Może nie tyle strach, co lęk… Przed przemijaniem, przed daleko idącymi zmianami współczesnego świata. Czy więc pomimo wszystko warto się trwożyć, skoro dzielimy przecież los całej ludzkości, i nie ma od tego odwołania? Przeżywamy te same lęki, radości, dramaty, które są udziałem wszystkich nas od początku świata. Jest to wszak zjawisko normalne. Zdeterminowani, podlegamy bez wyjątku tym samym prawom, w istocie bardzo dynamicznym. I nie mamy na to najmniejszego wpływu. A może nie wszystko ma aż takie znaczenie? Żyjemy wszak w przypisanym sobie „środowisku naturalnym”. Oto co mówi o tych egzystencjalnych przypadłościach Anna Maria Musz w utworze, z którego pochodzi wers użyty jako tytuł całego tomu:
jednego dnia
wszystko to razem opadnie
jak okiść
i będą w nas jeszcze
tamci zwykli ludzie
(* * * a może jednak…)
Trzeba od razu stwierdzić, że „Okiść” jest tomem niezwykłym. Powtarzają się tutaj motywy domu, miłości, miasta. Stanowią one swoiste punkty odniesienie, dzięki którym podmiot liryczny zachowuje wewnętrzną równowagę, oddziela to co ważne i nieprzemijające od chwilowych mód i prądów. Nie ma w utworach autorki „Erraty do trzech wymiarów” retoryki czy dydaktyki. Bohater wierszy nie traci mocy ducha i poetyckiej wyobraźni w tym wewnętrznym siłowaniu się ze zmiennością świata, z gwałtownymi metamorfozami szeroko pojętego człowieczeństwa, z historią czy obyczajowością. Sytuuje się on raczej na pozycjach obserwatora, którego wprawdzie ten cały wir porywa; obserwatora aktywnie poszukującego odpowiednich środków, aby wyrazić to, co dzieje się w otaczającej rzeczywistości. I tę rzeczywistość zrozumieć.
Anna Maria Musz w zdumiewająco naturalny sposób potrafi znaleźć świeże, odkrywcze obrazy, za pomocą których przemawia. Poetka posiada niesłychanie żywą wyobraźnię, potrafi zaskoczyć czytelnika oryginalnymi asocjacjami, prostą ale jakże ekspresyjną metaforyką:
codziennie podnoszę oczy
patrzę na gniazdo
ocalałe
z pogromu gałęzi
(…)
patrzymy jednocześnie
a gniazdo wtedy rośnie
ogromnieje rozwija ramiona
(…)
(*** codziennie podnoszę oczy)
Zauważmy, iż bardzo często poetka przywołuje drugiego człowieka, który jest jej bliski, aby wspólnie z nim patrzeć na rzeczywistość, doznawać jej i być razem wewnątrz wiersza. Ale u Musz to dużo więcej niż samo tylko przywoływanie lirycznego partnera. To kreowanie jego obecności, stałe powoływanie go do istnienia. Spójrzmy na przejmujący wiersz „Noc”:
nie patrz tam nie patrz miły
tam się świat odmienia
chociaż to nadal nasza stara ziemia
nad którą noc nadciąga
– kochany żadna z naszej nocy –
więc nie patrz
by się nam od ciemności nie zajęły oczy
Oto zapada mrok, który wytrawia nas niczym ogień, a właściwie nie nas, ale innych, bo my – podmiot liryczny oraz adresat wiersza – we własnym tandemie jesteśmy niezniszczalni. Więc nas dwojga to w zasadzie nie dotyczy,
ale tych, którzy w niego uwierzą
– tym wchodzi pod powieki
i w dotąd żywych zasiewa śmiertelność jak sporysz
– byle mi ciemnością ciebie nie zamroczył
nie patrz tam miły – patrzmy sobie w oczy
Można powiedzieć, że jest to erotyk, podobnie jak zresztą wiele innych wierszy z tego tomu. Zauważmy tylko, że poetka nigdy nie ogranicza się do wyłącznego opisu zmysłowej fascynacji, jak też do samych emocji. Dla Anny Marii Musz miłość stanowi bardzo istotny motor wszelkich działań; a także drogę do zrozumienia drugiego człowieka i świata. Wreszcie prowadzi do autentycznego bycia wraz z nim. To właśnie za pomocą miłości podmiot liryczny walczy z wszelkimi przeciwnościami; to wraz z nią odkrywa mechanizmy, które rządzą życiem; tylko ona chroni nas przed ostateczną zagładą. Dzięki niej – jak powiada poetka – nagle odkrywamy: porządek umarłych.
Podmiot liryczny utworów Musz patrzy z dystansu, z dalekiej perspektywy, na świat. Jest zafascynowany zjawiskiem bytu jako takiego. Powtarzalnością sytuacji, zbiorową pamięcią, która niesie w sobie dalekie, nawet bezpośrednio nieznane zdarzenia. Wskrzesza je lub skazuje na, być może chwilowy, niebyt. Podobnie jak miasta zaznaczone przed wiekami na starych, dziś już nieaktualnych mapach. Bo może one jednak powrócą kiedyś w jakimś metafizycznym tajemniczym cyklu. W utworach Anny Marii Musz nie ma nic definitywnego. Ale do owych powracających, albo lepiej: zakodowanych w naszych umysłach zjawisk z przeszłości, (czy zachodzących w teraźniejszości), podmiot liryczny ma jednak stosunek wyraźnie ambiwalentny. Pomimo to jednak owe miasta (czy miejsca) są w tajemniczy sposób obecne. Stanowią fundament, na którym osadzona jest współczesność, której poetka również przygląda się jakby z pewnej odległości:
czuję te wasze miasta pod palcami
(…)
ale dla mnie leżą za granicą
próbują mi coś powiedzieć obcym językiem
odwracają plecami gdy próbuję je czcić
nie owocują nie zapuszczają korzeni
( * * * więc są takie miasta)
Poetka świetnie oddała tutaj, nazwijmy to, bliskość w oddaleniu. Wszystko zatem jest względne, a nasza wyobraźnia może się w czasie i przestrzeni przemieszczać bez trudu, bo nie ma dla niej żadnych fizycznych granic.
Wizje poetyckie są w wierszach Anny Marii Musz głęboko zanurzone w konkrecie. Autorka stale zaskakuje nas poetyckimi olśnieniami. A wszystko to w sposób jak najzupełniej naturalny, spontaniczny. Oto niebo się skrada na palcach/ po leżący promień lub arytmicznie podzwania/ tocząca się jesień. Albo: jaskółki wylatały pogodę. W innym wierszu, zresztą obszerniej cytowanym, wyżej czytamy: nie patrz
by się nam od ciemności nie zajęły oczy.
Można powiedzieć, że autorka „Lotu nad miastem” w osobliwy, bynajmniej nie naśladowczy, sposób łączy w swej twórczości świeżość spojrzenia oraz wrażliwość na słowo Bolesława Leśmiana z żelazną dyscypliną kompozycyjną wierszy Juliana Przybosia. Nie mówiąc już o całej gamie dochodzących tutaj do głosu refleksji filozoficznych, tajemnicach znaczeniowych, niedopowiedzeniach, paradoksach, pełnych treści zawieszeniach głosu. Czyni to zawsze w sposób indywidualny, odkrywczy, niepowtarzalny, zarazem bardzo oszczędny; z umiarem i wyczuciem, jakie cechują najlepszych poetów. Nie ma tu słów niepotrzebnych, rozdmuchanej narracji, zbędnych odautorskich komentarzy. Nie znajdziemy także żadnej egzaltacji, estetyzmów, jak również nadmiernej ascezy słowa. To poezja spontaniczna, bardzo precyzyjna, zaś przebogata warstwa emocjonalna pulsuje w jej głębi. Dobitnie daje o sobie znać, ale w sposób najzupełniej naturalny, i nie domaga się krzykliwej czy sentymentalnej eksplikacji.
Sporo jest w wierszach Anny Marii Musz ironii. Oto mówi poetka o nowych pokoleniach:
witają się bez uśmiechów
kochają się bez nadziei
ślubują bez wesela
żegnają bez pogrzebu
idą główną ulicą
w tłumie bardzo odległych
osobników i nie tworzą stada
(* * * ależ to będzie pokolenie po zarazie)
Autorka nie poprzestaje na samej konstatacji. Zresztą wszystko w utworach Musz jest podporządkowane panoramicznym, pełnym ekspresji oryginalnym obrazom. Tak jak w zakończeniu cytowanego wyżej utworu:
tylko staruszkowie w bramach i przy płotach
śmieją się do siebie na krawędzi dnia
nadal nie chcą odpuścić poprzedniemu światu
Raz jeszcze na zakończenie przytoczmy słowa poetki, które w świetle całego tomu wybrzmiewają mocno, a jednocześnie optymistycznie, dzięki głęboko zakodowanej w tych utworach uniwersalnej nadziei: a może jednak ten strach nas nie sięga.
Stefan Jurkowski
Anna Maria Musz: „Okiść”, Wydawnictwo Pisarze.pl, Warszawa 2021, s.46. Publikacja powstała dzięki wsparciu finansowemu Instytutu Literatury w ramach Tarczy dla Literatów.
Świetna recenzja, z głębią, precyzją przekazu i przesłań, jak zresztą zawsze u Stefana Jurkowskiego, który potrafi ważyć słowa i pięknie komponować całość. A przytoczone fragmenty wierszy młodej poetki, Anny Marii Musz, znakomite.
Zapewne taki jest cały tom “Okiść”. Gratuluję!
Nowe wiersze Anny Marii Musz są również w niniejszym numerze. Irenko, bardzo dziękujemy za ten komentarz!