Dobry to pomysł: kupić komuś książkę na prezent pod choinkę. Nawet wszystkim po kolei domownikom i gościom. Zawsze się to sprawdza.
Tylko kiedyś było to łatwiejsze do zrealizowania. Po prostu szło się do księgarni i przeglądało stoiska z książkami dla starszych, dla dzieci, tu historyczne, tam podróżnicze, nowości, kryminały…
Wiedziało się, co kto lubi czytać i co mu dobrać. Komu kupić książkę ambitniejszą, komu lżejszą, dla poprawy nastroju.
Teraz jest trudniej.
Niby książek nieskończona ilość, a wydawnictw tak samo, ale jak wybrać? Rzecz nie tylko w nadmiarze, ale przede wszystkim w trudności rozpoznania zawartości książki przed kupnem. Co się wie o książce, jeśli nie zna się autora, nigdy się o nim nie słyszało, a pochwała na okładce mówi niewiele.
Kiedyś zanim się weszło do księgarni lub biblioteki, wiedziało się, jakich książek się szuka. Skąd się wiedziało?
Ano z czasopism i rozmaitych reklam, informujących, jakie właśnie książki dana oficyna wydała lub zamierza wydać, a w nich krótkie recenzje i streszczenia, ale bez zdradzania: kto zabił albo czy się w końcu pobrali i byli szczęśliwi.
To było już coś, ale by nie wystarczyło do trafnego wyboru, bo ważniejsze było, że mieliśmy większą orientację w aktualnej literaturze. Nie mówię, że wszyscy, ale większość, ta czytająca. A wydawało się, że czytają wszyscy. Widywało się ludzi zatopionych w książce i w parku i w tramwaju. Książki się kupowało i dostawało przy wszelkiej okazji. A gdy przychodził maj, w parkowych alejkach, czy wzdłuż ulic, którymi w niedzielę wracali ludzie z kościoła, ciągnęły się kiermasze książek, bo maj był miesiącem czytania. Było nawet do tego chwytliwe hasło: „Maj, miesiącem książki”.
Ludzie przechodząc obok długich stołów z książkami, oglądali je i kupowali.
Mieli większą orientację, co wybrać, bo w każdym czasopiśmie, nawet codziennej gazecie, bywał dział poświęcony literaturze. Nie tylko w czasopismach literackich, jak Kultura czy Życie Literackie, ale nawet w Trybunie Ludu. Pisano tam o wychodzących książkach, o ich autorach, o modnych aktualnie pisarzach i noblistach, aktualnych kierunkach literackich i ich przedstawicielach w poszczególnych krajach i różnych wydarzeniach kulturalnych.
Ale, co najważniejsze, każde chyba czasopismo miało specjalne strony, gdzie publikowało opowiadania, fragmenty książek, powieści w odcinkach, i stąd czytelnik czerpał wiedzę o literaturze, jakiej już program szkolny nie zdążył mu do głowy wtłoczyć. Ambitny Przekrój spieszył się z informowaniem o nowinkach kulturalnych i literackich na zachodzie, by czytelnicy byli dobrze poinformowani, a szczególnie, gdy autor lub dzieło było niezwykłe. Dlatego stąd przeciętny czytelnik wiedział o czekaniu na Godota lub dziewiętnastoletniej Sagance, z książkami nie dla grzecznych nastolatek. Pisma literackie oczywiście też o tym pisały, ale z większą powagą i piórem znanych literatów czy krytyków literackich.
Dlatego przeciętny czytelnik wiedział co nieco o egzystencjalistach i Sartrze oraz Simone de Beauvoir, o czwórce wielkich pisarzy amerykańskich, jak Hemingway, Faulkner, Caldwell i Steinbeck, o Beckecie, Ionesco i Kafce, choć program szkolny tego nie obejmował. Przekrój drukował w odcinkach „Przemianę” Kafki, gdzie bohater budzi się zamieniony w karalucha. Ambitne pismo kobiece drukowało w odcinkach powieść Stefana Zweiga. Inne rozpowszechniały skwapliwie humoreski Czechowa i amerykańskie short story. Przyjaciółka, chyba jako jedna z pierwszych, opublikowała coś o innej kobiecie niż dotychczasowe traktorzystki i przodownice pracy, bo powieść o miłości Zofii Bystrzyckiej pt „Samotność” – w odcinkach. Powieść stała się bardzo popularna i wkrótce autorka zaczęła prowadzić w Zwierciadle dział porad sercowych „Serce w rozterce”.
W latach 60. ekskluzywny miesięcznik o charakterze artystycznym Ty i Ja miał dość rozbudowany dział o sztuce i literaturze. Były ambitne recenzje Mola (pseudonim) o książkach i zapowiedzi książkowe, oraz felietony czy eseje, ale również publikował literaturę, np. Hemingwaya „Zielone wzgórza Afryki”. I to ośmielę się na osobiste wspomnienie. Właśnie po taki numer z Hemingwayem przyszedł do klubu w akademiku Politechniki Krakowskiej przystojny chłopak, gdy ja w popołudnie niedzielne pełniłam tam dyżur. Podobno był to pretekst, ale już zauważyłam, że przygląda mi się od kilku tygodni na ulicy czy przystanku. Pretekst, nie pretekst, ale wiedział o Hemingwayu w tym czasopiśmie i czytał jego wcześniejsze odcinki, więc mi zaimponował. I tak przegadaliśmy moje dwie godziny dyżuru i godziny koleżanek z pokoju, i wiele lat jako małżeństwo.
Wszystko to świadczy o tym, jak wielką rolę pełniły kiedyś w naszym życiu czasopisma, książki i wiedza o literaturze czy nauce. Mogłabym tu długo wymieniać te czasopisma, jak i te popularne o nauce jak Wiedza i Życie, Problemy, Komputer; Bajtek… Ale wspomnę jeszcze tygodnik wprowadzający w życie młode dziewczęta: Filipinka. Z niego czerpały wiedzę o tym, czego nie było w programie szkolnym, a zapracowane matki nie dały rady im przekazać. Filipinkowe dziewczyny były dobrze ułożone, oczytane (a, o książkach było tam dużo) i dbające o swój poziom intelektualny. Po latach, gdy zajrzałam do nowych numerów, z żalem stwierdziłam, że Filipinka zanadto wydoroślała i ma za dużo trosk dojrzałych ludzi.
Ale najwięcej o literaturze miłośnicy książek czerpali z miesięczników: Literatura na Świecie; Nowe Książki; Twórczość, Teatr i inne. Podobno jeszcze one są. Tylko trudno je znaleźć. Wszystko przejął internet, a ten jak bezbrzeżny ocean pochłonął. Wiemy z niego o nowych książkach, wiemy o autorach, ale jakoś tak wyrywkowo, nie o wszystkich, bez uporządkowania według kryteriów literackich, gatunków. Autorzy muszą sami swoje książki promować, bo inaczej nic nie sprzedadzą. Powinien stać się obwoźnym sprzedawcą własnych książek, który gdzieś na deptaku w znanym kurorcie pokrzykuje: Ludzie, zobaczcie, jakie to piękne! Ta moja książka! Nie jest to wszystko smaczne ani pożądane. To coś jakby „antykultura”.
Nadchodzi Boże Narodzenie, kupuje się prezenty pod choinkę, a tu nie ma dawnych księgarń, gdzie się książki wybierało. Nie ma czasopism, skąd czerpało się wiedzę o książkach i autorach. Dawne tytuły czasopism teraz bardziej kolorowe, pełne są wywiadów i zdjęć aktorek, bogatych wnętrz, drogich kosmetyków, i porad typu, jak malować usta. Już ich nie kupuję.
Niby książek jest dużo, bardzo dużo, bo kusi łatwość wydania, ale brak ich w ogólnej świadomości. Świat staje się jakby smutniejszy. Każdego dnia dociera do nas obraz świata w liczbach ofiar Covidu 19, i liczbach wdzierających się do nas zielonych ludzików przez granicę polsko-białoruską. I bezpardonowe ataki słowne totalnej opozycji. I UE. I wszystko okraszone złymi słowami niezbyt mądrych ludzi. Zamiast kultury – brudne słowa, jakiś tam hasła z gwiazdek, wyzwiska i epitety.
Słyszymy też niemal każdego dnia o nowych muzeach lub odnalezionych obrazach. To już nie dla każdego obywatela. Ile razy w życiu ktoś z odległej prowincji zwiedzi jakieś muzeum w stolicy? Raz na jakiś czas. Albo wcale. Natomiast książka dociera wszędzie. Do najdalszego zakątka Polski. Przed wojną specjalni kurierzy, pewnie z Uniwersytetów Ludowych rozwozili po wsiach książki i wygłaszali odczyty. Ludzie pożyczali te książki albo kupowali, i czytali, a za miesiąc przyjeżdżał znowu kurier i je wymieniali, kupowali znowu. Wtedy wiedziano, jak ważna jest książka. A teraz kapitalizm to zabił. Wydawnictwa muszą na siebie zarabiać. Księgarnie znikają. Na książkach więcej zarabia poczta niż autor. Dlatego ludzie bardziej cenią pieniądze niż książki i kulturę. Stąd tyle afer, tyle nienawiści, złych słów, a mało Kultury i potrzeb wyższych, mało szlachetnych porywów. Ludzie stają się jakby gorsi.
Kiedyś życie domowe, a szczególnie niedziela czy święta, miały więcej smaku. Rano była msza święta, na obiad rosół z makaronem i kura na drugie, albo kotlety z buraczkami zasmażanymi.
A gdzie te dawne programy telewizyjne: Piórkiem i węglem; Tele-echo; Z kamerą wśród zwierząt? Gdzie seriale oparte na dobrej literaturze? Nasze telenowele o patologii rodzinnej (zdrady, rozwody, i to wszystko, co się leczy u psychologa) ich nie zastąpią.
Ale, jak już znajdziemy dobrą książkę pod choinką, bo przecież takich jest mnóstwo, to czytajmy ją z uśmiechem. Książka nas uratuje przed smutkiem świata. Tylko trzeba jej pomóc. Pomóc rozkwitnąć znowu naszej literaturze.
Krystyna Habrat
Ależ trafny felieton ! Dawniej czytało więcej ludzi, teraz niekoniecznie, wszak TV, internet a w nim wszystkie cuda-dziwy, kolorowa prasa z plotami, plotkami i ploteczkami. Wszystko wyłożone na tacy. Tylko jakość nie taka, jakiej oczekujemy. Niestety tę formę wybiera większość ludzi.
W mojej rodzinie duzo się czytało. Mieliśmy dużo książek, mam ich zresztą sporo do dziś. Pamiętam prezenty gwiazdkowe, oczywiście książki, które czytałam długo jeszcze po północy. Choćby “Duet. O Klarze i Robercie Schumannach”. A 1 maja chodziliśmy na spacer popołudniowy z rodzicami, bo były kiermasze książkowe. Z mamą i siostrą aż piszczałyśmy z radości, wybierając dla siebie książki. A potem tym ciężarem obarczony był tato, który zanosił je do domu. Teraz jest inaczej, wygodniej, nowocześniej. Cóż, znak czasu. Czytają starsi, młodzież rzadziej. Szkoda, wielka szkoda.
Dziękuję, miła Aniu, za poszerzenie felietonu własnymi wspomnieniami. Też myślę, że w czasach naszego dzieciństwa książka miała wyższą wartość, bo nie miała konkurencji internetu. I nie była przedmiotem urynkowienia, bo ktoś musi na niej zarobić. Nie bardzo wiem kto zarabia, ale nie autor, a przynajmniej nie każdy. I być może zarabia poczta, gdy za przesyłkę końcówki nakładu książki – wycenionej już na 5 złotych, odbiorca (lub autor książki) płaci 15 złotych. Zupełnie tego nie rozumem. Dlaczego poczta zastępuje księgarnie i kupuje się czasem kota w worku? Pozdrawiam. KH.