Została wyrwana ze snu o bardzo długiej drodze, ciężkiej i lekkiej, zimnej i gorącej, cichej i głośnej na podobieństwo modlitwy, samotnej wśród tłumu, rozrywającej w głuszy.
Wybudziła się ze snu o bardzo krótkim spacerze, nieistotnym i istotnym jak zmoczone skrzydła przelatującego motyla, ważnym i nieważnym jak rozmazany pył na jego skrzydłach, jak podszept jeszcze jego niedługiego lotu, zespolony z uknutą między gałęziami misterną pajęczą pułapką. To ten z krótkich spacerów, kiedy masz jeszcze sporo siły i wiesz, że to już pewien rodzaj końca.
Z delikatnych muśnięć sztucznego światła drgającego w wilgoci wyłania się ulica. Podzielona na miliony kropel, tym samym świetlisto-ołowianym tworzywem ciągnąca się jak syrop, połączona w ciągłość.
Człowiek zawsze wygląda dziwnie mały z tym swoim mijaniem, przemijaniem, niezrozumieniem na tle rzeczy wielkich i ważnych, nieruchomości budowli, drzew i gór, albo chociaż słowa. Jesteśmy lekko śmieszni w tym niespokoju, jakby na obrazie potrzebą przerwania całej trwałej formy, jesteśmy, pstryk, nie jesteśmy, jesteśmy ale ziemia się obraca, jesteśmy ale zaraz nas nie ma, my baza emocji – łączą się i znikają, znikają,by się odrodzić, znikają, żeby zniknąć.
Najpiękniejsza pora roku, to ta jesień: zimna, brudna, mokra i szara, kiedy wkładasz już buty i one przemakają razem z błotem i przymrozkiem.
W taką jesień każde wnętrze staje się przytulne. Takiej jesieni najpiękniejsze są powroty.
Ponoć przed śmiercią umierający czują, że umierają, bo martwi nie są tego świadomi. Jeszcze zanim zaczniemy słyszeć głosy i odwiedzą nas duchy, to czujemy, że odchodzimy. Może to zapach najpiękniejszej jesieni i może być, dlatego też, takiej jesieni najpiękniejsze są właśnie powroty.
Obudziła się z majaków o ścieżce na której już była i nie było jej nigdy. W życiu wszystko jest niepowtarzalne i wszystko powtarza się cyklicznie.
Najważniejsze rzeczy dzieją się zawsze nie w porę, bo w porę stałyby się nieistotne.
Obudziła się, bądź dopiero zasnęła całą rzeczywistość kryjąc w półmroku. Przed nią wejście do miejsca, gdzie jest ciepło w środku. Przed nią wejście do miejsca w , gdzie panuje rodzaj dusznej przytulności od której zasycha w nozdrzach i ustach…
***
Za drzwiami czekało na nią pomieszczenie – przestronne, a jednocześnie miało w sobie ten rodzaj przytulnej duszności od której zasycha w nozdrzach i ustach. Chciało jej się pić, tak jak chce się pić wody u źródła.
Znajdowała się w pomieszczeniu, które, chociaż duże, a promienie sztucznego światła wpadały przez okiennice starych futryn dojść wyraźnie pokazując wnętrze, miało w sobie ten rodzaj przytulności od której robi się duszno. Chciała pić, tak jak chce się pić, choć jest się pełnym, ale widok krystalicznej wody ze źródła nie pozwoliłby się oprzeć.
Stała w pokoju wiedząc, doskonale zdając sobie sprawę, że jest sercem domu. To takie miejsce, gdzie wiesz, że reszta ścian, drzwi, futryn i czasu jest tylko dlatego, żeby wesprzeć, to jedno miejsce i moment. Pewne rzeczy są wybudowane po to żeby wyraźniej zarysować kontur.
Znajdowała się w pomieszczeniu w którym wszystko przykryte było materiałem białych prześcieradeł. Wydarzyło się tu cały szmat historii, bo żeby coś przykrywać, trzeba mieć, co przykryć.
Pod wpływem drgania jej oddechu w powietrzu tańczyły złoto-biało-siwe kryształki.
Każdy jej ruch tchnął życie w najdrobniejsze z drobin, czyli kurz próbujący wcześniej przykryć biel prześcieradeł.
Biel nigdy nie była ważna ale, to co pod nią ukryte.
Za szybami brudny turkus tłukł o wiatr zrzucając już nie swoje myśli, tak robią drzewa, by naznaczać chwile, a wewnątrz cała masa przygaszonej bieli i delikatny walczyk kurzu, który osiadłby kolejną warstwą, gdyby nie był wprawiony w ruch przez czyjś oddech.
Granice stanowi szyba. Barierą jest miejsce w którym się znajduje. Granicą-barierą była ona sama, a może nie było już żadnych granic i nie było i jej.
W pomieszczeniu w którym się znajdowała drobiny kurzu pod wpływem jej oddechu dalej tańczyłyby delikatnego walca, a poszarzały muślin bieli dalej przykrywałby, to co miał przykryć, gdyby nie coś, co postanowiło przełamać tę biel.
Na samym środku pokoju lekko zsunięty materiał odsłaniał część wzorzystej ramy dużego, stojącego lustra, które skupiało w sobie światło, skupiało też i jej wzrok.
O ile odkrywanie czegoś, co powinno zostać tajemnicą mogłoby być błędem, to błędem zdaje się byłoby, nie odryć czegoś, co już jest po części odsłonięte.
Zupełnie odsłania lustro i widzi w odbiciu sylwetkę starca. Jego pomarszczona skóra, zmarszczki, lekko zgarbiona postura i rysy twarzy w niczym nie przypominające jej, a jednak ta twarz nie była jej zupełnie obca. Czasem te oczy mijała w zwykłych przychodniach, skądś w jakichś wspomnieniach wyrył jej się ten człowiek, pamiętała te dłonie na których wyraźnie wyrysowała się błękitna mapa z żył, przypomina sobie ten łagodny uśmiech wnoszący w każdą sytuację w której jej towarzyszył, bo to właśnie się działo, choć mogło też nie. Patrzył na nią z delikatnym uśmiechem, w tej pozornej ciszy, w tym pozornym bezruchu, tak na pozór spokojny…
A jednocześnie właśnie ta chwila, to moment pewnego końca, drgań milionów gwiazd, dróg mlecznych, gwiazdozbiorów, które poruszały się, znikały by się odrodzić, wchłaniały się żeby powstać z nicości, tak powstaje początek historii – pod wpływem jej oddechu.
Tak powstaje początek i koniec, z powietrza i atomów kurzu.
Stoją przeciwlegle do siebie, ona i to, co widzi w odbiciu, jak dwie przeciwległe planety, ona jest księżycem, przyciągnęło ją słońce.
Stoją przeciwlegle i w tym samym miejscu, jedno daje światło, drugie jest światłem odbitym, zupełnie inni, jednocześnie będąc tym samym spoiwem pewnych materii.
– Jesteś aniołem?
– Anioły nie istnieją. Anioł to zawsze przez chwilę tylko czyny człowieka. Niepojęte skłonności, wszystko czego w sobie wytłumaczyć nie można nazywamy Aniołem, tak było prościej dla ziemi.
– Kim jesteś?
– Kim jesteś? – odpowiedziało jej echo własnego odbicia. – Nie możesz pamiętać, bo wszechświat rządzi się swoimi prawami. Znamy się od zawsze, zarania dziejów twoich, moich, lecz to była jedność. Nie możesz pamiętać, tego, co wciąż się odradza. Ja jestem tobą, ty mną, jesteśmy kowalem losu, ale nigdy, nie było kowala.
– Dotarłabym wcześniej, gdybym wiedziała, że czekasz.
– Nic byś nie zrobiła nawet jeśli czułaś. Nic byś nie zrobiła, bo to nie był ten moment. Istnieją tylko, ja, ty i pewne punkty odniesień.
– A gdybym nie przyszła?
– Tyle razy przysięgaliśmy sobie jedność do życia i śmierci, że wystarczy na każdą nieograniczoność początku, byłem przy tobie zawsze niezależnie od tego, co zrobisz. Byłem przy tobie zawsze i nigdy, żadne z nas w przysiędze nie powiedziało: przestanę cię kochać, bo ty siebie nie kochasz.
– Co się teraz wydarzy?
– Nie pamiętasz, ale wiesz, co się wydarzy.
Nie pamiętasz, bo pamiętać nie masz prawa ale wiesz już dlaczego. To wydarza się ciągle, bo już się wydarzyło…
Bardzo ciekawe ! 🙂