W S P O M N I E N I E
Portret Henryka Mikołaja Góreckiego wyk. Zbyszek Kresowaty
Ponieważ w dniu 06 grudnia 1933 r. (dzień im. Św. Mikołaja) urodził się w Czernicy muzyk światowej sławy, kompozytor, późniejszy wykładowca, w Państwowej Wyższej Szkole Muzycznej w Katowicach, twórca wielu utworów muzyki poważnej, a także muzyki religijnej. Pragnę przytoczyć fakt spotkania artystycznego z artystą oraz przypomnieć je jako WSPOMNIENIE. Wielki Henryk Mikołaj Górecki zamieszkał wpierw w Zabrzu, a ostatecznie w miejscowości Ząb k/ Zakopanego. Mistrz nie odmówił spotkania i nagrania swoich słów na dyktafon z możliwością autoryzacji. Idąc dziś za datami: urodzin a i śmierci, mocno dotyczącymi sylwetki Wielkiego kompozytora twórcy, myśliciela i patrioty, przypadającymi na koniec listopada i grudzień. Otóż pragnę dobitnie wspomnieć mego zacnego rozmówcę i Koryfeusza Współczesnej Muzyki Polskiej, natomiast przytaczając tamto spotkanie, gdzie mimo, że nagrałem Jego słowa na dyktafon, to również wykonałem szkic twarzy ze spotkania, a później portret (wyżej prezentowany). Wobec dat przytoczonych wypada mi też być dumnym, że mistrz przyjął przeze mnie wykonaną ikonę cudowną „Matki Bożej Achtyrskiej”, gdzie Matka opłakuje śmierć syna u krzyża. Pomyślałem wcześniej przed spotkaniem o tym, że ta czarna ikona na desce, jako wierna kopia słynnej cudownej czarnej ikony z 1739 roku, będzie się wspaniale kojarzyć z kompozycjami mistrza, i najlepiej wspomni ona głównie III Symfonię Żałosną…
– Dziś wobec zbliżającej się rocznicy Urodzin Mistrza, a wcześniej z końcem listopada Jego odejścia, przytaczam naszą „rozmowę artystyczną” jako WSPOMNIENIE z 2006/7 roku, gdzie słowa wypowiedziane zostały spisane dokładnie na plik, (bez korekty).
– Mistrz opowiedział o swoich perypetiach i troskach, ale głównie właśnie o motywach „III Symfonii żałosnej” najwięcej, i o tym – czym była ta kompozycja inspirowana, jak i kiedy powstały inne kompozycje oraz jak odbierana jest twórczość Henryka Mikołaja Góreckiego obecnie…
Spotkanie z kompozytorem prof. Henrykiem Mikołajem Góreckim w Zakopanem – Herbata góralska U SABAŁY na I piętrze.
Zbigniew Kresowaty : Z wielkim szacunkiem przystępuję do rozmowy z panem, jest środek lata – Ze względu, jak pan wspomniał, pański dom we wsi Ząb jest obecnie w remoncie, siedzimy w dużej sali na pięterku w „U Sabały” na Krupówkach w Zakopanem, przed szklaną ścianą wielkiego okna, przy ręcznie struganym stole, i spoglądamy przy herbatce na ten przewalający się tłum „w te i z powrotem”. Dziękuję, że zgodził się pan powiedzieć ciekawe rzeczy o sobie oraz o rodowodach swoich kompozycji, jak również, mam nadzieję, przytoczy pan niektóre ważne aspekty i kwestie ze swojego bardzo ciekawego, jak pan je nazywa, „malinowego życia” , toczącego się nieustannie w egzystencji twórczej… Jest pan dziś twórcą z bardzo cennym dorobkiem, powiem że na skalę historyczno – światową. Mamy świadomość ile stworzył pan utworów, bo ponad 80 w różnych okolicznościach, wiele tyczących się różnych okoliczności, a głównie dotyczących historii Polski i regionu Podhala, już teraz wiele z nich stało się klasyką i weszło do historii Klasyki Współczesnej Muzyki Polski i Religijnej… Jest pan urodzony w 1933 roku w Czernicy k/Rybnika. Natomiast regularną naukę muzyki rozpoczął pan w 1952 roku w Średniej Szkole Muzycznej w Rybniku. Następnie od roku 1955 zaczął studiować kompozycję i partyturę w klasie znanego kompozytora Bolesława Szabelskiego w Państwowej Wyższej Szkole Muzycznej w Katowicach, uzyskując Dyplom z wyróżnieniem w 1960 roku. W czasie studiów skomponował pan kilkanaście utworów, i dlatego po Dyplomie miał pan już wiele swoich kompozycji.
Przypomnijmy, że wykonano wówczas pięć pańskich utworów, a wśród nich pierwszą wersję :”Pieśni o radości i rytmie” op. 7 oraz ciekawy Koncert na 5 instrumentów i kwartet smyczkowy op.11. Stąd panie profesorze pozwoliłem sobie tej naszej “rozmowie artystycznej” nadać też taki sugestywny tytuł: “Malinowe Pieśni”, to być może taka dygresja do tego co powstawało już po 80 roku, kiedy to zaczął się dla pana nowy okres komponowania, bo już tutaj na Podhalu, a było to po ciężkich przeżyciach zdrowotnych i opuszczeniu dobrowolnym funkcji Rektora w PWSM w Katowicach.
Henryk Mikołaj Górecki: – Tak, tak – bardzo proszę! – Niech pan jeszcze kontynuuje… bo notabene to wszystko prawda!
Z. K. – Kontynuując dopowiem tylko, że w 1958 na II Międzynarodowym Festiwalu Muzyki Współczesnej “Warszawska Jesień” wykonano: “Epitafium”,op.12.
Wspomnę, że w roku 1960 r. pańskie “Monologi” op.16. zdobyły I Nagrodę Konkursu Młodych Kompozytorów ZKP, a podczas IV Festiwalu “Warszawska Jesień” ogromne zainteresowanie wzbudziło “Scontri” op. 17 wykonane w Państwowej Operze Narodowej w Warszawie. Utwór ten wzbudził powszechne oburzenie ówczesnych władz i hołdującej tym władzom krytyki. Natomiast w latach 1961 przebywał pan już w Paryżu, gdzie “I Symfonia – 1959” op.14. zdobyła Pierwszą Nagrodę na II Międzynarodowym Biennale Muzyki Młodych. Pracował pan wówczas już w PWSM w Katowicach jako wykładowca, ucząc czytania partytur i kompozycji. Pragnę w dalszej części tego spotkania oprzeć się najbardziej o pańską “III Symfonię Pieśni żałosnych”, która stała się hitem światowym. W 1973 roku zdobył pan I Nagrodę Edycji Paryskiej Trybuny Kompozytorów UNESCO. Oczywiście przytaczam tylko niektóre Nagrody. Później piastował pan zaszczytną funkcję rektora w PWSM w Katowicach, jednakże w 1979 odszedł pan dobrowolnie z rektorowania i opuścił progi tej Uczelni już na zawsze. Była to dla pana bardzo trudna decyzja, ale i wielka determinacja ku własnej niezależności twórczo – osobowej. Wszyscy się bardzo dziwili, co zaszło i co wpłynęło na te pańską decyzję, że zaniechał pan wręcz całej działalności dydaktycznej? – Doszukiwano się w przyczynach odejścia, względów tzw. naciskowych z tzw. „góry” ówczesnych władz komunistycznych, uknuto mit, że ponoć był pan „szykanowany za swoją niezależność?” – czy to prawda?
W roku 1994 osiągnął pan zenit swoich możliwości, a Uniwersytet Warszawski przyznał panu tytuł „doktora honoris causa”. Powstał też w tym okresie utwór pt. “Lerche” na klarnet i inne instrumenty towarzyszące, o ile mi wiadomo chyba powstało to w podróży do Danii? – Czy po tak szerokim wprowadzeniu do pańskiej sylwetki…zbierze pan myśli? Powtórzę, czy rzeczywiście zaistniały wtedy jakieś nie przewidziane przez pana – takie czy inne, przyczyny rezygnacji z funkcji Rektora w Państwowej Wyższej Szkole Muzycznej w Katowicach? – Jakie?
H. M. G. : Tak! – bardzo obszernie nakreślił pan mój stan, jestem zdziwiony skąd pan tyle wie?, ale muszę tu zebrać myśli, gdyż powstał pewien pomysł – we mnie do zrealizowania, i z okresu tego szkolnego zachowało mi się nawet trochę partytur…miałem tzw. kłopot myślowy. Co do moich początków w Szkole, choć moja edukacja muzyczna zaczęła się nieco później, w wieku 20 lat. Iście już w Średniej Szkole Muzycznej miałem pewne konkretne pomysły, istotnie tak było! – Komponowałem wcześnie bo już na Szkole.
– Po drugie: dedukując po czasie, uświadomiłem sobie, że „oni” mają wpływy wszędzie, włażą do muzyki, do życia twórczego, przychodzą czasem i nagabują, najdelikatniej jakby przez zęby insynuują czasem pewne niedopuszczalne rzeczy, jakie wokół rodzimej Uczelni się dzieją – wie pan o kogo chodzi i co to znaczy. Uznałem, że to najlepszy czas, i trzeba zająć się na poważnie własną osobą i zdrowiem osobistym. Owszem! – wystąpiły wtedy różne jeszcze inne okoliczności, które także wpłynęły na tę moją decyzję odejścia z funkcji: w 1978 roku wiosną ówczesny kardynał Karol Wojtyła, zanim jeszcze został wybrany na papieża, zwrócił się do mnie wprost, czy ja bym mógł napisać coś na przypadające uroczystości 900 – lecia śmierci męczeńskiej św. Stanisława na Skałce, które obchodzone miały być w Krakowie. Zamówienie przyjąłem, tylko nie zabrałem się tak zaraz do roboty z kilku takich czy innych powodów… Proszę pana, teraz powiem z perspektywy czasu, a tyczy się to samej twórczości, jak ja to mówię zawsze w takich momentach, jest trudno i powiem wprost, że nie lubię takich bardzo „pozytywnych” postaci lub bohaterów! – No bo jak pozytywny – no to co o nim pisać?! ( tutaj profesor mocno śmieje się… ) ciężko uchwycić całą sylwetkę, etc.,…
– Dodam też, że takie same podobne zlecenie i zdarzenie miało miejsce dużo wcześniej w roku 1972 – powiem dla przykładu: miałem zmierzyć się muzycznie wówczas z inną ważną historyczną postacią, a chodzi mianowicie o Mikołaja Kopernika – Rany Boskie! – proszę pomyśleć, co tu i jak pisać o tak wielkich postaciach?! – o Koperniku? – kiedy już wszystko o nich przecież dobrze napisano i upamiętniono różnymi pomnikami… Otóż padła od reżysera Krzysztofa Zanussiego propozycja napisania muzyki do filmu, który on realizował. No! – i niestety! – przekomarzaliśmy się i później w efekcie obaj zrezygnowaliśmy ze współpracy, bo to trwało dla niego za długo, sugerował dużo… Sprawy „zamówienia” nie zawsze mogą być dobrze zrealizowane… Orzekłem reżyserowi w tej rozmowie prowokująco i metaforycznie, ale w dobrym tego słowa znaczeniu, że wcale to takie pozytywne odkrycie nie było, ten nasz Mikołaj Kopernik, bo przecież zawalił wiele! – To odkrycie zburzyło jakby całą budowlę, i na nowo w świecie ustanowiło całe myślenie, i cały kosmos tego myślenia zaczął się inaczej kręcić, cała konstrukcja umieszczenia człowieka we wszechświecie stała się już wtedy całkiem inna i inaczej postrzegana…
– A więc, gdybym miał coś komponować, to tylko o tych zmianach i na pewno tutaj w tym duchu należałoby wtedy komponować… Krzysztof miał jednak inne wizje, może bardziej „pomnikowe”(?). Ja po wielu spotkaniach z Zanussim, i kilku przemyśleniach zdecydowałem – Nie! – nie będę pisał pod dyktando. No! – Teraz powrócę do wcześniejszego wątku, podjęcia się dalszego skomponowania na zamówienie, utworu o Świętym Stanisławie na 900 lecie obchodów Jego śmierci w 1070 roku – biskupa, który został ścięty przez samego Króla Polski Bolesława „Śmiałego” Na Skałce – To też historyczna, pozytywna, postać, o której wszystko już wiekami napisano, wyświęcono, etc…
– Ale przyszedł 16 październik 1978 roku, kiedy to nagle otrzymaliśmy wiadomość piorunującą, że właśnie metropolitę krakowskiego, zamawiającego właśnie tę kompozycję u mnie, jeszcze nie tak dawno kardynała Karola Wojtyłę, wybrano papieżem!…
Powiedziałem sobie wówczas tak, że biskupowi jeszcze można było odmówić, ale już teraz papieżowi nie wypada ( tu się mocno śmieje) – bo się przyznam, że właśnie wcześniej trochę wahałem się z różnych powodów – Nie!– ale teraz już nie mogę odmówić. Ojcu Świętemu się nie odmawia!… zwłaszcza polskiemu! – Wziąłem się do pracy i zacząłem biegać, tu i ówdzie grzebać, szperać, szukać po bibliotekach i w różnych innych materiałach odnośnie tej bardzo kontrowersyjnej postaci. Powiem panu – jest takie piękne zdanie pochodzące od innego Stanisława, czyli artysty Wyspiańskiego, który pisząc kiedyś o tym samym świętym uświadamia nam, że zarówno św. Stanisław jak i Bolesław Śmiały to były dwie wielkie piękne waleczne osobowości i szkoda, że stało się to co się stało, a w metaforze Wyspiański powiedział, że : “ani ten nie był taki święty, ani tamten drugi taki okrutny”.
Po prostu – Ot!- „trafiła kosa na kamień…”, czyli swój na swego! – I rzeczywiście ja szukając stwierdziłem, że bardzo dużo jest materiału na temat św. Stanisława, ale w takim kontekście porównawczym i zestawieniowym z Królem Bolesławem bardzo mało. A powiem, że tego szukałem wszędzie o tych obu postaciach o tamtych czasach, żeby je zestawić i znów jakby postawić naprzeciwko siebie, i chcąc właśnie coś takiego napisać, nie na zasadzie glorii. I już coś zacząłem, itd. – No i kiedyś w trakcie mego zaangażowania przyszedł „taki jeden” do mnie i zaczął rozpatrywać, sugerować coś i coś nęcić, jakby odganiać od zamiaru komponowania, w te słowa : “no chyba Pan nic nie pisze na to 900 lecie św. Stanisława?…” – szybko odpowiedziałem: „będę pisać i nawet na 1000 lecie, jak tylko dożyję…”
–
Ma pan tutaj całą apostułę co do mojej autonomicznej w tym decyzji rezygnacji z funkcji Rektora WPSM, bo wiele zrozumiałem. Natomiast zaraz niedługo poddałem się, jak się okazało, groźnej operacji, gdzie po prostu uratowano mi życie, bo wisiało ono na włosku, dlatego zaraz po wyjściu ze szpitala, gdy poczułem się lepiej skomponowałem właśnie ten zamówiony utwór : “Beatus Vir”- 1979, na baryton solo i chór mieszany z orkiestrą. W efekcie zostało to przeze mnie także oficjalnie dedykowane Ojcu Świętemu z okazji wyboru na papieża – Karol Wojtyła, jakby współczesny waleczny Stanisław przeciwko swojemu królowi, natomiast resztę proszę sobie dopowiedzieć… Co się tyczy “Lerche” – powstał w tym samym roku, jako taki niepisany dowód wdzięczności za uratowane mi życie i modlitwę szczerą, z perspektywą i świadomością o możliwości dalszego komponowania…Po tym przełomie, naprawdę bardzo jestem wdzięczny Bogu, rodzinie i przyjaciołom, że mogłem i mogę komponować…
Z. K. – Kontynuując – powrócił, pan tutaj na Podhale już w 1979 roku, wpierw do Zakopanego, a trochę później osiedlił się 5 km. od Zakopanego we wsi Ząb – powrócił pan wreszcie do górali na Podhale, do tego pięknego uroczego magicznego miejsca, bo “ta piękna wieś leży, jako jedyna w Polsce, najbliżej Boga” – ja powtarzam za tym, jak Pan to oświadczył metaforycznie, w niejednej publicznej wypowiedzi, pamiętam: w 1994 roku dla II PR Radia „Klasic”,
– oczywiście słuchałem tego.
– Być może prowokuję profesorze do odniesienia się, jakie jest dobre miejsce dla pana muzyki(?), bo chciałbym nie tylko ja usłyszeć to „na żywo” z pana ust. Myślę, że na pewno będzie tu lepiej odbierana muzyka Henryka Mikołaja Góreckiego i wynoszona przez Anioły ku górom, jakby wprost do Najwyższego. Poza tym, z góry widać lepiej, nie tylko dla komponowania(?)… Mieszka Pan już tutaj ok./ 30 lat(?) – i jak pan, jak tylko potrzeba, po góralsku? – Ale jak to było z tym prawdziwym szukaniem tego swego miejsca twórczego?
H. M. G. – Tutaj rzeczywiście przyjechałem w roku 79-tym. Jest to wioska, którą bardzo pokochałem i wierzę, że jest ponoć położona najwyżej w Polsce!
– Powiem, że już w 58 roku zdecydowałem się na Podhalu zamieszkać, było to taką moją ukrywaną od lat, a teraz zrealizowaną, tęsknotą(?) – Wiem dziś, że powinienem był wcześniej się tu znaleźć, a przyjechaliśmy tu z żoną to wpierw poszliśmy pod „Atmę” i jasno wtedy udzielił się mi ten klimat a muzyka zagrała rzęsiście. No! a później ta moja muzyka musiała się skądś brać – przecież ona jest w rzeczach tego regionu. Od tego czasu trwa „w radości i rytmie to moje życie maliniowe”.
Z. K. Zaczynał Pan tworzyć i komponować tak jakby w jednym okresie z Krzysztofem Pendereckim ? – Był to czas awangardy polskiej, która okazywała swego rodzaju bunt w wielu profesjach artystycznych przeciw panującemu systemowi, także w przebijaniu się przez czerwony mur obozu komunistycznego, chcąc wejść w jakiś sposób do kultury europejskiej.
A jednak, mimo pana osobistej niezależności, którą pan świadczył wszędzie i od samego początku drogi twórczej, nie było dla pana barier już wtedy, proponowano Panu zza granicy także osiedlenie się w centrum muzycznej Europy, w gronie współczesnych znanych wtedy kompozytorów, i tego Pan nie przyjął. Trzeba zauważyć, że wtedy obaj Panowie Penderecki i Górecki w latach 62-70 i dalej, już weszli do historii muzyki światowej. Obaj panowie jako pierwsi eksperymentowali, poszukiwali nowych środków wyrazu, ale każdy na swoich odrębnych inspiracjach i siłą rzeczy działali obaj panowie niezależnie ku nowym wypowiedziom w muzyce, przede wszystkim uczestnicząc bardzo czynnie w wielu Konkursach i Festiwalach… Co się tyczy samej muzyki, która powstawała jako pewnego rodzaju potrzeba co uznawano za bunt – wiedziano coś o tym, ale niezbyt dobrze rozumiano te potrzebę czasu!
Natomiast wiadomo, że pańską “III Symfonię Pieśni żałosnych” grano także za oceanem w każdym sklepie muzycznym, jak wspomniałem, na równi z różnymi przebojami rozrywkowymi – Znalazł się pan w owym czasie na liście przebojów w Anglii przed utworami Stingiem i Madonną
– Co pan na to profesorze dziś? – A może pan jednak zechce pokusić się o jakąś charakterystykę tych dwu odrębnych twórczości: Górecki – Penderecki(?)
– Jak pan sądzi, spoglądając na to z perspektywy czasu, o muzyce Krzysztofa Pendereckiego, o ile wolno mi dalej pytać?
H. M. G. Z Krzysztofem Pendereckim znamy się i zdradzę, że jesteśmy nawet ten sam rocznik! – On w Krakowie – ja na Śląsku… I powiem paradoksalnie, że niby blisko do siebie Śląsk – Kraków, ale jest to bardzo daleko proszę pana, bardzo daleko! – to „twórstwo”, jak pan to wcześniej był określił!… Ja teraz dopiero, po tych wielu latach tworzenia, tak naturalnie z dystansu, widzę pewne rzeczy, po przez całą historię rozwoju kulturowego, i w Szkolnictwie Wyższym na Śląsku… Patrzę jak to się układało w perspektywie historii, i nawet przed tą II wojną, a to tylko ok./80 kilometrów do Krakowa. Ważne jest tutaj nawet i to, że wcześniej był to inny zabór, dużo tutaj wnieśli Austriacy – Galicja! dlatego twierdzę, że dla kulturowego stanu, jest to jeszcze o wiele bardziej daleko… Jeżeli idzie natomiast o Krzysztofa Pendereckiego – jest wiadomo, że my obaj tworzymy w innych obciach i całkiem niezależnie – To było widać od samego początku! – On sobie – ja sobie. Obaj niezależnie! – Tak najogólniej można to określić… On ma swoje zainteresowania i dokonania – ja mam swoje na pewno inne, i te nasze metafizyki oraz pojemności, wbrew pozorom, są odrębne zupełnie i tylko głupi może sądzić inaczej… I to jest na pewno jasne!
Patrząc na partyturę „III Symfonii Pieśni Żałosnych” – Co
– można jeszcze dodać? – Jest to utwór komponowany w połowie lat 70-tych ! – pan napomyka o popularności tych pieśni żałosnych – tu i ówdzie, za oceanem, a ja wręcz uważam z dystansu, że to chyba taki wirus, który na jakiś czas opanował rynek muzyczny, i podchodzę do tego z dużą rezerwą… A ostatecznie co do kwestii: Górecki – Penderecki myśmy obaj sobie nigdy krzywdy nie robili, i w drogę sobie nigdy nie wchodziliśmy, i tak jest teraz… Czy Krzysztof mnie lubi? – i czy ja jego lubię? – to na prawdę nie jest takie ważne! – szanujemy się! – On komponuje swoje – a ja też robię swoje. Ja mam takie widzenie świata – on natomiastswoje.
– Ale znajdzie się zaraz inny, zwłaszcza jakiś pseudo krytyk, i powie znów co innego – A to chyba na tym polega. Sztuka ma swoje prawa i tymi prawami obdziela i daje je twórcom.
Z. K . – Zatem proszę pozwolić pobyć jeszcze z III Symfonią, do której nawiązałem już na wstępie – kocham ten utwór, lecz nie znamy w dalszym ciągu genezy. I to trzymałem jakby na teraz, chcąc dowiedzieć się nieco więcej o tej kompozycji antropologicznie. Jest to utwór przepiękny, złożony z trzech części, rozrastający się w swej metaforze, za słowem śpiewanym w sopranie – dodać należy, że skonstruowany z ogromnym i głęboko idącym przemyśleniem, tyczący się dziejów nie tylko ostatniej II wojny światowej, lecz dotyczący dużej przestrzeni historycznej, o pojęciowości najbliższej sacrum i godności cierpienia… Jest to też utwór przebiegający w swej kreacji w stosunku do aktu macierzyństwa, gloryfikujący Matką Bożą, do której w pradziejach naszych i ciężkich chwil jako Naród uciekaliśmy się zawsze, ale i jako osoby prywatnie utulone w bólu… Proszę mnie za chwilę skorygować i opowiedzieć skąd zaczerpnął pan, co powodowało panem?
H.M.G – W III Symfonii tekst – motyw, który pod czas okupacji, wydrapany został na ścianie celi więziennej, przez uwięzioną tam młodą dziewczynę, w budynku Gestapo w Zakopanem, która mając pełną świadomość, że za chwilę zginie na torturach powtarzała go wielokrotnie, jako modlitwę, wydrapując takie oto słowa: ” Mamo Matko nie płacz za mną… Niebios Tyś Jasna Królowo. Ty zawsze bronisz mnie. Zdrowaś Maryjo…” – Jest to jak się czuje połączenie kultu Maryjnego ze stanem macierzyńskim, z miłością, ówcześnie i docześnie, takie oddanie się pod opiekę wyższej siły, jaką jest Pocieszycielka Matka, ale i jaką jest każda matka, jest tu przywoływanie wiary i nadziei. Owszem zgodzę się odnieść do tej kwestii, i wspomnieć jaka właściwie myśl przewodnia wtedy memu zamysłowi, jako całości tej III Symfonii, bo jest to bardzo rozłożone w czasie dziejowym, przecież w I części jest użyty tekst z czasu średniowiecza pt. “Lament świętokrzyski”, czyli równie element tęsknoty i bólu, albo i rozpaczy ustatecznionej pod krzyżem, jest taka Gloria cierpienia (?), i wszechobecny dramat w nierozerwalnym związku i uniwersum co do syna Swego, ale w rezultacie jako Syna Człowieczego, jest pewnego rodzaju chronologia spraw walki o wiarę, kontekst humanistyczny jest bardzo piękne i szlachetne wpleciony w całą muzykę, która buduje napięcie, i jest klamrą spinającą nasze wszech-dzieje…
Z. K – Proszę wybaczyć ale dotknąłem tylko własnego pojęcia tego pięknego i ambitnego dzieła! – Natomiast, jeżeli idzie o zbawienie, ono się sprawdza także jakby taki kokon pozostający już jako schronienie na zawsze u Boga, co zapewne daje radość i ukojenie… Proszę wybaczyć, że spytam jeszcze dalej: czy jest to katharsis na godne cierpienie?, gdyż w trzeciej części III Symfonii jest również użyty lament matki jako Matki Dela Rossa nad zaginionym synem w Powstaniu Śląskim(?). Czyli najogólniej w/g mnie jako laika i odbiorcy, jest to po prostu PIETA, a nazwałbym już zupełnie prywatnie ten utwór tryptykiem z Pietą, gdybym miał malować obraz.
– Co jeszcze za tym stoi? – Co wtedy wpłynęło z zewnątrz merytorycznie na skomponowanie tego dzieła? – Pieta? – Jest pan kompozytorem, który przywraca człowiekowi: godność naturę i cześć, czucie, wiarę i obowiązek czci chwili – wszystko co mieści się w samym sanktuarium człowieka a i rychło wymaga odbudowy?. Może powie pan o II Symfonii więcej?
H. M. G. – Może najpierw powiem o genezie tej kompozycji – Co się tyczy słów, o których pan mówi i osoby dziewczyny za przyczyną której padają owe słowa w “III Symfonii Pieśni żałobnych” – jest tak: – Tę młodą osobę, co jest pewne, autentycznie zaaresztowano w czasie okupacji na Żandarmerii , dowiedziałem się wiele lat później, w Gorcach. Korygując pana powiem – słowa które użyłem brzmią w swej końcówce m. innymi tak : “…Niebios Przeczysta Tyś Królowo”
– Tak! – to właśnie ta dziewczyna, którą poznałem po latach, wyryła te słowa na ścianie w celi, w której ją uwięziono… To było na tej trzeciej ścianie, w trzeciej celi. Ja, rzecz jasna, bardzo mocno się interesowałem historią tej osoby i tego całego zdarzenia, zanim napisałem ten utwór. Ja pisząc cokolwiek muszę zawsze mieć wizję a później, do którego zbieram tzw. dokumentację i różne rzeczy oraz przedmioty.
Było tak: Zobaczyłem ten napis w gazecie, gdzie było zdjęcie celi i zaraz zająłem się samym aktem tworzenia – i ta moja III Symfonia zabrzmiała – i mimo, że była grana – ja drążyłem ów fakt dalej, później dowiedziałem się, że ta dziewczyna żyje, ma dzieci, męża, rodzinę. A powiem, że całkiem przypadkiem znalazłem tę fotografię w czasopiśmie, ponieważ jak wspomniałem zbieram różne takie wydawnictwa, różne książki, robiłem sobie czasem wycinki. I w efekcie później zapragnąłem odwiedzić to miejsce…
– Proszę sobie wyobrazić tę dramatyczną scenę – ona nam się tak samo wrywa do wnętrzu jak ten napis, w tamtym podłym czasie prześladowań, on napis drapie się wciąż na ścianie, trzeba tylko dobrze w to wejść, i słuchać, ten chrzęst jeszcze do dziś brzmi w tych ścianach – to jest wręcz niesamowite!
– Ja wiem o Wandzie Helenie Błażuśiakównie wszystko, udało mi się dostać, na ksero jej niektóre dokumenty: legitymacje, listy, jakieś papiery, życiorys, itp. rzeczy… Powiem, że ciekawy jest fakt, ten fragment to po prostu psalm, który jest takim wyrywkiem z “Pieśni Orląt Lwowskich” Jurka Biczana. Dodam tutaj, że jak już III Symfonia poszła echem po Polsce, to różni ludzie, w tym i Lwowiacy, przysyłali mi różne teksty i melodie, gdzie ten fragment brzmiący “Mamo nie płacz…itd.” jest także umieszczony. Kontynuując wątek osobowy tej młodej dziewki, jest ważne to, że służyła ona w tym przedwojennym harcerstwie. Tak, żeśmy się wcześniej zastanawiali, czy myśmy się gdzieś razem już nie spotkali ? – Albo ona cicho siedziała, albo nic nie wiedziała o mnie, lub nie chciała… No i jeszcze powiem panu, że wybieramy się z żoną do tej jej córki. W każdym bądź razie – to historia super!
Co się dalej tyczy tej trzeciej części III Symfonii – jest to Śląsk!- Całość utworu to forma trzech Pieśni żałosnych : Lament świętokrzyski – czyli matka do syna, dalej idzie tak: córka do matki, i znowu w trzeciej części: opolska Pieśń ludowa z czasów Powstań Śląskich, a jest to boleść matki opłakującej syna. Ogólnie rzecz biorąc, powiem w największym skrócie, sam wątek przebiega tak ; matka z synem, córka z matką, matka z synem – Forma – uważam, piękna trzyczęściowa! – tak mi pojawiła się jak określiłem, trzeba było tylko przysiąść, pisać i dość dużo dumać… No, i z tym, że jeszcze miałem trochę ułatwione zadanie, że ta trzecia część Symfonii, to jest taka przepiękna Pieśń ludowa w formie: “Kaj ze mi sie podzioł mój synecek…” , pochodząca jak mówiłem z opolskiego. A więc tutaj, w tej jednej Pieśni, już była melodia i tekst, a teraz musiałem jeszcze pomyśleć nad tym co zrobić z tym dalej, no i potoczyło się to tak jakoś samo, jeżeli idzie właśnie o trzecią część zamykającą całość… I to jest historia tylko tej jednej Symfonii!
Z. K . Jak pan dziś, z perspektywy czasu, patrzy na to dzieło, i na czas który w latach 70-tych je wykreował? – No bo historia, np. tej dziewczyny, kończy się jednak happy – endem, a więc nie jest to zdramatyzowane aż tak do końca…
– A może wspomni pan Władysława Hasiora, Szajnę? – wydaje mi się bliskich w środkach wyrazu pańskiej twórczości. Dziś – obecnie, jak dostrzegają krytycy, pisze się o tym, że nie można już napisać niczego, i właśnie dlatego pisze się o tej sprawie wszech niemożności. Pisze się scenariusz na taką skądinąd niemożność: robi się sztukę, znów pisze się bezmyślnie wiersz
na temat innych martwic i uczuć, prozę się pisze…o takiej właśnie prozie obecnego bytu… się pisze i coś tworzy na niewiedzę i lenistwo, ach! – Zaistniała oda na tworzenie?
H.M. G – To co pan uzmysławia nam o pokoleniu, iście rośnie i szerzy się nie tylko na reklamach pokolenie idiotów, a my tu o „Piecie” – (kompozytor ogląda album prac JerzegoKapłańskiego – pokazuje palcem niektóre reprodukcje) jest na pewno to wszystko piękne, a szczególnie ta Pieta! – Być może mało tutaj jest o samym malarzu Kapłańskim, bo to tylko jeden album a żywych obrazów nie widziałem. Ale przyznam się, że jakby więcej, czy lepiej, niewątpliwie widzę w malarstwie Jerzego Dudy – Gracza, mego dobrego znajomego – Ale to już inny kontekst, bo bardziej poznałem Jego, a tym samym Jego sztukę… Jego “Droga Krzyżowa” bardzo mi odpowiada, te różne znajome twarze na płótnach i sylwetka Jego, jakby najbardziej biernie uczestnicząca, ale obecna w całym tym misterium tworzenia i wszech dziania się… Jest tu dużo maszkalarstwa, jak w życiu, i prześmiewania się z własnych obyczajów, jest śmiech i szyderstwo oraz regionalne bytowanie, taki zew czasu, bywa że artysta ten pokazuje nasze rubaszne wnętrza, czasem zapyziałość zwykłych ludzi… U Kapłańskiego dominuje powaga i elegancja oraz romantyzm. U Dudy – Gracza jak pan widzi, zaczęło się go doceniać teraz po Jego odejściu, i jest tak jak to zawsze bywało w historii z artystami tymi ważnymi…
– Przywołuje pan tutaj także jeszcze żyjącą postać Szajny – to podobna sytuacja: przeżycia Jego są tutaj bardzo ważne i dla każdej twórczości, i tego nie trzeba tłumaczyć, ale musi przyjść do tego jeszcze pokora, słuch… talent, wtedy wyrysowują na nas czytelniej znaki, stygmaty… Wracając jednak do sztuki Hasiora, doprawdy słynne są dziś te Jego wielkie sztandary i wielkie imponujące chorągwie, a wszystko to najlepiej działa w terenie w górach, które niosą eksponat i widza. A wszystko co powstało po nim to już tylko popiół i NIC!.
Ale jest też jakiś fenomen sentymentalizmu lub romantyki, który trzyma twórcę w swoim miejscu, i nakazuje wiernie trwać przy tym co robi najlepiej.
– No, a co do siebie, jak już pan tutaj pyta : “jakbym ja dziś się odniósł do tych swoich pomysłów…”
– Wie pan, na siebie dziś patrzę normalnie, ale może gdybym pisał dzisiaj te wszystkie rzeczy – to być może, czego nie jestem pewien, coś bym poprawił, coś dodał? – Tego nie wiem! – Ale może nie! – Nie! – na pewno nic bym nie zmieniał. To był żywy impuls tamtego czasu i przypływ wiedzy doświadczonej… Wczoraj właśnie pół dnia mówiłem i przegadałem o samym podejściu do dzieła, bo ciągle się u nas wyśmiewa to co jest naturalne, ale nie tylko u nas w Polsce, a nawet opluwa się, jak się coś mówi w kwestii normy, dodaje się, że: to właśnie COŚ, takie ponad zewnętrzność ma wpływ na prawdziwą sztukę, na jej obecny kształt, ble, ble, ble! – Mówię sobie i jasno zastanawiam się nad tym, że to chyba jakaś bzdura! – bo to co my niby tworzymy ma być zaraz takim gotowym niepodważalnym absolutem?!
Z.K. – Panie Henryku, III Symfonia żałosna . Wspomniałem na wstępie, że to będzie to klucz do otwarcia, ale i zamknięcia naszej rozmowy. Sięgnął Pan w tej kompozycji tak głęboko do średniowiecza, podobnie jak w Kantacie o św. Wojciechu pt.” Salve sidus Polonorum” op. 72 w roku 2000 na obchodach tysiąclecia Gniezna, podejmując i tutaj godnie ten podmiot pozytywny nigdy niekwestionowany dla czasów Polski, wciąż żywy dla czasów współczesnych, gdzie trwa konflikt dwu kultur nie tylko wyznaniowych, czyli wschodu i zachodu, gdzie ruchy senso – stricte globalizacyjne zacierają wszelkie inne ślady każdej tożsamości, gdzie sztuka coraz bardziej zatrzymuje ludzi mknących za pieniądzem. Bo prawda “wyjechała bardzo wczesnym rankiem na koturnach… za ocean…” – pisze Ernest Bryll w swoim słynnym wierszu. Te rzeczy ongiś wartościowe już mają inny wymiar i sens bezsensowny(?). Pozostają jednak: stygmaty, blizny, rysy…
– Pan stawia nas przed „rząd dusz”, budzi nasz słuch i wiedzę… proszę pozwolić na małą dygresję: Otóż byłem, kiedyś u Wojciecha Siemiona w Jego dworku, zresztą nie raz, w Petrykozach – patrzę, na Jego ładnym kominku stoi wielkie popiersie Napoleona z białego marmuru, jako taka postać centralna, która aż prosi o zainteresowanie i o uwagę. Pytam się pana domu co to tutaj robi ? – oznajmia mi : ” toż to ty nie pamiętasz historii Zbyszku!? – a było zawsze tak, że w każdej rodzinie ktoś służył u Napoleosia i szedł za nim walczyć z zaborcą carskim rosyjskim – stąd kochany ta rzeźba historią ci się kłania i tu dumnie stoi i zaprasza…” do Pamięci(?)
H. M . G . – Najpierw powiem tak: średniowiecze, do którego nawiązuję w mojej “III Symfonii Pieśni żałosnych”, to co jest w Kantacie o św. Wojciechu op.72 napisanej w 2000 roku dla Gniezna – to jest przecież nasze cierpienie dziejowe! – dalej! – nasza pamięć wyryta, należy ją przywoływać, mówić o autorytetach i ludziach, którzy ponosili ofiarę w wyznaczaniu nam potomnym właściwej drogi w dziejach, ale to przecież też nie jest nic takiego wydumanego! – Trzeba tylko do tych rzeczy pozytywnych postaw i postaci, i z odwagą wracać kiedy powstaje jakiś impuls czy nowa myśl, etc… Natomiast co do Napoleona – nie! – fizycznie nie dotknąłbym tej postaci, bo ja mam wręcz odwrotne o nim mniemanie… Przepraszam, no to ja powiem i zapytam tak: to znaczy, że w takim pojęciu należy i trzeba wybaczyć pewne rzeczy tym co szli za Hitlerem, czy Stalinem? – Wiemy komu służy despotyzm i jakie miał twarze: despotyzm, nazizm… i co pozostawił po sobie… Trzeba by tutaj podać rękę tym co działali niby w imię tamtego niepojętego dobra? – Sic!… A tego barbarzyństwa w dziejach Polski było dosyć. Jest Napoleon takim samym totalnym imperatorem i mordercą jak Neron, Kaligula, Saddam, Polpot, Hitler, Stalin i inni chciwcy – i cóż tu do krwi przelanej na ich cześć dodawać? – A to jest oczywistość opisana dość dobrze w nowej historii, czego nie trzeba było nawet zbytnio odkłamywać. Rób sobie Francję narcystyczny Napoleonie, ale po co twej rodzinie do tego krew Hiszpanii? – A malarstwo Goji? – nie kłamie!
Z. K. – W pańskich kompozycjach muzycznych ; pieśniach, mazurkach, kantatach, symfoniach i innych kompozycjach, pisanych nawet do tekstów poetów klasyków takich jak Cyprian Kamil Norwid, i w wielu innych kompozycjach, choćby na pojedyncze głosy i chóry, czy orkiestrę – pisanych także na klawesyn, i wszystkich innych kompozycji, których jest naprawdę wiele, nie jest trudno dostrzec, że w swej podmiotowości posiadają: frazy humanistyczne i impresje i pochwały godności i kwestie wiary, jest w tych utworach wszystkich dygresja do dziejów Małych Ojczyzn. Jak wspomniałem wiele zrobiło tu pańskie doświadczenie i ugruntowana wiedza, szacunek dla siebie i historycznie ugruntowanych praw sensu istoty ludzkiej. Musi istnieć jakaś linia wartości twórczych, żeby dzieło przetrwało…
H.M.G – Tak istotnie jest! – jestem patriotą…
Z.K. Wiadomo właśnie skądinąd, nie tylko z tej wypowiedzi, że ma pan ogromny szacunek nie tylko do całej Sztuki w tym ikony i do instrumentu muzycznego, zwłaszcza do skrzypiec?
– Przepraszam, ale ja mam coś dla pana ( tu wyjmuję z torby ikonę „Matki Boskiej Achtyrskiej” ) – A oto kopia cudownej czarnej ikony bolejącej Matki Bożej pod krzyżem 1723, jak pan widzi – pomyślałem, że dobrze będzie po przez nią kojarzyć się z pana twórczością – Proszę przyjąć mistrzu za wdzięczność za nasze spotkanie…”
H. M. G. – OJ! – bardzo mnie pan ucieszył Zbyszku tą ikoną! – Jest piękna! – taka niespotykana – Tak! – to jest w III Symfonii na pewno!. Kocham ikony, ale opowiedziałem ci historię z ikoną chińską feee! – Kocham ludzi, którzy coś robią w sztuce. ( Mistrz ucałował ikonę iprzytulił do piersi ściskając mocno mi dłoń)
– A ja powiem ci, że mam trzy pary gęślików, a wykonał je Wojciech Blaszak, z którym się zaprzyjaźniłem – on też grał na gęślikach, a ja się od niego nauczyłem… Architekturę instrumentu należy podziwiać i czcić tak jak ikonę, gładzić z zamkniętymi oczami, tak jak całe tutejsze otoczenie, toż to aż krew się rozszerza, i ciarki Idą po grzbiecie, i nie tylko człowiek płacze ale i sam przedmiot łasi się, kamienie płaczą, jak ja to nazywam, bo wierzę, że tak jest.
Z. K. Skoro skrzypce tochciałem prosić Pana o dygresje do Karola Szymanowskiego. Co Pan sądzi o tej muzyce, o jej pojemności – Jako kompozytor, który już zajął Jego miejsce… Wiadomo, że kocha pan tę muzykę i wiem, że uwielbia tak samo Fryderyka Chopina.
H. M. G. Karola Szymanowskiego zawsze traktowałem bardzo szczególnie, i jako protoplastę, już od wczesnych lat w Szkole Średniej Muzycznej, a później na studiach w 55 roku grałem GO, no i wtedy byłem znów tutaj w Zakopanem, także z tego powodu. Co do tej znakomitej postaci, udało mi się jeszcze trochę Jego rodziny poznać, spotkać się… Strasznie mnie ciągnie do Tymoszówki tej dawnej ich posiadłości Szymanowskich, żeby zobaczyć, i być może, chociaż garść ziemi spod tamtego stawu wziąć, gdzie oni mieszkali. Tak! – Chopin i Szymanowski – ja to wiem, gdzieś od początku jakby na nich bazowałem, natomiast góry – Beskid widziałem już wówczas ze Śląska, a ciągnęło mnie tutaj jak cholera! – Mówię czasem tak groteskowo, że Karol Szymanowski dołożył oliwy do ognia, że mnie tak zajęło…
Z. K. Może jeszcze słowo o samej harmonii w muzyce, wspomnę jeszcze panie profesorze, jak to odbyło się wykonanie Koncertu “III Symfonii Pieśni żałosnych” z baletem – tak z baletem! – natomiast później w drugiej połowie tego samego koncertu “Stabat Mather” (czyli “Pieta”) Karola Szymanowskiego w Kopenhadze w 2006 roku, o ile pamiętam było to na wiosnę, a później cała powtórka w Warszawie. Pan nie mógł uczestniczyć w tym wydarzeniu. Co pan powie na balet w takim utworze, w swojej III Symfonii? – No i mistrz Karol Szymanowski grany razem z panem na jednym koncercie – to już frajda i Wielki honor!
H. M. G. Nie wiem – ja wielkim zwolennikiem nie jestem, żeby tańczyć do muzyki “niebaletowej”. Jakoś różne miałem przygody, czasem kretyńskie z baletami – wszystko to ładne – nowe czasy! – Rozumiem – ale tańczyć do trzeciej części Symfonii pieśni żałosnych?! – Gdzieś to widziałem, chyba na jakichś fotografiach: babka rozebrana, cycusie gołe, biega… To ja pytam się tych organizatorów, i reżysera – panie, co to jest?! – co uosabia? – Jakoś nikt nie rozumie tutaj czegoś, a pytam dalej: o kim i o czym te słowa mówią? – Trochę to takie głupie dla mnie, bo ktoś pomyśli, że to moje własne jakieś takie dziwne pomysły… Właściwie ta tancerka do “niczego” też by zatańczyła, poskakałaby jeszcze więcej. Jeżeli ja biorę jakąś wizję ambitną, robię w pocie czoła muzykę, pracuję nad nią czasem długi czas, gdzie jest jakiś wartościowy tekst – to moja powinnością należy honorować powagę zawartości jego, i to co on w swej treści niesie. A nie pokazywać jakieś tam bezeceństwa z tańcem, kiedy idzie tu o coś innego. III Symfonia jest o tym – i o tym, jest wręcz zharmonizowaną całością – a nie, żeby tam pokazywać coś wizualnego, robić z nią, dokładać i majstrować, kiedy idzie tekst śpiewany o czymś poważniejszym trzeba wejść w to całym sobą. Moje wszelkie przygody baletowe i filmowe są nie do zaakceptowania…
Z. K. Panie profesorze! – już naprawdę zbliżając się ku końcowi wspomnijmy uczniów pana, a są to między innymi : Eugeniusz Knapik, Andrzej Krzanowski, Rafał Augustyn. Augustyn obecnie już staje się znanym i ważnym kompozytorem, miałem okazję już niejednokrotnie go słuchać… Otóż ja nie tak dawno, przebywając pod Lublinem we wsi Hola k/Chełma pod Parczewem, w przepięknej przygranicznej wioseczce, gdzie znajduje się Skansen i jest tam XVIII- wieczna piękna niebieska cerkiew, wchodząca jakby w jego skład. Odbył się tutaj w tej świątyni przeuroczy Koncert wybitnej i znanej skrzypaczki duńskiej, światowej sławy Christine Manuela Pryn. A bierze ona często udział w różnych Festiwalach, między innymi i w “Warszawskiej Jesieni” kilkakrotnie grała Szymanowskiego, nawet pana utwory. Ona wykonała w tej pięknej cerkwi, między innymi, utwór żałobny Rafała Augustyna na skrzypce pt “Stela”, grała też – o dziwo! Bacha na skrzypce, ewenement jakiś! i utwory innych znanych kompozytorów. Skrzypaczka ta kiedyś usłyszała Rafała Augustyna i bardzo się jej spodobał jako kompozytor, i od tej chwili jest nim zafascynowana, wykonuje
Z. K. Panie Profesorze, i już na sam koniec tego sympatycznego naszego spotkania, spytam – co Pan sądzi o samej muzyce szerzej jako fenomenie ?
– Gdyż powiedział Pan kiedyś, że “w muzyce już wszystko zostało ogłoszone, napisane i zagrane, a więc nie ma potrzeby jej zaśmiecać…” – Czy nie sądzi Pan, że dzieła Pańskie, czy też inne bliźniacze będą powracać, a na ich inspiracjach może jeszcze cokolwiek wielkiego powstać? – Czy to powiedzenie Pańskie jest tak od serca prawdziwe – czy to tylko taka mała prowokacja?
H. M. G. Jest to prawda! – Ja zawsze stawiam sobie takie pytanie ; po co pisać? i przede wszystkim dla kogo pisać? – To jest bardzo ważne! – Czasem, a dziś jakoś szczególnie nie ma motywacji, chociaż przed chwilą wyraziłem moje zadziwienia, ale smutno jest pomyśleć o tym czymś – Tatry coraz mniejsze i są przytłumione, zajechane – a w dodatku strasznie płaczą. Niech każdy sobie sam wejdzie na nie i to wszystko zobaczy, zajrzy do architektury tych dobytków, do własnych dusz… zanim się chociaż trochę zdobędzie na zastanowienie… Ja to robię – A gdy tylko coś mi gra w trzecim uchu, wracam szybko do siebie i zaraz śmieję się, że piszę muzykę na marginesie mojego stolarstwa, które uprawiałem, lubiłem zapach drewna z tej ziemi i łuszczenie się słoi, przy obróbce ręcznej – pamiętam tę ziemię sprzed 50 lat, i teraz przychodzi ta metafora – straszne to! – To znaczy najsmutniejsze jest to, że wszystkim dosłownie rządzi Ktoś.
Z. K. Pięknie pan mówi o sacrum – prosto, szczerze dotkliwie, zwłaszcza w muzyce, cieszę się profesorze, że czyni pan to z taką namiętnością… Otóż kiedyś, gdy zabiegałem o rozmowę z Tadeuszem Kantorem, i w pewnym momencie ten Wielki artysta wypowiedział do mnie takie słowa : “właśnie to Sztuka uratuje świat..”
P.S. – Rozmowa ta była nagrana na dyktafon przez Zbyszka Kresowatego, przepisana na komputerze oraz przesłana do autoryzacji na adres kompozytora, dwa razy. Nie była nigdzie publicznie drukowana i ogłaszana.
Natomiast z Mistrzem utrzymywałem kontakt telefoniczny i listowny, gdyż chciał pozyskać jakieś materiały tyczące się tej cudnej Ikony, jakąś szerszą wiedzę, właśnie o tej ikonie, którą mu wręczyłem – W stosownym czasie posłałem mistrzowi garść rzeczy o tym wyobrażeniu. Natomiast w ostatniej rozmowie telefonicznej z mistrzem, jaką wykonałem do Zębu w 2009 roku, kompozytor pozwolił i oświadczył:
– … możesz pan tę rozmowę drukować publicznie, jedynie po mojej śmierci”.
– Załączam do tekstu fotografię z tego pamiętnego spotkania w Zakopanem U SABAŁY, którą wykonał Jacek Prządka.
– rozmawiał ; Zbigniew Kresowaty
Bardzo cenny, wyczerpujący i wciągający wywiad! Wspomnienie. I piękny(też kolorystycznie) portret kompozytora. Przy okazji przejrzałam wszystkie Pana prace, na których bez trudu rozpoznałam wielu moich znajomych literatów. Jest Pan po prostu świetnym portrecistą! Gratuluję wielu talentów!
Kto lepiej potrafi upamiętniać twórców kultury? Kto Panie Zbyszku, kto? Jest Pan Gallem Anonimem dzisiejszych czasów. Dobrze, że obok ludzi ….zamulających życie kulturalne jest ktoś kto wydobywa perły na powierzchnię.
Czyni Pan to od wielu wielu, wielu lat o twórcach od Tatr po Hel od Odry po Bug. Widzę bo czytam w wielu dziedzinach. Dziękuję za pokazywanie wartości światu. Podziwiam, gratuluję.