już bulgot?
(Kraj maskowy)
Okazuje się, że wciąż trwamy w permanentnej iluzji. Nie jesteśmy w stanie dotrzeć do istoty rzeczy. Wszystko, łącznie z nami, jest „zamaskowane”. Nasz ogląd rzeczywistości daleki jest w gruncie rzeczy od obiektywizmu. Dzieje się tak, gdy np. przyglądamy się kobiecie, której prawdziwej twarzy możemy się domyślać. Ale jednocześnie cytowany wyżej wiersz jest w pewnym sensie polityczny. A polityka, to bardzo pokrętne, oszukańcze, cyniczne zjawisko. Mami nas, dopóki jesteśmy do jej celów potrzebni. Okazuje się jednak również nietrwała i zwodnicza. Jest swojego rodzaju tonącym okrętem zmierzającym ku zagładzie. To wiersz wieloznaczny, napisany ze skrywanymi emocjami, czyli w sposób charakterystyczny dla poetyki Marka Wawrzkiewicza.
Jeśli już mówimy o katastrofie, to koniecznie trzeba zwrócić uwagę na świetny utwór „Zagłada”.Zdarzenia dramatyczne w poezji autora „Chwili jawy” często są pokazywane w sposób prześmiewczy, a jednocześnie nie tracą nic z dramatyzmu. To cecha indywidualna jego twórczości, nigdy nie będącej jednoznaczną w warstwie językowej, a także przesłaniach. Autor lęka się naiwności. Stara się wszystko racjonalizować, ale czyni to wprowadzając akcenty humorystyczne zaprawione gorzką ironią. Oto – jak czytamy – „miasto zdobyte”, spustoszone, zrujnowane:
A potem wiatr przekupny rozwieje sztandary
Zwycięskich hufców: Tesco, Lidl, Biedronka,
McDonald, Real i ich sprzymierzeńców.
(…)
Na skrzyżowaniu ulic Wielkiej z Niepodległą
Dogorywa w męczarniach ostatni sprzedawca
Wiejskiego salcesonu, boczku i kiełbasy.
Już z dłoni niedomytych wypadł mu odważnik
I nie wydana reszta.
Belferscy historycy napisaliby setki, jeśli nie tysiące, ciężkich stronic martyrologicznych – właśnie o zgubnych rezultatach wojen, a ów sprzedawca wędlin urósłby do rangi narodowego bohatera. Sportretowanego z całą tragiczną powagą. Tymczasem poezja Marka Wawrzkiewicza nigdy nie popada w naiwny patos, bo właśnie patos najskuteczniej ośmiesza to, co w gruncie rzeczy bywa poważne. Poeta stara się na wszystko patrzeć z pozycji ironicznego obserwatora strącającego ustalone, dęte hierarchie z piedestału. Czy to będzie zagłada, czy śmierć, czy miłość – poeta konsekwentnie trzyma emocje na wodzy. Wróćmy do „Zagłady”. Oto nowe pokolenie uczci w przyszłości pamięć poległych i złoży pod monumentalnym pomnikiem miejskiego warzywniaka wieńce z marchewki, pomidorów i innych płodów ogrodniczych,
I zadumają się chwilę nad wprawionym w cokół
Fragmentem muru, co przetrwał zagładę,
Z inskrypcją zagadkową napisaną sprayem
I martwiejącą ręką: CAŁUJTA MIE W DUPE.
I wzniosą gromko okrzyk, okrzyk rytualny
Nieznanego autorstwa: NAWZAJEM! NAWZAJEM!
Tu przytoczę anegdotyczne zdarzenie. Zaproszono nas kiedyś z Markiem na jakąś poetycką imprezę, na której, w porządku alfabetycznym, mieliśmy prezentować swoje wiersze. Więc najpierw zaczęły się produkować różne poetessy, bardzo wzniosłe, drżącymi ze wzruszenia głosikami wychwalające kwiatki i ptaszki, poszukujące piękna w pięknie, co – jak wiadomo – jest mało odkrywcze. A na sali wśród innych delikatnych pań, wytworzył się nastrój „liryczno-poetyczny”. I na zakończenie wystąpił Marek czytając „Zagładę”. To było jak dobitne „amen” spotkania. Proszę sobie wyobrazić te zgorszone miny, gniewne spojrzenia, szmer „potępienia”. Mało go nie zlinczowały za takie świętokradztwo. A my niemal tarzaliśmy się ze śmiechu.
Nie można pominąć, zwłaszcza w świetle autentycznych wydarzeń, które teraz obserwujemy na porządku dziennym, wiersza (acz nie najnowszego), który nawiązuje do wcześniejszych apokryficznych listów, wydanych w osobnych tomach, a który nic nie stracił ze swojej aktualności. Dobrze, że znalazł się w tym tomie. Nosi on tytuł „Nieznacznie uwspółcześniony (w warstwie językowej) list prałata Giacomo F. do siostry Bettiny z zakonu Wspomożenia (XVI w.)”
W sposób misterny pokazuje tutaj poeta hipokryzję i obłudę duchowieństwa. Język lekko archaizowany podkreśla zabawną groteskowość sytuacji:
Choć grzech tu się pleni jako chwast paskudny.
Lecz wolną wolę mamy, żeby się nie poddać
Niskim wołaniom ciała i bezmyślnym chuciom.
(…)
Ja jutro o północy zjawię się w Twej celi –
Niechaj stoi otworem. Pokażę Ci wszystko,
Co grzeszne i wszeteczne. A teraz bądź zdrowa
I żyj w oczekiwaniu, że poznam cię nocą,
Tak, jak poznawano w Starym testamencie.
Aby oddać w pełni klimat tego wiersza (jak zresztą wszystkich innych) trzeba by cytować utwory w całości. Trudno wypreparować z nich wersy ważne i mniej ważne, ponieważ ta poezja jest tak bardzo spójna. Zawsze jednak mówi o rzeczach ważnych, a jeśli w sposób prześmiewczy, to nie wyzbywa się dobrego smaku. Nie znajdziemy tu również narzucających się elementów dydaktycznych, optujących za jakąś ideologią czy światopoglądem. To poezja – powtórzmy kolejny raz – krystalicznie czysta, w najśmielszych, swobodnych obrazach i metaforach nigdy nie będąca wulgarną. Finezyjna, dowcipna odnosi się bezpośrednio do wyobraźni, inteligencji i wrażliwości czytelników.
Stefan Jurkowski
Marek Wawrzkiewicz: „Chwila jawy”, Marszałek Development & Press, Toruń 2021, s.74