Wacław Holewiński – Mebluję głowę książkami

0
63

Bez drugiej szansy…

„Jego ‘Córkę rzeźnika’ obsypano deszczem nagród…” Czy słusznie? Raczej… chyba… tak. Skąd moje wątpliwości? Nie znam hebrajskiego, a tłumaczenie i – nie waham się – fatalna redakcja, sprawiają, że czytelnik zaczyna dostrzegać problematyczność wszelkich wyróżnień. Być może zresztą, czterdziestosześcioletni autor, sam nie przepracował odpowiednio zgromadzonego materiału aby nadać mu kształt nie tylko świetnego czytadła, ale i wiarygodnego świadectwa.

Podam kilka przykładów (a naprawdę w książce można ich znaleźć dziesiątki albo i setki): co nosili u boku żołnierze rosyjscy, także generał Iwan Hurko? Odpowiedź narzuca się sama: szable. O nie! W „Córce rzeźnika” nosili miecze. Koniec XIX wieku, okolice Baranowicz, Grodna… I… I „polski zabójca z podziemia”. Podziemie… W tym samym czasie do domu Komarowów wpada „grupa okolicznych rolników”. Nie chłopów – rolników. Żołnierze mają w obozie nie ćwiczenia, a trening. I tak dalej, i tak dalej…

Ale są tam też kwiatki jeszcze gorsze i tu już nie ma wątpliwości, że to Iczkovits „pojechał”. Chłopski syn, oddany do wojska w ramach obowiązkowego poboru, dodajmy bez żadnych szkół, robi w tej armii karierę… OK. Mógł awansować? No mógł. Na kaprala, plutonowego, sierżanta. Nie! Według autora „Córki rzeźnika” zostaje… generałem dywizji!!! Generałem dywizji! Inny chłopiec, sierota, tylko dzięki przybranemu nazwisku, identycznemu z zasłużonym rodem magnackim, zostaje pułkownikiem (a mógł awansować jeszcze wyżej, ale… ale nie chciał).

Bajka? Noooo, bajka.

Więc dlaczego dostał te nagrody, a mną targają wątpliwości, że jednak może i powinien je dostać? No bo… No bo to dobrze wymyślona, dobrze skrojona, powieść. Nie dla znawców historii. Raczej dla tych, którzy chcą przeczytać fascynującą opowieść ze świata, którego już nie ma.

Więc wracajmy do samej powieści. Do Motulu, mieściny żydowskiej, głównie żydowskiej, z całą jej obyczajowością, z dziewiętnastowiecznym obrzędem, z rodzinnym wstydem, handlem, z mieszanką polsko-rosyjsko-żydowską pogranicza: kultur, języka, tradycji.

Iczkovits skreślił, więcej niż zgrabnie sylwetki dwóch córek Mindy i Fani, córek rzeźnika. Kompletnie różnych. Pierwszej „wklejonej” w rodzinę, drugiej z buntem w głowie. I to ta druga staje się „przewodniczką” powieści. To ona, chcąc sprowadzić z Mińska Cwi-Meir Szpajzmana, męża siostry, który w ramach głupoty? szaleństwa? nieodpowiedzialności? opuścił własną rodzinę, dokonuje prawdziwej jatki. To ona morduje trójkę bandytów, to ona rzeźnickim nożem podrzyna gardła dwóm funkcjonariuszom Ochrany… Dla jasności czytelnik stanie, oczywiście, po jej stronie.

Ale w tej powieści są też inne postaci, co najmniej równie ważne. Lei Berkowicz, a może Żiżek, przewoźnik przez rzekę, kiedyś siłą wcielony, jako dziesięciolatek do armii, który nigdy nie wyrzekł się wiary, który uratował setki żołnierzy przed niechybną śmiercią. I jego przyjaciel, który w analogicznej sytuacji rzuca wiarę, staje się antysemitą.

Jest też podpułkownik Piotr Nowak, imie i nazwisko wskazywałyby na Polaka, ale to komendant guberni grodzieńskiej i mińskiej Ochrany, typ trochę jak z Dostojewskiego, raczej jednak Rosjanin, odważny żołnierz, przebiegły spiskowiec, trochę też… znawca systemu, któremu może się przeciwstawić na własną miarę…

Ale to wszystko mało aby uznać, że ta powieść warta jest nagród, które otrzymała. Więc co o tym decyduje? Myślę, że to nasza, czytelników, tęsknota. Ale i ciekawość. Bo mamy wrażenie, że świat Iczkovitsa jest prawdziwy, dotykalny, realny. Że głód, nędza, że szaleństwo… że można raz w życiu rzucić się na kawałek świeżego mięsa, wbić w nie zęby, że można być uległym, albo odwrotnie, wobec teściowej, kanonów wiary, że czasami znajdzie się ktoś taki, jak sierżant Alosza Kuzminow, kto nie tylko poda rękę, przytuli samotne dziecko w wielkiej machinie armii i ocali je przed śmiercią.

Jest w tej książce powaga, oddech, perspektywa, a właściwie dwie: małej społeczności żydowskiej, która potrafi odrzucić, poświęcić jednostkę dla spokoju reszty i ta druga: machiny państwa, które musi mieć swój rytm, ofiary, spiski. Wymieszał je autor „Córki rzeźnika”, doprawił pieprzem i sola, sypnął cynamonem…

Gdyby jeszcze polski wydawca nie przeszedł obojętnie wobec niechlujstwa tłumaczki i redaktorki… U mnie, a byłem wydawcą ponad dwadzieścia lat obie panie: Anna Halbersztat i Gabriela Niemiec po „Córce rzeźnika” nie dostałyby drugiej szansy.      

Yaniv Iczkovits – Córka rzeźnika, przekład Anna Halbersztat, Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 2021, str. 527.

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko