Zygmunt Janikowski – Oblężenie Peruzji

0
81
Ryszard Tomczyk

Mieszkanie jednego z moich szkolnych przyjaciół tonęło w książkach. Nazbierało się ich tak dużo, że zabrakło szafek, półek i regałów na ich układanie. Na dokładkę jego ojciec znosił do domu coraz to nowe egzemplarze, które, jak mawiał, koniecznie trzeba przeczytać. Ponieważ mieszkanie nie należało do tych największych, matka mojego kolegi kategorycznie zażądała usunięcia znacznej części tej pokaźnej biblioteki i dlatego już za niespełna dwa tygodnie w jednym z pokojów leżała pod ścianą spora ilość książek przeznaczonych do sprzedaży w antykwariacie lub do wyrzucenia na makulaturę. Zanim to jednak nastąpiło, kolega pozwolił mi wybrać sobie kilka książek, które mogą mnie zainteresować. Sięgnąłem po pierwszą z brzegu i przeczytałem tytuł na okładce: Appian z Aleksandrii  ”Historia rzymska” Tom II, wydany przez Ossolineum. Otworzyłem na chybił trafił i zacząłem czytać.

”33. Ale Cezar natychmiast z pośpiechem przy pomocy całego wojska otoczył Peruzję wałem i rowem na przestrzeni 56 stadiów, ponieważ miasto położone było na górze, a równocześnie dwa długie ramiona wyciągnął aż do Tybru, aby nic nie można było do Peruzji dowieźć. Pracom tym starał się przeciwstawić Lucjusz umacniając ze swej strony podobnymi wałami i rowami podnóże góry”.

Po przeczytaniu jednej strony obejrzałem dołączoną do tekstu mapę oblężenie Peruzji oraz kilka fotografii starożytnych monet z tego okresu. Na jednej z nich była podobizna Lucjusza Antoniusza, obrońcy miasta. Zacząłem nawet zastanawiać się, w którym muzeum mógłbym te monety obejrzeć, ale szybko zdałem sobie sprawę, że jest to praktycznie niemożliwe. Z całego stosu książek wybrałem właśnie ten egzemplarz i dość długo cieszyłem się, że trafiła mi się darmowa okazja przeczytania niezwykle ciekawej opowieści z odległych czasów. Nie wiedziałem jeszcze, że ta właśnie książka pozostanie ze mną do dzisiejszego dnia, czyli nieomal przez całe moje długie życie. Przez wiele lat leżała na małym stoliku tuż przy moim łóżku, żeby przed snem otworzyć ją na byle której stronie i przeczytać jedną lub dwie kartki. Bywało i tak, że po sobotnich zabawach młodzieńczego wieku byłem w stanie przeczytać tylko jedno lub dwa zdania, w zależności od ilości wypitego alkoholu i co za tym idzie przytomności umysłu. Niemniej jednak uważam, że pomimo tych trudności należy docenić moje dobre chęci i wyrobiony nawyk czytania książek.                                                                                                        

Czytając starożytne kroniki oraz wszelkie inne książki dotyczące antycznego świata, starałem się zawsze zapamiętać jak najwięcej historycznych faktów, znanych i mniej znanych nazwisk, jak również drobnych, z pozoru nieważnych wydarzeń. Dzisiaj, kiedy już nie przykładam się tak gorliwie jak dawniej do poszerzania i utrwalania mojej historycznej wiedzy, starożytność jest dla mnie równie dobrą rozrywką, jak słuchanie muzyki klasycznej, oglądanie dobrego meczu footballowego lub olimpiady. Tym bardziej, że niektóre starożytne kroniki napisane są z zadziwiającą zręcznością, a drobiazgowo opisane przez Appiana z Aleksandrii wszystkie operacje militarne przed bitwą pod Farsalus i Filippi oraz przebieg walk w Cieśninie Mesyńskiej, siłą rzeczy sprawiają, że w trakcie czytania zapominam na chwilę o realnym świecie.
Z ”Historią rzymską” rozstałem się na dość długi okres czasu, kiedy opuściłem kraj za żelazną kurtyną i wybrałem się w daleką podróż za ocean, ale moja uczynna matka przesłała mi większość moich książek na nowy adres, nie zapominając o Appianie.                                                                                                                           

Pomimo, że życie ma swoje prawa i nie sposób jest zajmować się na co dzień tylko starożytnością, to jednak nigdy jej z pamięci nie wymazałem. Wracając z córką ze spacerów w Millennium Park, prawie zawsze zatrzymywałem się na Clark Street przed wystawami jednej ze znanych na świecie firm numizmatycznych. Nigdy nie pominąłem tego miejsca, gdyż za każdym razem czułem się tam jak siedmioletni chłopiec przed sklepem z zabawkami. Z wielkim zainteresowaniem oglądałem każdą z monet, aż któregoś dnia zdarzyło się, że nie mogłem uwierzyć własnym oczom. Poncjusz Piłat! Właśnie ten, a nie inny. Za jedyne pięćdziesiąt dolarów! Pospiesznie wyjechaliśmy windą do oddziału starożytnych monet, żeby nikt nam tego Piłata w międzyczasie nie podkupił, ale na szczęście nie było tam nikogo. Uprzejmy sprzedawca natychmiast usadowił nas na wygodnych krzesłach, rozsypał na olbrzymim stole około trzydziestu Piłatów i wyszedł, dając nam czas na wybranie jednego z nich. Wrócił po pięciu minutach i zdziwił się, że nic jeszcze nie wybraliśmy.

-Widzę, że nie możecie sią zdecydować, więc pokażę wam jeszcze jedną monetę, która może wam się spodobać.

Na moment zniknął w pokoju obok, ale już za chwilę podał mi do ręki nowego Piłata.

-Będzie trochę więcej kosztować – zaznaczył.

-Daj mi dobrą cenę – odpowiedziałem, próbując się targować.

-Siedemdziesiąt pięć dolarów.

Spojrzałem na monetę. Nie było się nad czym zastanawiać, była nieomal w idealnym stanie. Do dzisiejszego dnia jestem bardzo zadowolony z tej transakcji. Poprosiłem go jeszcze o krótki opis monety, dołączony na niewielkim kartoniku. Ze stoickim spokojem zdjął z półki jeden z licznych katalogów i zaczął pisać, a ja przez ten czas zastanawiałem się czy za te mizerne siedemdziesiąt pięć dolarów nie mam zbyt dużych wymagań od firmy, która sprzedaje bardzo kosztowne rzeczy. Moje obawy były złudne, gdyż uprzejmy sprzedawca pożegnał się z nami po przyjacielsku i zachęcił do następnych wizyt w sklepie. Po jakimś czasie dowiedziałem się, że jest jednym z cenionych na świecie rzeczoznawców starożytnych monet. 
Trzy miesiące później dokupiłem do Piłata srebrnego denara Tyberiusza, jednego z tych, którego oddawano cesarzowi jako cesarski, a w rok później, ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu, trafiłem   na Lucjusza Antoniusza, mojego dobrego znajomego z ” Historii rzymskiej” Appina z Aleksandrii. Wytargowałem go na aukcji za przystępną dla mnie cenę i chociaż nie jest to egzemplarz muzealny, ale jego autentyczność nie podlega żadnej dyskusji a ponadto cieszył mnie sam fakt, że kiedyś chciałem tę monetę zobaczyć w muzeum, a teraz miałem ją u siebie w domu.
Przed dwudziestoma laty, kiedy odwiedziłem Włochy, z czystej ciekawości planowałem zwiedzić również Perugię, żeby na własne oczy zobaczyć miejsce zmagań legionistów Lucjusza i Octaviana. Co prawda dzisiejsza Perugia znacznie różni się od tej z przed dwóch tysięcy lat, ale położenie geograficzne nie uległo zmianie i dlatego, jak przypuszczałem, z łatwością można wyobrazić sobie podwójny rów i wał wokół miasta oraz ramiona do rzeki Tybru. Niestety nie pojechałem do Perugii, gdyż mając do wyboru Perugię lub Pompeje, wybrałem Pompeje, gdzie moja wyobraźnia miała nieprawdopodobnie szerokie pole do popisu. Szkoda, że przy wejściu do miasta nie ubierają turystów w togi i sandały, żeby czuli się jak prawdziwi obywatele Imperium Romanum.                        

W drodze do Pompei wypadało mi zatrzymać się na jakiś czas w Neapolu, co wzbudziło we mnie jeszcze jedno wspomnienie o starożytnych monetach. Nie należę do kolekcjonerów, jeżeli w ogóle mogę się tak nazwać, którzy pasję zbierania monet doprowadzają do szaleństwa. Nie posiadam w swojej kolekcji ateńskiej sowy, róży z Rodos, pszczoły z Efezu i agińskiego żółwia. Na szczęście nie wylewam z tego powodu łez, ale muszę się przyznać, że tak naprawdę to żałuję, że nie kupiłem niewielkiej monety, bitej przez Severusa II w początkach czwartego wieku. Była w idealnym stanie i pochodziła ze zbiorów Enrico Caruso, którego trzeszczących, archiwalnych nagrań zawsze lubiłem słuchać. Od tego czasu kiedy tylko oglądam monety z początku czwartego wieku, przypomina mi się Enrico Caruso i mimo woli zaczynam nucić znaną mi z jego repertuaru pieśń ”Addio mia bella Napoli”, mając na myśli nie tyle miasto Neapol, co utraconą monetę. Jak z tego widać starożytność zatacza w moim życiu dość szerokie kręgi, a wszystko to dzięki temu, że ojciec jednego z moich kolegów lubił znosić do domu książki.

Zdarza się do dzisiaj, że sięgam na półkę po książkę, która na całe życie wyrobiła we mnie zamiłowanie do starożytnego świata. Siadam wtedy w wygodnym fotelu i przez chwilę oddaję się wspomnieniom z dawnych lat. Na stole leży mocno już podniszczona ”Historia rzymska” Appiana z Aleksandrii, z pożółkłymi ze starości i ledwo trzymającymi się jednej całości kartkami. Obok niej rozłożyłem moją skromną kolekcję kilku starożytnych monet. Żeby ucieszyć się z ich posiadania, starannie oglądam każdą z nich. Biorę do ręki monetę z podobizną Lucjusza Antoniusza i z tym bagażem wracam myślami do mieszkania kolegi z ławy szkolnej. Znów mamy po szesnaście lat. Jest sobota i właśnie wróciliśmy ze szkoły. Pod ścianą ułożone są przeznaczone do usunięcia książki. Biorę jedną z nich i zaczynam czytać. Za chwilę do pokoju wejdzie matka mojego przyjaciela i zapyta nas czy nie zjedlibyśmy po kawałku sernika. Nie mogę uwierzyć, że wszystko to wydarzyło się nie dalej jak wczoraj po południu, w pewien piękny, jesienny dzień, kiedy całe miasto tonęło w opadających liściach złocistobrązowych kasztanów.

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko