Jan Belcik – Testament próchna

0
352

           W cenionej serii Biblioteka „Toposu” ukazała się nowa książka poetycka Stanisława Dłuskiego Oda do próchna, opromieniona już wcześniej głośnymi zapowiedziami i życzliwymi recenzjami. Choćby Karola Maliszewskiego, który pisze: „Nie jest chyba nadużyciem nasze odczuwanie niesłychanej szczerości wypowiedzi, wpisywanie się tych monologów w autentystyczne kanony. Temu poeta jest wierny od początku swojej drogi twórczej. Ale autentyzm jego lat późniejszych jest o wiele bardziej dramatyczny, przejmujący, ponieważ towarzyszy podsumowaniu i ocenie tego, co zostało przeżyte”.

         Niezwykle celny to wniosek na temat drogi poetyckiej Dłuskiego – zaproponowany przez znakomitego przecież autora prozy i poezji, literaturoznawcę i krytyka z Nowej Rudy.

Sądzę też, że cała kondensacja aksjologicznie – poetycka, może poza wydanym cztery lata temu wyborem Wiersze dla bezdomnych i wydrążonych (wydawnictwo Miniatura, Kraków), jest zawarta właśnie w Odzie do próchna. Pozostaje ona nieoczywistym hymnem do tego, co nietrwałe, niepewne, upadłe, co stoi w kolizji ze współczesnym światem (a pewnie i każdą rzeczywistością pojmowaną jako droga do osiągnięcia sukcesu); konformizmem. Bo czymże  jest nonkonformizm? To przecież nie źle pojęty indywidualizm, zasadzający się na tym, że chcemy się wyróżnić na siłę, kreować się na kogoś innego, niż jesteśmy, albo zwracać na siebie czyjąś uwagę i z tego tytułu liczyć na jakieś dobrodziejstwa. Nie, nonkonformizm jest postawą, która polega na tym, że człowiek ma zaufanie do swoich uczuć oraz poglądów i w związku z tym posiada też odwagę bronienia ich i stawania w opozycji do przekonań innych. Czasami płaci się za to wysoką cenę. Odrzucenia, napiętnowania społecznego, bycia uznanym za autsajdera. Ale to jest po prostu postawa, styl życia, poczucie, że życie może wyglądać zupełnie inaczej, niż to, co uchodzi za akceptowalne. Wydaje mi się też, że bycie nonkonformistą oznacza posiadanie odwagi na to, aby płynąć po prąd.

            A poezja Dłuskiego, pisana nadwrażliwością, samym życiem, krwią, czasem żółcią taka właśnie jest, dość często płynie pod prąd, a nawet nie chcę przytaczać frazesu – co płynie z prądem.…

            Ale to nie jedyny jej wymiar. Współczesny filozof Roger Scruton (zmarły w styczniu tego roku) w dziełku O naturze ludzkiej, mierząc się z poglądami psychologów ewolucyjnych, moralnych utylitarystów i myślicieli materialistycznych, takich m.in. jak Richard Dawkins i Daniel Dennett, przekonuje, że ludzi nie można zrozumieć jako istot czysto biologicznych. Mówi, że samo bycie człowiekiem jest czymś wyjątkowym, sięgającym ponad zwierzęcy instynkt, że mamy w sobie tyle naddatku wspaniałości, tyle zagadek kryje nasza egzystencja, że nie sposób porównać ją do jakiejkolwiek innej formy istnienia. I aby zrozumieć ten świat, musimy zwracać się do innych ludzi twarzą w twarz, tak, aby nasze „ja” stanowiło kontrapunkt dla innego „ja”. W wymiarze psychologicznym każdej naszej intencjonalności, w tym także w sacrum.

            I to jest kolejny aspekt twórczości Dłuskiego, będącej wyrazem zachwytu nad pojedynczym, innym „ja”, choćby był to „menel śpiący pod mostem” z wiersza zatytułowanego Barbarzyńcom pochylonym z troską nad nicością czy upadła kobieta spod miejskiego dworca. Bo te utwory, mimo że mogły zostać napisane wszędzie i dotyczyć wszystkich epok, powstały w określonym miejscu, czasie i dotyczą konkretnych ludzi.

            Niejako furtką do owego sacrum tej poezji stają się aniołowie. W wierszu Anioł bliski jak krew Dłuski pisze, że „za rogiem/ Rodzinnego domu zawsze jest nic;/ Nie zostanie po tamtych ekstazach/ Młodości ślad, litery na twarzy/ Zarośnie wiatr, litanie do bogów/ Utoną wśród gwiazd; nie proś/ Więc o miłość, trwaj nad otchłanią,/ Z głową w dół, anioł bez skrzydeł.”. W innym jego liryku, nieopatrzonym tytułem, którego incipit brzmi „DZIKIE CZEREŚNIE smakują jak cierpkie noce”, poeta mówi: „A ty kobieto liżesz podniebienie słońca/ I kochasz stracha na wróble czyli poetę/ Który otworzył ci drzwi do czyśćca/ Gdzie aniołowie kołyszą oczy niewinnych”, po czym dodaje: „Tam bóg lamentuje nad samotnymi”.         Także kolejny wiersz bez tytułu przypomina o nieuchronnej nieobecności aniołów w chwilach, w których wydaje się nam, że liczyć już tylko możemy na siły nadprzyrodzone: „TAM, za lasem, gdzie opuszczają mnie/ aniołowie, tam jest mój dół, tam chcę/ pochować moje oczy, twarz, ręce,/ nie mam nic więcej”. Na tym polega dramat człowieka opuszczonego w najbardziej ekstremalnych momentach życia, niczym Chrystus na krzyżu. Jeszcze inny utwór bez tytułu mówi o upadłym aniele, który według poety skrywa się w każdym z nas. Ta wypełniona paradoksami postać przypomina zarazem Anioła Stróża:

JESZCZE nie usiadłaś na ziemi, a już
Przekreślasz wszelkie nadzieje upadłych
Aniołów, dzięki nim jeszcze oddycham,
Na ścianie mojego piekła jarzębina
Kwili, żyj chłopcze dla wzniosłej
Czerwieni, jest symbolem zapomnienia,
[…]
Bo jak odnaleźć radość w środku lamentu,
Gdzie nawet kropla światła jest bezbronna

            Poetyckim testamentem poety pozostaje niespełnienie. Wynika ono z niemożliwości zrealizowania uczucia  czystego tu na ziemi (miłości, przyjaźni – bo wszyscy w końcu zawodzą), natchnionego poezją, dobrem, bezinteresownością. Na nic to nasze zatopienie „we własnym uwielbieniu/ w estetycznym podniebieniu”,  jak pisze w utworze zaczynającym się od słów „NIE MA dalej żadnej drogi najdroższy”. Nasunąć się tu mogą myśli o prozie Józefa Mackiewicza i jego Drodze donikąd, ucieczce zakończonej ślepym zaułkiem. Podczas gdy u XX-wiecznego pisarza rzeczywistość wyznaczają dwa totalitaryzmy, u Dłuskiego występuje egzystencjalizm z wyraźnym przywiązaniem do konserwatywnych wartości, któremu zostaje przeciwstawiona pustka, nicość świata. Ale także nadmierna wiara w wielkie słowa może prowadzić na manowce: „gdzieś tylko na horyzoncie/ kwili listek/ listowi się lęk/ więcej pokory/ wobec słowa/ które gdzieś krąży/ między Saturnem a piekłem”. Bo poza nicością znajduje się jeszcze piekło. Albo też pierwsze jest jednoznaczne z drugim.

          Niewątpliwie są to wiersze dla czytelników z pewnym obyciem i doświadczeniem, zarówno tym życiowym, jak i zaangażowanych w rozumienie współczesnej poezji, jej konwencji, różnorodności, doświadczania dramatu twórcy w poszukiwaniu języka służącego do wyrażenia niewyrażalnego. Klimaty „lirników samotnego Wisłoka” budują nowe sensy skazanych na samotność, także tych, których bezdomność nie opuszcza nawet w czasach „mitycznych” miłości… Tam właśnie: „Chrystus/ Tylko on jest przyjacielem bezdomnych/ Niekochanych poetów Wisłoka/ […] Ale jestem poza tym miastem/ Z pająkami i motylami tańczę tango/ Przed świtem przed księżycem/ Zlitujcie się nade mną sponiewieranym”, jak przyznaje poeta w wierszu Prośba o spalenie na stosie.

          Każdy z czytelników, przymierzając się do recepcji twórczości poetyckiej Stanisława Dłuskiego, powinien sobie zdawać sprawę z tego, że może napotkać w którymś momencie opór materii. Wówczas będzie musiał zdecydować, czy akceptuje sposób artystycznej ekspresji twórcy, który niekiedy operuje dosadnym, kolokwialnym stylem, dalekim od częstej dla liryki wzniosłości, czy też poszuka świata, w którym piękno nie spotyka się tak bezpośrednio z ciemnością i tajemnicą życia…

            Nadrzędną cechą tej poezji jest autentyczność zawartych w niej przeżyć. Nie ma chwili, w której nie ufalibyśmy twórcy, w której nie wierzylibyśmy, że to, o czym pisze, nie jest li tylko wyrafinowaną formą zabawy z konwencjami literackimi.

            Patronują tej poezji Siergiej Jesienin, Edward Stachura i Rafał Wojaczek – nie tylko wtedy, gdy zmuszony okolicznościami bohater liryczny tych wierszy opuszcza swoją córkę (choć pozostaje ona w jego „sponiewieranym sercu”), a w utworze Poszukiwanie blasku wyznaje: „Córeczko moja, daleka i bliska,/ gdzieś za siedmioma górami i rzekami,/ liście o Tobie szepczą,/ ptaki ponad matką ziemią/ układają pieśni o Tobie,/ a ja tutaj, w spalonym mieście, z chorym sercem/ wszędzie Cię widzę, w każdej/ łzie nieba”. Ale i kiedy odchodzi kobieta (Wiewiórka), gdy: „ptaki wydziobały nasze/ Sny o kosmosie, godziny gorące/ Od telefonów” z wiersza Poznawanie Eurydyki, odczuwamy też niewysłowioną, zmysłową wręcz bliskość alienacji.

            Lektura tej twórczości może dosłownie „boleć”, jednak czy nie na tym polega rola dobrej literatury, poezji, że potrafi odsłonić nasze rany i… sprawić, że bliskie wydaje się nam wyznanie z wiersza Piosenka skowronka: „Zdradzałem i byłem zdradzany/ Spadałem głową w dół/ I dotykałem stopami nieba”. Właśnie niebo odkrywamy tam, gdzie się go najrzadziej spodziewamy – po szczerym wyznaniu (grzechów?). Wówczas dowiadujemy się, że wtedy możemy sobie sami wybaczyć, a stąd już krok do wybaczenia innym. A darować winy innym to znaczy być poetą. Utalentowanym. Takim właśnie jak Stanisław Dłuski. Poetą epoki „brulionu”, chociaż akurat w czasopiśmie o tym tytule autor swoich wierszy nie drukował. Poetą, który potrafi widzieć, czuć, cierpieć, któremu też niewiele było oszczędzone. Ale i przecież – w swojej empatii – wierzymy mu, gdy kreśli w epilogu wiersza Palę Rzeszów takie wersy nadziei: „odbudować siebie/ Codzienną wspinaczką/ Na Caryńską, rozbić namiot/ I zaprosić zakapiorów,/ Wszystkie zioła i eskulapa”. Przypomnijmy, że wąż eskulapa – największy w Polsce, występujący w Bieszczadach, jest niejadowity. Również taka pozostaje poezja Dłuskiego – pomimo niejednokrotnie innej pokusy jej oceny. Oczyszcza. Bierze na siebie grzechy świata i robi rachunek sumienia. To niemało.

 Jan Belcik

Stanisław Dłuski, Oda do próchna, Biblioteka „Toposu”, t. 181, Sopot 2020.

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko