Krystyna Habrat – KUPUJEMY KSIĄŻKI POD CHOINKĘ

2
62

   Dobry to pomysł: kupić komuś książkę na prezent pod choinkę. Nawet wszystkim po kolei domownikom i gościom. Zawsze się to sprawdza.

  Tylko kiedyś było to łatwiejsze do zrealizowania. Po prostu szło się do księgarni i przeglądało stoiska z książkami dla starszych, dla dzieci, tu historyczne, tam podróżnicze, nowości, kryminały…

   Wiedziało się, co kto lubi czytać i co mu dobrać. Komu kupić książkę ambitniejszą, komu lżejszą, dla poprawy nastroju.

   Teraz jest trudniej.

   Niby książek nieskończona ilość, a wydawnictw tak samo, ale jak wybrać? Rzecz nie tylko w nadmiarze, ale przede wszystkim w trudności rozpoznania zawartości książki przed kupnem. Co się wie o książce, jeśli nie zna się autora, nigdy się o nim nie słyszało, a pochwała  na okładce mówi niewiele.

  Kiedyś zanim się weszło do księgarni  lub  biblioteki, wiedziało się, jakich książek się szuka. Skąd się wiedziało?

  Ano z czasopism i rozmaitych reklam, informujących, jakie właśnie książki dana oficyna wydała lub zamierza wydać, a w nich krótkie recenzje i streszczenia, ale bez zdradzania: kto zabił albo czy się w końcu pobrali i byli szczęśliwi.

  To było już coś, ale by nie wystarczyło do trafnego wyboru, bo ważniejsze było, że mieliśmy większą orientację w aktualnej literaturze. Nie mówię, że wszyscy, ale większość, ta czytająca. A wydawało się, że czytają wszyscy. Widywało się ludzi zatopionych w książce i w parku i w tramwaju. Książki się kupowało i dostawało przy wszelkiej okazji. A gdy przychodził maj, w parkowych alejkach, czy wzdłuż ulic, którymi w niedzielę wracali ludzie z kościoła, ciągnęły się kiermasze książek, bo maj był miesiącem czytania. Było nawet do tego chwytliwe hasło: „Maj, miesiącem książki”.

  Ludzie przechodząc obok długich stołów z książkami, oglądali je i kupowali.

  Mieli większą orientację, co wybrać, bo w każdym czasopiśmie, nawet codziennej gazecie, bywał dział poświęcony literaturze. Nie tylko w czasopismach literackich, jak Kultura czy Życie Literackie, ale nawet w Trybunie Ludu. Pisano tam o wychodzących książkach, o ich autorach, o modnych aktualnie pisarzach i noblistach, aktualnych kierunkach literackich i ich przedstawicielach w poszczególnych krajach i różnych wydarzeniach kulturalnych.

   Ale, co najważniejsze, każde chyba czasopismo miało specjalne strony, gdzie  publikowało opowiadania,  fragmenty książek, powieści w odcinkach, i stąd czytelnik czerpał wiedzę o literaturze, jakiej  już program szkolny nie zdążył mu do głowy wtłoczyć. Ambitny Przekrój spieszył się z informowaniem o nowinkach kulturalnych i literackich na zachodzie, by czytelnicy byli dobrze poinformowani, a szczególnie, gdy  autor lub dzieło było niezwykłe. Dlatego stąd przeciętny czytelnik wiedział o czekaniu na Godota lub dziewiętnastoletniej Sagance, z książkami nie dla grzecznych nastolatek. Pisma literackie oczywiście też o tym pisały, ale z większą powagą i piórem znanych literatów czy krytyków literackich.

   Dlatego przeciętny czytelnik  wiedział co nieco o egzystencjalistach i Sartrze oraz Simone de Beauvoir,    o czwórce wielkich pisarzy amerykańskich, jak Hemingway,  Faulkner, Caldwell i Steinbeck, o Beckecie, Ionesco i Kafce, choć program szkolny tego nie obejmował. Przekrój drukował w odcinkach „Przemianę” Kafki, gdzie bohater budzi się zamieniony w karalucha. Ambitne pismo kobiece drukowało w odcinkach powieść Stefana Zweiga. Inne rozpowszechniały  skwapliwie  humoreski Czechowa i amerykańskie short story. Przyjaciółka, chyba jako jedna z pierwszych, opublikowała coś o innej kobiecie niż  dotychczasowe traktorzystki i przodownice pracy, bo powieść o miłości Zofii Bystrzyckiej pt „Samotność” – w odcinkach. Powieść stała się bardzo popularna  i wkrótce autorka zaczęła prowadzić w Zwierciadle dział porad sercowych „Serce w rozterce”.

   W latach 60. ekskluzywny miesięcznik o charakterze artystycznym Ty i Ja miał dość rozbudowany dział o sztuce i literaturze. Były ambitne recenzje Mola (pseudonim) o książkach i zapowiedzi książkowe, oraz felietony czy eseje, ale również publikował literaturę, np. Hemingwaya „Zielone wzgórza Afryki”. I to ośmielę się na osobiste wspomnienie. Właśnie po taki numer  z Hemingwayem przyszedł do klubu w akademiku Politechniki Krakowskiej przystojny chłopak, gdy ja w popołudnie niedzielne pełniłam tam dyżur. Podobno był to pretekst, ale już zauważyłam, że przygląda mi się od kilku tygodni na ulicy czy przystanku. Pretekst, nie pretekst, ale wiedział o Hemingwayu w tym czasopiśmie i czytał jego wcześniejsze odcinki, więc mi zaimponował.   I tak przegadaliśmy moje dwie godziny dyżuru i godziny koleżanek z pokoju,  i wiele lat jako małżeństwo.

   Wszystko to świadczy o tym, jak wielką rolę pełniły kiedyś w naszym życiu czasopisma, książki i wiedza o literaturze czy nauce. Mogłabym tu długo wymieniać te czasopisma,  jak i te popularne o nauce jak Wiedza i Życie, Problemy, Komputer; Bajtek… Ale wspomnę  jeszcze tygodnik wprowadzający w życie młode dziewczęta: Filipinka. Z niego czerpały wiedzę o tym, czego nie było w programie szkolnym, a zapracowane matki nie  dały rady im przekazać. Filipinkowe  dziewczyny były dobrze ułożone, oczytane (a, o książkach było tam dużo) i dbające o swój poziom intelektualny. Po latach, gdy zajrzałam do nowych numerów, z żalem stwierdziłam, że Filipinka zanadto wydoroślała i ma za dużo trosk  dojrzałych ludzi.

  Ale najwięcej o literaturze miłośnicy książek czerpali z miesięczników: Literatura na Świecie; Nowe Książki; Twórczość, Teatr i inne. Podobno jeszcze one są. Tylko trudno je znaleźć.  Wszystko przejął internet, a ten jak bezbrzeżny ocean pochłonął. Wiemy z niego o nowych książkach, wiemy o autorach, ale jakoś tak wyrywkowo, nie o wszystkich, bez uporządkowania  według kryteriów literackich, gatunków. Autorzy muszą sami  swoje książki promować, bo inaczej nic nie sprzedadzą. Powinien stać się obwoźnym sprzedawcą własnych książek, który gdzieś na deptaku w znanym kurorcie pokrzykuje: Ludzie, zobaczcie, jakie to piękne! Ta moja książka!  Nie jest to wszystko smaczne ani pożądane. To coś jakby „antykultura”.

 Nadchodzi Boże Narodzenie, kupuje się prezenty pod choinkę, a tu nie ma dawnych księgarń, gdzie się książki wybierało. Nie ma czasopism, skąd czerpało się wiedzę o książkach i autorach. Dawne tytuły czasopism teraz bardziej kolorowe, pełne są wywiadów i zdjęć aktorek, bogatych wnętrz, drogich kosmetyków, i porad typu, jak malować usta. Już ich nie kupuję.

  Niby książek jest dużo, bardzo dużo, bo kusi łatwość wydania, ale brak ich w ogólnej świadomości. Świat staje się jakby smutniejszy. Każdego dnia dociera do nas obraz świata w liczbach ofiar Covidu 19, i liczbach wdzierających się do nas zielonych ludzików  przez granicę polsko-białoruską. I bezpardonowe ataki słowne totalnej opozycji. I UE. I wszystko okraszone  złymi  słowami niezbyt mądrych ludzi. Zamiast kultury – brudne słowa, jakiś tam hasła z gwiazdek, wyzwiska i epitety.

   Słyszymy też niemal każdego dnia o nowych muzeach lub odnalezionych obrazach.  To już nie dla każdego obywatela. Ile razy w życiu ktoś z odległej prowincji zwiedzi jakieś muzeum w stolicy? Raz na jakiś czas. Albo wcale. Natomiast książka dociera wszędzie. Do najdalszego zakątka Polski. Przed wojną specjalni kurierzy, pewnie z Uniwersytetów Ludowych rozwozili po wsiach książki i wygłaszali odczyty. Ludzie pożyczali te książki albo kupowali, i czytali, a za miesiąc przyjeżdżał znowu kurier i je wymieniali, kupowali znowu. Wtedy wiedziano, jak ważna jest książka. A teraz kapitalizm to zabił. Wydawnictwa muszą na siebie zarabiać. Księgarnie znikają.  Na książkach więcej zarabia poczta niż autor. Dlatego ludzie bardziej cenią pieniądze niż książki i kulturę. Stąd tyle afer, tyle nienawiści, złych słów, a mało Kultury i potrzeb wyższych, mało szlachetnych porywów. Ludzie stają się jakby gorsi.

  Kiedyś życie domowe, a szczególnie niedziela czy święta, miały więcej smaku. Rano była msza święta, na obiad rosół z makaronem i kura na drugie, albo kotlety z buraczkami zasmażanymi.

  A gdzie te dawne programy telewizyjne: Piórkiem i węglem; Tele-echo; Z kamerą wśród zwierząt? Gdzie  seriale oparte na dobrej literaturze? Nasze telenowele o patologii rodzinnej (zdrady, rozwody, i to wszystko, co się leczy u psychologa) ich nie zastąpią.

  Ale, jak już znajdziemy dobrą książkę pod choinką, bo przecież takich jest mnóstwo, to czytajmy ją z uśmiechem. Książka nas uratuje przed smutkiem świata. Tylko trzeba jej pomóc. Pomóc rozkwitnąć znowu naszej literaturze.

Krystyna Habrat

Reklama

2 KOMENTARZE

  1. Ależ trafny felieton ! Dawniej czytało więcej ludzi, teraz niekoniecznie, wszak TV, internet a w nim wszystkie cuda-dziwy, kolorowa prasa z plotami, plotkami i ploteczkami. Wszystko wyłożone na tacy. Tylko jakość nie taka, jakiej oczekujemy. Niestety tę formę wybiera większość ludzi.
    W mojej rodzinie duzo się czytało. Mieliśmy dużo książek, mam ich zresztą sporo do dziś. Pamiętam prezenty gwiazdkowe, oczywiście książki, które czytałam długo jeszcze po północy. Choćby “Duet. O Klarze i Robercie Schumannach”. A 1 maja chodziliśmy na spacer popołudniowy z rodzicami, bo były kiermasze książkowe. Z mamą i siostrą aż piszczałyśmy z radości, wybierając dla siebie książki. A potem tym ciężarem obarczony był tato, który zanosił je do domu. Teraz jest inaczej, wygodniej, nowocześniej. Cóż, znak czasu. Czytają starsi, młodzież rzadziej. Szkoda, wielka szkoda.

    • Dziękuję, miła Aniu, za poszerzenie felietonu własnymi wspomnieniami. Też myślę, że w czasach naszego dzieciństwa książka miała wyższą wartość, bo nie miała konkurencji internetu. I nie była przedmiotem urynkowienia, bo ktoś musi na niej zarobić. Nie bardzo wiem kto zarabia, ale nie autor, a przynajmniej nie każdy. I być może zarabia poczta, gdy za przesyłkę końcówki nakładu książki – wycenionej już na 5 złotych, odbiorca (lub autor książki) płaci 15 złotych. Zupełnie tego nie rozumem. Dlaczego poczta zastępuje księgarnie i kupuje się czasem kota w worku? Pozdrawiam. KH.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko