Rekomendacje książkowe Krzysztofa Lubczyńskiego

0
216

Wojownik polski ze skazą

         Na 75-lecie istnienia, Państwowy Instytut Wydawniczy, jedna z kilku najznakomitszych polskich oficyn wydawniczych wznowiła (to drugie już wznowienie, czyli trzecia edycja we wspaniałej serii „marmurkowej”) „Jana III Sobieskiego”, fundamentalne dzieło nieżyjącego już niestety profesora Zbigniewa Wójcika, wybitnego znawcy historii XVII wieku. Dzieło Zbigniewa Wójcika już przed laty, gdy ukazało się po raz pierwszy, komplementowane było zgodnie za kapitalny styl historycznego, naukowego pisarstwa i zaliczone, także z tego powodu, do jego klasyki, koncentrującej tak wybitne nazwiska z przeszłości odległej i bliższej, jak Władysław Konopczyński, Szymon Askenazy, Adam Skałkowski, Wacław Tokarz, Andrzej Zahorski, Jan Baszkiewicz (wymieniam tylko dziejopisów polskich) i inni. Ów styl odznacza się kryształową, potoczystą, klarowną polszczyzną oraz darem snucia, w oparciu (nade wszystko) o źródła dokumentalne, dynamicznej i logicznej narracji historycznej.

         Nie ma tu sensu przywoływać, nawet w „telegraficznym” skrócie, zdarzeń z życia króla Jana, bo każdy może odnaleźć je w dowolnym słowniku historii Polski, w dowolnym źródle klasycznym czy internetowym. Warto zastanowić się raczej, jaka motywacja mogła być źródłem decyzji Zbigniewa Wójcika, by z grona królów polskich tak bliskiego mu XVII wieku wybrać akurat Jana III Sobieskiego, a nie któregoś z Wazów, Zygmunta III, Władysława IV, Jana Kazimierza lub choćby nawet Michała Korybuta Wiśniowieckiego. Jeśli miałbym „obstawiać” jakąś wersję odpowiedzi na to pytanie, to wskazałbym na to, że panowanie Jana III (1673-1699) było, po pierwsze, „łabędzim śpiewem” wielkości Rzeczypospolitej Obojga Narodów i to łabędzim śpiewem po ponad (co najmniej) siedemdziesięcioletnim okresie wielkiej (polskiej) smuty, klęsk militarnych i rozkładu państwa. Długie, bo 26-letnie panowanie króla-wojownika, ex-hetmana wielkiego koronnego, „lwa Lechistanu”, pogromcy Turków pod Wiedniem, było (ze spektakularnego punktu widzenia) pełnym splendoru interludium pomiędzy rozkładem państwa czasu Wazów a jeszcze większym, już do grobu prowadzącym Rzeczpospolitą (osobliwy przypadek Rzeczypospolitej, czyli republiki, która była monarchią) rozkładem czasu Sasów. Innymi słowy, epoka panowania Jana III była przedśmiertnym, chwilowym (i w gruncie rzeczy) pozornym ozdrowieniem organizmu państwa. Jan III co prawda wielkim wojownikiem był, ale już politykiem niekoniecznie – najdelikatniej mówiąc – wybitnym. Wójcik silnie akcentuje i omawia n.p. jedną z najciemniejszych stron panowania Jana, czyli jego wiernopoddańczą, naiwną podległość Watykanowi i dawanie posłuchu jego agenturze, Watykanowi, który uczynił sobie z tego władcy „podwykonawcę” w realizacji swoich celów. Kto wie, czy to nie Janowi III Sobieskiemu wypada przypisać negatywną, historyczną rolę uczynienia z Polski „sługi i podnóżka” Watykanu, kto wie, czy to nie on jest najważniejszym patronem  idei streszczającej się w zawołaniu „Polonia semper fidelis”, zawołaniu które zawiera w sobie nieszczęsny dla pokoleń Polaków splot zależności od „Rzymu”, w które od trzystu przeszło lat wplecione jest państwo polskie, po dziś dzień. Hasło „Polonia semper fidelis” poprzedziło frazę o „polaku-katoliku”. Z tego punktu widzenia, to być może Jan III jest niesławnym patronem „Polski zawsze katolickiej”, w znacznie większym stopniu niż większy od niego katolicki dewot, jakim był Szwed Zygmunt III Waza (to skądinąd ponury paradoks, że jeden z najgorszych królów polskich upamiętniony został najsławniejszym polskim pomnikiem – Kolumną Zygmunta w Warszawie). Nie zamierzam, ani też nie potrafię wyręczyć profesora Wójcika w opowieści o Janie III Sobieskim. Najgoręcej polecam tę wspaniałą lekturę. I tylko na koniec dodam, dlaczego, choć nie jestem zupełnie wolny od czaru tej postaci, nie mogę uznać go za pozytywnego bohatera mojej pamięci historycznej. To za Jana III poniósł męczeńską śmierć za ateizm Kazimierz Łyszczyński. Król, choć zamienił mu stos na ścięcie (co było gestem humanitarnym), nie zdobył się na ułaskawienie go, choć był w mocy to uczynić. Gdyby tak się stało, zamiast jako sługa kleru katolickiego, wszedłby do historii jako jeden z prekursorów nowoczesnej świadomości.

Zbigniew Wójcik – „Jan III Sobieski”, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2021, str. 596, ISBN 978-83-8196-253-7

Historia odmawia zawieszenia broni

         „Covid-19 i jego skutki (…) niczym błyskawica oświetla pole gry światowej, jakim są łańcuchy dostaw i łańcuchy wartości w zglobalizowanej gospodarce” – napisał Jacek Bartosiak we wstępie do swojego studium „Koniec końca historii” (1992).

         Dr Jacek Bartosiak tytułem swojej pracy sparafrazował tytuł osławionego eseju Francisco Fukuyamy „Koniec historii” (1992), diagnozy i prognozy zarazem, która okazała się jedną z najbardziej efektownych w swej fałszywości diagnoz dotyczących losów świata. Bartosiak, założyciel i właściciel „Strategy & Future”, od blisko dekady zajmuje się geopolityką i wyrósł na cenionego komentatora w tej dziedzinie. Komentatorem na tyle cenionym, że rząd PiS zatrudnił go jako członka zespołu doradczego pełnomocnika rządu d.s. Centralnego Portu Komunikacyjnego i pierwszym prezesem zarządu spółki Centralny Port Komunikacyjny. Jednak te powiązania nie odbierają Bartosiakowi waloru wnikliwego obserwatora, analityka i komentatora współczesnych zagadnień i kwestii dotyczących geopolityki.

         „Historia nie tylko się nie skończyła. Ona właśnie przygotowuje akcję wyprowadzenia nam lewego prostego, oby nie kończącego, po nim może być jeszcze sierpowy, podbródkowy i znów lewy prosty. Może być też cała kombinacja ciosów” – konkluduje autor swoje wstępne uwagi. Teksty zawarte w niniejszej książce były przez te wszystkie lata, począwszy od roku 2012, wołaniem o zmierzenie się Rzeczypospolitej z przeznaczeniem i historią. Z historią, która się nie skończyła i nie zamierzała się nigdy kończyć. Kto wie, może dla nas się dopiero zaczyna. Musimy bowiem jedyne nauczyć się (…) kroku bokserskiego, uników, techniki, poprawić szybkość, wytrzymałość, muskulaturę. By po zawodach stać mocno na nogach. Nie leżeć na deskach”.

         Te zapewne w ogólności swej trafne uwagi proszą się wszakże o pytanie bardziej szczegółowe, a jednocześnie zasadnicze: czy tym wyzwaniom mogą sprostać rządy PiS i jego sojuszników, rządy formacji, która konsekwentnie wypycha Polskę ze wspólnoty europejskiej, wspólnoty, która choć nie daje Polsce stuprocentowej gwarancji ocalenia bytu państwowego, ale tworzy taką szansę? Czy może tym wyzwaniom sprostać formacja, która zmierzając do formalnego, a na pewno do faktycznego polexitu, wpycha nas tym samym (w geopolityce zasada „tertium non datur”  działa wyjątkowo bezwzględnie).  

Przejdźmy jednak do zasygnalizowania niektórych ważniejszych zagadnień podjętych przez Jacka Bartosiaka. „Po ponad 20 latach dobiegła (…) korzystna dla Polski pauza geopolityczna, podczas której wielu obserwatorom wydawało się, że nieubłagane prawa geopolityki zostały pokonane i nigdy nie powrócą”. Co więcej, uważa on, że należy się liczyć z nadejściem epoki „postnatowskiej” i „postunijnej”, co dodatkowo pogarsza położenie Polski.        Czy analityk do swoich diagnoz i prognoz dodaje jakieś praktyczne wskazówki, sugestie dla rządzących Polską? Jedna z sugestii (zawarta m.in. w tytule jednego z rozdziałów – „Zachód nas nie obroni”) akcentuje konieczność przyjęcia przez Polskę kursu na „rozwój potencjału obronnego”. To jedna z tych sugestii, które można określić jako „pobożne życzenia” lub sugestie puste z pragmatycznego punktu widzenia. Polska, nawet w maksymalnie najlepszej kondycji ekonomicznej i politycznej nie jest w stanie wygenerować poziomu uzbrojenia, które umożliwiłoby jej samodzielną obronę przed agresją zewnętrzną. To żadna nowość w historii Polski. Rzeczpospolita Obojga Narodów nie była wstanie przeciwstawić się zbrojnie przed zaborcami u schyłku XVIII wieku, a armia II Rzeczpospolitej nie była w stanie obronić jej przed utratą niepodległości w 1939 roku. Książka Bartosiaka składa się z tekstów pisanych i publikowanych w okresie od 2012 do 2020 roku, zatem obejmuje kluczowe zagadnienia geopolityczne tego okresu, w tym: pozycję i rolę USA oraz Chińskiej Republiki Ludowej,  ich wzajemne relacje (a konflikt między nimi traktuje autor jako najważniejszy obecnie, brzemienny w różnorakie konsekwencje, problem świata), sytuację wojenną na Bliskim Wschodzie (głównie sprawa Syrii), pojawienie się zagrożenia wojennego (z powodu Rosji) w strefie Morza Bałtyckiego i inne liczne tematy. Ubocznym skutkiem powstawania tekstów na przestrzeni lat sprawia, że diagnozy nie zawsze są spójne (n.p. w 2013 roku w tekście „Nowa Jałta. Gotujmy się na strategiczny koszmar” Bartosiak pisał o „wzroście znaczenia Rosji”, a w 2015 o jej „implozji”, a – jak sądzę – obie te diagnozy się wykluczają). Czy diagnozy i prognozy Jacka Bartosiaka nas przekonają czy nie, naprawdę warto pochylić się nad jego rozważaniami, bo bardzo ważkich kwestii dotyczą. Bo geopolityka to dyscyplina, która polega na obserwacji i analizie „ruchów tektonicznych płyt kuli ziemskiej” i „strategicznych przepływów”, a one właśnie ponownie nabierają niepokojącej dynamiki po okresie złudnie spokojnego interludium po 1989 roku.

Jacek Bartosiak – „Koniec końca historii”, Wydawnictwo Nowej Konfederacji, Warszawa 2020, str.  359, ISBN 978-83-959370-3-3

Czy Andrzej Bart istnieje?

         Oczywiście żartuję tym pytaniem, bo widziałem pisarza naocznie, „organoleptycznie”, twarzą w twarz, ładnych lat temu, na planie widowiska Teatru Telewizji według jego scenariusza, „Bezdech” (2013) w jednej z kawiarni przy Marszałkowskiej w Warszawie, z udziałem Bogusława Lindy i Adama Woronowicza. Chyba, że to nie był on i ktoś się za niego podawał…. W końcu istnienie Szekspira też było poddawane w wątpliwość. Andrzej Bart nie odmówił mi wywiadu, przynajmniej wprost, bo dał mi swój adres mejlowy, ale tylko taki kontakt zasugerował. Póki co, nie skorzystałem, bo nazywany bywa polskim Thomasem Pynchonem,  czyli ukrywa się za swoimi otworami, unika kontaktów z dziennikarzami z mediami. Przynajmniej ja nie widziałem ani nie czytałem ani jednego wywiadu z nim. Choć pewnie taki się zdarzył, a nie jestem w stanie wszystkiego ogarnąć. Nawiasem mówiąc, Andrzej Bart kończy w tym roku 70 lat (rocznik 1951).

         „Książki Barta zawsze stawały się literackim wydarzeniem. Za młodzieńczą powieść „Rien ne va plus” (1991)  otrzymał Nagrodę Kościelskich, za „Don Juana raz jeszcze” (2006) raz jeszcze był nominowany do Nagrody Nike, a „Fabryka muchołapek” (2008) znalazła się w jej finale oraz była nominowana do Angelusa i Nagrody Literackiej Gdynia. Film „Rewers” (2009) według jego scenariusza otrzymał Złote Lwy na Festiwalu Filmów Polskich w Gdyni. Tym razem Andrzej Bart powraca z nową, znakomitą powieścią. Przedwojenna Warszawa, niemiecka okupacja, getto. Żydowscy policjanci, polscy szmalcownicy, zagrabiony majątek. Narratorem jest sam autor, a powieść to zapiski z lat 2019-2020, których zasadniczą część stanowi spotkanie z Danielem Czarewiczem, synem przedwojennego producenta filmowego. Bart, początkowo niechętny gościowi i pomysłowi, aby spisać i przekazać światu jego opowieść, stopniowo daje się ponieść fascynującej historii”.

         Zamiast słowa „książka” wolę używać słowa „powieść”, bo książka to przedmiot, owe spojone w jedną całość zadrukowane kartki, „powieść” to gatunek literacki. Poza tym w nocie brak wzmianki o jego pierwszej, niezauważonej powieści „Człowiek na którego nie szczekały psy” (1983), a także o „Pociągu do podróży” (1999), „Piątym jeźdźcu Apokalipsy” (1999 – pod pseudonimem), „Boulevard Voltaire” (2010), który  został zainscenizowany w Teatrze Telewizji z Januszem Gajosem i Ewą Wiśniewską. Fascynacja tematem „żydowskim” jest u Barta wyraźna i konsekwentna (nie tylko w „Fabryce muchołapek”, która opowiada o żydowskim przywódcy łódzkiego getta, Chaimie Rumkowskim), a „Dybuka mniemanego” można w pewnym sensie uznać za kulminację tej tematyki w prozie Barta. Być może tematykę tę w literaturze polskiej, zapoczątkowaną przez Hannę Krall i Bohdana Wojdowskiego, niektórzy mogą uznać za nadobecną przez minione prawie 40 lat, ale na pewno kunszt pisarski Barta trzeba uznać za zachętę do lektury.

Andrzej Bart – „Dybuk mniemany”, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2021, str. 408, ISBN 978-83-0807-404-6

Opowieść rówieśniczki PRL

         Lektura wspomnień Ewy Nowakowskiej (piękny rocznik 1944 urodzenia), byłej dziennikarki m.in. tygodnika „Polityka” zelektryzowała mnie już na wstępie, jako że rozpoczynają się one od retrospekcji lubelskiej. Autorka bowiem, podobnie jak piszący te słowa, choć kilkanaście lat wcześniej, urodziła się i wychowała w Lublinie, a zawsze miło jest czytać wspomnienia sentymentalne z miejsc, z którymi i nas łączą sentymenty, a także  niektóre podobne wrażenia. I tak, pojawia się Lublin jako miasto „usiane kościołami” (święte słowa!), pojawia się III LO im. Unii Lubelskiej, w którym piszący te słowa miał znajomych,  arcylubelski, wybitny przedwojenny poeta Józef Czechowicz,  autorr czarownego „Poematu o mieście Lublinie”, pojawiają się szkolne lubelskie lata z przełomu lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych, a we wspomnieniach z tych lat, w tym we wspomnieniach o lubelskich nauczycielach (jak się wtedy mówiło: profesorach) licealnych, niejeden starszy lublinianin lub ekslublinianin może odnaleźć znane sobie z dawnych lat nazwiska i wątki.

         Jednak oczywiście nie tylko Lublinem wspomnienia Ewy Nowakowskiej napisane w trybie gawędziarskim stoją. Jej swobodna, niczym nie limitowana opowieść (bo nie są to jakiś regularne, uporządkowane pamiętniki) o swoim życiu jest prawdziwie pasjonująca, momentami bardzo szczera,  dotykająca osobistych i intymnych aspektów życia. Opowieść dotyczy zarówno warstwy odzwierciedlającej doświadczenia pokolenia, którego wczesne dzieciństwo przypadło na schyłek lat czterdziestych, wczesnej młodości u schyłku lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych, a młodości „rozwiniętej -” na lata sześćdziesiąte i siedemdziesiąte, jak i doświadczeń indywidualnych. Materia narracji Nowakowskiej jest bogata faktograficznie. Obejmuje  obraz życia w PRL w warstwie obyczajowej, praktyczno-materialnej, ekonomicznej, a także politycznej. Pojawiają się dygresje dotykające najrozmaitszych sfer życia, dziennikarstwa, literatury, czasem bardzo drobiazgowy obraz codzienności. Ciekawie opisała Nowakowska swoje wejście w dziennikarstwo poprzez jeden z tytułów prasowych Stowarzyszenia „PAX”, a później pracę w przeciwstawnej ideowo-politycznie „Polityce” Mieczysława Franciszka Rakowskiego.  W tkankę nieco gawędziarsko, swobodnie, bardzo atrakcyjnie w lekturze podanej wspomnieniowej narracji, wplotła a vista dygresje odnoszące się nie tylko do współczesności, ale nawet do „chwili obecnej”, a gdy są to dygresje dotyczącego życia politycznego, to pojawia się nawet taka „świeżynka” jak Przemysław Czarnek w roli ministra edukacji. Autorka nie kryje swoich krytycznych ocen PiS, prawicy i kościoła katolickiego, a także ruchu „Solidarności”. Otrzymujemy więc mieszankę subiektywnych wspomnień, barwnego, niemal dokumentalnego obrazu świata dzieciństwa, młodości i dorosłości autorki oraz obfitej porcji bieżącej publicystyki społeczno-politycznej. Na koniec oddajmy głos autorce, która odpowiada na pytanie „o czym i po co ta książka?”. Odpowiedź brzmi następująco: „Pewien nastolatek, zapytany o to, jaki obraz PRL wyłania mu się ze szkolnej i potocznej narracji, odpowiedział: – Ogólnie biorąc, było nieciekawie i nie ma do czego wracać. Dla jego pokolenia to odległa przeszłość. Oni wychodzą na ulice kierowani lękiem o przyszłość (…) Jestem z nimi, ale nie chciałabym, aby czasy mojego pokolenia były dla nich czarną dziurą, odbitą w krzywym zwierciadle prawicowej propagandy. Dlatego zebrałam w jedną opowieść przeżycia i przemyślenia znanego mi grona rówieśników Polski Ludowej. Narracja w pierwszej osobie nie oznacza, że spisałam jednostkowy  życiorys. Na opowieść składają się fakty z życia całego gron zaprzyjaźnionych i podobnie myślących osób – fakty, nie fikcja literacka”. Z motywacją autorki wypada zgodzić się bezwarunkowo, a lekturę jej opowieści polecić jako pasjonującą.

Ewa Nowakowska – „Cień szansy. Nie przepraszamy za PRL”, Fundacja Oratio Recta, Warszawa 2021, str. 342, ISBN 978-83-644-07-91-8

Doktor Judym w spódnicy

         Słynny lekarz Ludwik Rydygier mówił o niej z oburzeniem jako o „dziwadle kobiecie-lekarzu”. Anna Tomaszewicz była pierwszą Polką-lekarką, 15 kobietą na świecie, która uzyskała dyplom tej profesji. Urodziła się w Mławie,a  dyplom lekarski „wystudiowała” w Zurichu, w tamtej epoce (lata siedemdziesiąte XIX wieku) było nie lada wyczynem. Jednak gdy wróciła do Polski,   do warszawy, nie została przyjęta z otwartymi ramionami. Podobnie było w Petersburgu. Zainteresował się nią dopiero przebywający na Newą sułtan turecki z Omanu, który potrzebował opieki medycznej dla swojego haremu. W konsekwencji, choć szczególnie interesowała się  neurologią i zdobyła doświadczenie w dziedzinie raczkującej metody EEG czyli badania bodźców elektrycznych w mózgu, zmuszona był zająć się głównie chorobami kobiecymi, ginekologia i położnictwem i w tej dziedzinie zdobyła największe doświadczenie, dzięki zajmowaniu się żonami sułtana. Po trzech latach tej praktyki powróciła do Warszawy i przy ulicy Twardej założyła gabinet dla ubogich pacjentek. Kilka lat później założyła przy ulicy Prostej przytułek położniczy, w którym nie tylko prowadziła praktykę, ale także wykształciła ponad trzysta akuszerek, pielęgniarek ginekologicznych a nawet lekarzy o specjalności ginekologicznej. Albena Grabowska napisała opartą na faktach opowieść o pierwszej dyplomowanej lekarce praktykującej na ziemiach polskich. Pokazała ją jako osobę utalentowaną, pełną zapału, pragnącą pomagać ludziom, mającą na koncie doskonale przyjęte przez środowisko publikacje naukowe. Chociaż Towarzystwo Lekarskie, do którego zgłosiła się niedługo po zakończeniu studiów, widziało w niej przede wszystkim kobietę. Anna jednak cały czas uparcie dążyła do celu i po to, by nostryfikować dyplom i w końcu móc pracować w zawodzie, gotowa była udać się do samego cara. Tymczasem w stołecznych domach i szpitalach szerzą się choroby powodowane przez wszechobecny brud i nieprzestrzeganie zasad higieny. Zalecenia Josepha Listera, inicjatora antyseptyki, nawet jeśli znane, były ignorowane i wykpiwane przez większość lekarzy i personel medyczny. Po przytułkach i kamienicach jak dziki ogień rozprzestrzeniała się gruźlica, a na salach operacyjnych wielu pacjentów umierało mimo udanych zabiegów. Żniwo zbierało też gorączkę połogową, an której plagę doktor Anna zwracała szczególną uwagę. W tkankę powieści Grabowska wplotła także historie postaci, które miały przełomowy wpływ na dzieje medycyny: Elizabeth Blackwell, Louisa Pasteura, Wilhelma Röntgena czy Charlesa Darwina.

Warto też wspomnieć o Ałbenie Grabowskuej, polskiej lekarce bułgarskiego pochodzenia, neurolożce z drugim stopniem specjalizacji i doktoratem. O dekady jest także autorką powieści dla dorosłych i dzieci. Z upodobaniem sięga po różne gatunki literackie. Napisała już książkę non-fiction „Tam, gdzie urodził się Orfeusz”, sagę rodzinną „Stulecie Winnych” , powieść kryminalną „Ostatnia chowa klucz”, książki przygodowe dla dzieci – cykl „Julek i Maja”, bajkę terapeutyczną „O małpce, która spadła z drzewa”, powieści psychologiczne „Coraz mniej olśnień”, „Lady M.”, „Lot nisko nad ziemią”, cykl powieściowy obejmujący romans, powieść awanturniczą oraz thriller szpiegowski: „Alicja w krainie czasów”, dystopię dla młodzieży „Nowy świat”, powieści obyczajowe „Kości proroka”, „Matki i córki” , a także cykl powieści z elementami historii medycyny „Uczniowie Hipokratesa: Doktor Bogumił”.

Albena Grabowska – „Doktor Anna”, Marginesy, Warszawa 2021, str. 500, ISBN 978-83-66863-32-3

Jakie są pożytki z czytania o Anabazie?

         „Wczesną jesienią 401 r. p.n.e. zaciężne wojsko greckie, liczące ponad 10 tysięcy żołnierzy – hoplitów i peltastów – rozpoczęło odwrót spod Babilonu w środkowej Mezopotamii, kierując się ku ziemiom ojczystym. Jak do tego doszło, że grecka armia znalazła się w samym centrum potężnego perskiego imperium Achemenidów? Dlaczego Grecy podjęli decyzję o odwrocie? Czy zdołali przedrzeć się – zimą – przez wyżyny i góry Armenii, przez tereny wrogiego im mocarstwa i krainy półdzikich a często nieznanych im plemion? Czy dotarli do rodzimych miast nad Morzem Egejskim? Dokładną relację z całej wyprawy, absolutnie wyjątkowej w dotychczasowych dziejach, spisał i przekazał potomności Ksenofont, syn Gryllosa, Ateńczyk – najpierw zwykły żołnierz, a z czasem jeden z wodzów „wyprawy 10 tysięcy Greków” – gdy po latach osiadł w majątku ziemskim na Peloponezie i  poświęcił się pisarstwu, głównie o tematyce historycznej, politycznej i filozoficznej. Wyprawa Cyrusa, znana też historykom jako Anabaza, to jego najwybitniejsze dzieło. Wartościowe zarówno ze względów literackich, jak i poznawczych. Możemy dzięki niemu śledzić losy całej ekspedycji, przyglądać się od środka funkcjonowaniu greckiej armii, obserwować zachowania hoplitów, a także dowiedzieć się o istnieniu i obyczajach ludów żyjących na peryferiach ówczesnego cywilizowanego świata – ludów, przez których ziemie ta armia wędrowała i z którymi staczała walki o przetrwanie. Już w starożytności Wyprawa Cyrusa była wysoko ceniona: wzorował się na niej Flawiusz Arrian, styl Ksenofonta wychwalali Plutarch i Kwintylian, a dzieła ateńskiego historyka miał podobno zawsze przy sobie wódz rzymski Scypion Afrykański – uczył się z nich prowadzenia wojen. Zasłużonym uznaniem historyków oraz popularnością wśród czytelników Anabaza cieszy się do dziś. Nową edycję książki uzupełniają ilustracje, mapa ukazująca trasę całej wyprawy, a także indeksy: imion oraz nazw etnicznych i geograficznych”.

         Samo spojrzenie na tę edycję sprawia przyjemność, tchnienie zamierzchłych wieków ubrane w urok pięknej grafiki Urszuli Pągowskiej, atmosfera archaicznej dawności odbierana z perspektywy naszej pędzącej na łeb na szyję. I tego właśnie szukam w takich lekturach. Nie detalicznych opisów wojen, ruchów wojsk, decyzji wodzów, ale owej atmosfery dawności, w której jest coś … kojącego. To oczywiście odczucie dość absurdalne, rodzaj złudzenia, bo przeszłość egzystencji człowieka wcale nie była mniej okrutna niż teraźniejszość, ale przybrana w welon przeszłości jakby łagodnieje, nabiera złudnej patyny. Człowiek, za pomocą wyobraźni swoich artystów potrafi upiększać zło. Ba, zło bywa często artystycznie, wizualnie atrakcyjniejsze od dobra. Poza tym, ilekroć trafia mi do ręki literatura dotycząca przeszłości starożytnej, ożywiają mi się w wspomnienia dziecięco-młodzieńczych kinowych seansów filmowych, międzynarodowe (częste wtedy, w latach sześćdziesiątych) kooprodukcje: „Wojna trojańska”, „Helena trojańska”, „Upadek Cesarstwa Rzymskiego”, „Waleczni przeciw rzymskim legionom” z pięknymi aktorkami w powłóczystych szatach i urodziwymi aktorami o brązowych, pięknie wyrzeźbionych, błyszczących torsach a la Apollo, zrealizowane malowniczo, barwnie, choć w  charakterystycznym wtedy dla kina, powolnym tempie, które dziś trudne byłoby do przyjęcia dla szerokiej widowni. Więc właściwie jaki jest sens lektury klasyki zamierzchłego, starożytnego dziejopisarstwa, owych Ksenofontów, Herodotów czy Liwiuszów? Przecież nie techniczne wskazówki co do sposobu prowadzenia wojen, ale estetyczne (choć iluzoryczne) piękno przeszłości bardzo odległej, zanurzenie w której na kilka godzin daje nam wytchnienie od współczesności w tempie sprintu pędzącej ku zagładzie.

         Ksenofont – „Wyprawa Cyrusa”, przekł. Władysław Madyda, opr. graf. Urszula Pągowska, Czytelnik, Warszawa 2021, str. 288, ISBN 978-83-07-03506-2

Austriackie porachunki

         Sztuki „Na szczytach panuje cisza”, „Komediant” i „Plac Bohaterów” tworzą drugi tom dramatów Thomasa Bernharda (1931–1989), wybitnego austriackiego pisarza i dramaturga. W sztukach z lat osiemdziesiątych XX wieku autor podejmuje wiodące motywy swojej twórczości: życia jako teatru, losów przegranych artystów megalomanów i opętanych artystycznymi wizjami samozwańczych geniuszy czy przemocy psychicznej w rodzinie. Wprowadza też ważny temat zafałszowanego obrazu historii i braku rozliczenia się austriackiego narodu z epoką nazizmu, przedstawiając go brawurowo w „Placu Bohaterów”, którego wiedeńska premiera została oprotestowana w mediach i na ulicy. Thomasowi Bernhardowi zarzucano, „kalał własne gniazdo”, ponieważ domagał się prawdy o przeszłości w trosce o Austrię i jej społeczeństwo, a jednocześnie przerażał go stan umysłów i ducha współczesnych mu rodaków. Bernhard działalność literacką rozpoczął w latach 50. XX wieku, publikował wtedy krótkie teksty dziennikarskie (m.in. sprawozdania sądowe) i recenzje teatralne na łamach prasy Salzburga, Monachium i Wiednia, wydał też trzy tomiki wierszy. Studiował dramaturgię i reżyserię w Akademii Mozarteum w Salzburgu. Wymieniany od końca lat 50. wśród liczących się postaci literatury austriackiej, pierwszy sukces odniósł powieścią „Mróz” z 1963 roku. Przez następne ćwierć wieku publikował praktycznie corocznie kolejne utwory prozą – powieści i opowiadania (do najważniejszych należą: „Kalkwerk”, „Korekta”, „Beton”, „Wycinka”, „Wymazywanie” oraz pięcioczęściowy cykl autobiograficzny). Od roku 1970 pisał także  utwory dramaturgiczne. Podejmował w nich tematykę egzystencjalną – cierpienia, samotności i śmierci, zaciekle krytykował różne aspekty austriackiego życia społecznego i kulturalnego oraz demaskował historyczną amnezję Austriaków, skrywającą nazistowski okres w dziejach ich narodu. Uznawany był za jednego z najwybitniejszych i najoryginalniejszych pisarzy nie tylko Austrii, ale całego  niemieckiego obszaru językowego w XX wieku, był wielokrotnie nagradzany i w Austrii, i w Niemczech, a jednocześnie bezpardonowo potępiany, także w mediach, jako twórca „kalający własne gniazdo”. Jego ostatnie dzieło, to dramat „Plac Bohaterów”, przypominające rodakom autora, z jakim entuzjazmem w marcu 1938 roku przyjęli Anschluss – włączenie Austrii do Trzeciej Rzeszy – i jak w centrum Wiednia witali Hitlera, miało premierę w stołecznym Burgtheater 4 listopada 1988 roku, pomimo głosów protestu ze strony części prasy i czołowych polityków kraju oraz burzliwych demonstracji przed gmachem teatru. Trzy miesiące później Bernhard zmarł; w testamencie zakazał wystawiania swych sztuk w Austrii przez 70 lat; już jednak po 10 latach spadkobiercy ten zakaz uchylili.

W Polsce opublikowano większość dzieł Thomasa Bernharda, głównie w tłumaczeniu Sławomira Błauta, Marka Kędzierskiego, Sławy Lisieckiej i Moniki Muskały. W wydawnictwie „Czytelnik” ukazały się książki: „Oddech” i „Suterena” (obie1983), „Chłód” (1987), „Przegrany” (2002), „Dawni mistrzowie” (2005), „Zaburzenie” (2009), „Moje nagrody” (2010), „Wycinka” (2011), „Korekta” (2013). „Wyjadacze (2015), „Bratanek Wittgensteina” (2019), „Mróz” (2020) oraz „Dramaty” t. 1 (2020). Niektóre utwory Bernharda adaptował i wystawiał na scenach teatralnych Krystian Lupa.

Thomas Bernhard – „Dramaty”, tom. 2, „Czytelnik”, przekł. Jacek St. Buras, str. 440, ISBN 978-83-07-03511-6

Gwiazdy sportu oldskul

         W zasadzie od wielu lat nie jestem kibicem sportowym. Nie dlatego, że nie cenię sportu, ale dlatego, że drażni mnie i zniesmacza jego totalna merkantylizacja i celebrytyzacja. Z niesmakiem oglądałem więc polskich piłkarzy, którzy w roli modeli galanteryjnych, wyczesani i wystrojeni jak manekiny prezentowali się na fotografiach publikowanych w gazetach i to dokładnie w czasie, gdy brali w dupę lanie podczas Mistrzostw Europy. Ten kontrast narcyzmu kilkunastu młodych panów w roli prężących się, wyfryzowanych elegancików z ich sportową nędzą był szokujący. Dlatego moje wspomnienia sportowe sprzed lat należą do innego porządku, kiedy to polscy i nie tylko polscy inaczej, na ogół, podchodzili do swojej roli.  O tych głównie czasach moich kibicowskich wspomnień sportowych traktuje kolejny tom serii o różnych sferach życia w PRL. Rozpoczyna go tekst o czasach wielkości polskiej lekkoatletyki, który zaczął się u schyłku lat pięćdziesiątych. Do największych postaci tego polskiego „wunderteamu” należeli m.in. Janusz Sidło, którego fotografia poprzedza tekst, Zdzisław Krzysztofiak, Jerzy Chromik, Józef Szmidt. Opowieść o tym okresie okraszona jest też porcją anegdot, między innymi o posmaku politycznym. Kolejny szkic poświęcony jest wielkiemu twórcy świetności polskiego boksu, Feliksowi Sztammowi i o jego najznakomitszych wychowankach, takich jak m.in. Zygmunt Chychła, Henryk Kukier, Leszek Drogosz, Józef Grudzień, Jerzy Kulej czy Zbigniew Pietrzykowski. „Złoto Fortuny” traktuje oczywiście o bohaterze wielkiego skoku w Saporro w lutym 1972 roku Wojciechu Fortunie i o jego późniejszych, trudnych perypetiach życiowych. „Klątwa chorążego „Ałusia”, to wywiad z najlepszym polski zjazdowcem narciarskim tamtych czaców, Andrzejem Bachledą-Curusiem.  Mianem „Króla działaczy sportu i turystyki” został określony Włodzimierz Reczek, szef Polskiego Komitetu Olimpijskiego w czasach PRL, bohater szkicu o takim tytule. „Niezłomny samotnik”, to Leonid Teliga, który jako pierwszy Polak odbył rejs dookoła świata w 1967 roku. Tytułowi „Dwaj panowie na rowerze”, to Ryszard Szurkowski i Stanisław Szozda i ich wspaniałe dokonania. Poza tym o „Snajperze z młotkiem” o strzelcu Józefie Zapędzkim, o „Mistrzu na chorzowskim żużlu” czyli Jerzym Szczakielu. Jest też wywiad z Ireną Szewińską (niegdyś Kirszensztein). Jest o „Cudzie w spodku” czyli sensacyjnej wygranej polskich hokeistów z drużyną ZSRR w 1976 roku i wywiad z Jackiem Wszołą, najwybitniejszym polskim skoczkiem wzwyż, srebrnym medaliście olimpiady Moskwy 1980 roku. „Interesowało nas tylko złoto”, to rzecz o Hubercie Wagnerze i jego „złotej drużynie” siatkarzy na olimpiadzie w Montrealu w 1976 roku. „Pierwsza dookoła świata” to Krystyna Chojnowska-Liskiewicz, która na jachcie „Mazurek” w latach 1976-1978 opłynęła kulę ziemską. Bardzo już dziś zapomniana „Czarna perła Lublina”, go czarnoskóry Amerykanin Ken Washington, który zimą 1979 roku został koszykarzem „Startu Lublin”, co jak na owe czasy było sensacją. To nie wszystkie postacie tego zbioru. Piłkarzy 1974 i 1982 roku w tomie brak, bo byli bohaterami innego tomu, tego jeszcze sprzed ostatniego lania. Może to i dobrze, bo po blamażu sprzed kilku tygodni, o piłkarzach przykro myśleć. „Dokonanie” drużyny Sousy w roku 2021 nie przejdzie do historii

„Gwiazdy sportowych aren. Wszystkie barwy PRL-u”, Kolekcja Prenumeratorów GW, tom 12, str.158, ISBN 978-83-268-3454-7

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko