Adam Lizakowski – C.K. Norwid w Nowy Yorku. Na dwusetną rocznicę urodzin poety – Część 2

0
612
Adam Lizakowski
Adam Lizakowski

Polacy nikogo i nigdy nie oceniali i nie cenili – nigdy. Zawsze albo lekceważyli, albo bałwochwalili (…). Do dziś wyraz „krytyka” znaczy: ubliżenie – „skrytykować kogo” znaczy: ubliżyć mu, a przeto znaczy treść absolutnie wprost przeciwną znaczeniu wyrazu.


C.K. Norwid a Walt Whitman

C. K. Norwid poeta –emigrant nie myśli o tym, aby odłożyć kilkanaście dolarów i wydać wiersze na własny koszt jak to zrobił wielki jego rówieśnik poeta Ameryki Walt Whitman urodzony  dwa lata wcześniej bo w 1819 r.,  w rodzinie wielodzietnej.  W bardzo telegraficznym skrócie można powiedzieć, że życie Whitmana bardzo różniło się od życia Norwida, bo ten pierwszy stworzył siebie „na nowo”, po prostu Walt Whitman wymyślił Walta Whitmana nadając mu kierunek i sens w życiu. Whitman człowiek pomagał Whitmanowi poecie.  Norwid natomiast jako człowiek przeszkadzał Norwidowi jako poecie. Człowiek Norwid nie tylko nie pomagał poecie Norwidowi, ale mu ze wszech miar przeszkadzał. Whitman sam za własne pieniądze wydawał swoją poezję, pisał sam sobie pochlebne recenzje, nawet bez zgody i wiedzy zamieszał fragmenty prywatnej korespondenci z Ralphem Waldo Emersonem. Obaj mieli bardzo trudne początki, i obaj zostali odrzuceni przez krytykę literacką jak i czytelnika

 Jednak Whitman był na tyle sprytny i zaradny życiowo, tak mocno wierzył w siebie, tak wielką miał desperację, że ani na moment nie poddał się. Gadał, gadał za miliony serc, gdy Norwid cierpiał za miliony serc, opisywał ich radość życia gdy Norwid ich cierpienia. Whitman pragmatyk tak przez życie pokierował  swoje kroki, że osiągnął wielki sukces, o jakim nie jeden poeta może tylko marzyć, umierał we własnym domu kupionym za pieniądze zarobione na wierszach.  Norwid  jako wielki moralista, esteta, człowiek wielkich zasad da którego prawda, dobro, uczciwość wobec siebie i świat były najważniejsze  umarł w przytułku opłacanym przez kuzyna. Ten brodaty poeta syn Ameryki kochał ludzi, świat w swoich przegadanych wierszach, ciągnących się jak makaron pisał o tym jak bardzo uwielbia wszystkich i każdego z osobna, począwszy od źbła trawy a skończywszy na wszechświecie. Norwid ważył słowa, dobierał je staranie a Whitman rzucał je na wiatr. Norwid i Whitman byli samoukami, żaden z nich żadnej szkoły nie ukończył, ale Norwid pisał i czytał po łacinie i grecku, widział i zwiedził pół świata, setki jeśli nie tysiące godzin spędził w muzach europejskich i sala koncertowych, a jego amerykański poeta nie znał żadnego języka po angielskim, gdy Norwid znał ich pięć i o wiele lepiej znał się na muzyce i sztuce, gdy Whitman wszystko robił „na wyczucie” i instynktownie.   Whitmana uważa się za ojca amerykańskiej poezji (wiersza wolnego), prekursor otwierający drzwi do poezji milion grafomanów, którzy zrozumieli pojęcie wiersza wolnego jak zachętę do pisania „od lewej strony karki do prawej”. Duchowy przywódca hippisów i beatników, mistrz przede wszystkim Allena Ginsberga z Beat Generation.  Bohater wierszy Whitmana to nie zawsze wierzący w Boga humanista-demokrata, Bohater wierszy Norwida intelektualista-chrześcijanin mocno wierzący w Boga, to także człowiek religijny, wymagający dużo od siebie i swojego czytelnika. Norwid to nie tylko poeta, ale przede wszystkim filozofujący twórca szukający prawdy w tym co robił i pisał, nasycający swoje utwory symbolami, parabolami, kultura grecka, rzadko wyrażał nastroje uczuciowe (poza rozpaczą) w swojej poezji, bo słowo dla niego było wolnością daną człowiekowi przez Boga. Whitman natomiast miał daną wolność mówienia całym sobą, krzyczał, celebrował siebie samego i świat, on swoją inspirację czerpał z Ameryki i jej korzeni, historii oraz soków. Norwid jak już zostało powiedziane z Greków, Rzymian i kultury chrześcijańskiej (Kościoła katolickiego)  w szerokim słowa tego zrozumieniu.

Wiele ich łączyło, ale dzielił nie tylko ocean: Whitman poszedł na wojnę domową jako ochotnik, sanitariusz, Norwid wybierał się na wojnę krymska, ale nigdy na miejsce nie dotarł.  Whitman celebrujący nie tylko świat, naturę, ciało kobiety i mężczyzny, popęd seksualny, jednak samotnik wędrujący po Ameryce i ulicach Nowego Yorku. Norwid wędrował po świecie, można tak powiedzieć, po całej Europie Zachodniej

W  rok po powrocie Norwida do Europy w 1855 roku, wydał własnym nakładem finansowym  sławny, bo skandalizujący  liczący kilkanaście stron tomik „Źbła trawy”, którego nawet nie podpisał swoim imieniem i nazwiskiem. Whitman od urodzenia demokrata  mocno chodził po ziemi, inaczej niż Norwid mówiący o swoich korzeniach od króla Jana Sobieckiego, chwytał się każdej pracy fizycznej, żadnej się nie bał.  Był młody i silny dumnych ze swojej tężyzny fizycznej, z czasem z chłopca na posyłki w drukarni, stał się dziennikarzem, a jeszcze później wydawcą gazet. Napoczątku lat 40. XIX wieku pracował, jako dziennikarz i krytyk literacko-muzyczno- teatralny dla pisma the Brooklyn Daily Eagle. Wiele jego recenzji z tamtego okresu zachowało się do dzisiejszych czasów, czytając je mamy wrażenie, że poeta kochał muzykę, muzyków, śpiewaków, słowem artystów, ale nie  zawsze jego miłość szła w parze z wiedzą na temat muzyki, opery, oraz samej techniki śpiewania czy głosu operowego.  Jak podaje Robert Strasburg w eseju pt. Whitman and Music, Whitman zanim wydał pierwszy tom Leaves of Grass znał już muzykę takich kompozytorów jak: Handla, Haydna, Mozarta, Beethovena, Rossiniego, Bellininiego, Donizetta, Verdiego, Aubera, Meyerbeera, Webera, Mendelssohna i Gounoda. Tych kompozytorów zapewnie znał choćby ze słyszenia i Norwid, dla którego ich muzyka była wiele bliższa niż dla Whitmana i na pewno lepiej i więcej niż Whitman mógł o niej powiedzieć czy napisać, ale tego nie robił. Jemu wystarczyło to, że będąc artystą ktoś wymienił jego nazwisko obok takich geniuszy jak Leonardo Da Vinci, Michał Anioł, Rubens czy Rembrandt.  

Whitman robił wiele rzeczy, ale tak naprawdę na nich się nie znał, Norwid na wielu rzeczach się znał, ale niewiele robił. Miał nieprzeciętna odwagę intelektualną, że potrafił wszystkim i każdemu zwrócić uwagę, nie oszczędzał swojego starszego brata Ludwika, nie oszczędzał „wieszczy”. Nie oszczędzał Polaków wśród których żył na emigracji, nawet ludzi, którzy byli dla niego kiedyś bliscy czy życzliwi, z którymi był nawet w przyjaźni, jeśli coś mu się nie podobało „walił z grubej rury”, jak mawiała młodzież w moich czasach.  Taka postawa oczywiście nie zjednywała mu ludzi, jeszcze bardziej cierpiał a jego „droga krzyżowa” stawała się jeszcze dłuższa i cięższa.

 Nie miecz, nie tarcz – bronią Języka, lecz – arcydzieła!

 Musimy pamiętać, że Norwid był nie tylko wspaniałym poetą, malarzem, artystą, ale też arcymistrzem od „wbijania szpilek w ego bliźnich”, im więcej ich wbił, to jeszcze więcej jemu wbito. Stał się outsiderem (nowe polskie słowo) nie tylko z powodu swojej poezji i tego, że myślał głębiej, bo miał umysł dociekliwszy niż przeciętny poeta – czytelnik poezji – zjadasz chleba, a ten go odrzucił, ale i tego, że sam świadomie dokonał wyboru, sam „wyrzucił się” ze społeczeństwa, bo te nie było go godne. Miał jak każdy artysta wielkie mniemanie o sobie, nie rozumiano go, on irytował  współczesnych, nie tylko pisał „głębiej”, ale i „głębiej i lepiej” rozumiał to wszystko co się w świecie działo, tych wszystkich zagrożeń, niebezpieczeństw i leków. Mówiąc i pisząc o tym współcześni dokonali wyboru i go odrzucili.

Szkoda, że tak mało wiemy o tym, co przez piętnaście miesięcy pobytu autor wiersza o pracy robił i jak żył w Ameryce? Wiemy, że tłumaczył dzieła angielskich poetów Shakespeara i Lorda, Bayrona, ale czy posługiwał się biegle w mowie angielskim ego nie wiemy.  W Ameryce posługiwał się przede wszystkim w językiem niemieckim i francuskim.  Czy często chodził do opery czy teatrów nowojorskich, czy bywał na salonach amerykańskiej rodzącej się burżuazji? Sam poeta o swoich intelektualnych przeżyciach z drugiej strony oceanu niewiele pisze, wspomina, może są mu niemiłe, a może jak zdecydowana większość emigrantów liczył każdego dolara pięć razy zanim go wydał na rozrywki, a chleb i zacerowanie dziurawej skarpetki było ważniejsze niż kupno biletu do opery. Poza tym niewiele zachowało się obserwacji kulturowych, choćby z korespondencji, nie ma tam większych, głębszych przemyśleń o Ameryce czy wnikniania w kulturę amerykańską. Spojrzenie polskiego emigranta z Paryża na Nowy York, Amerykę jest bardzo powierzchowne i na pewno ma niewiele wspólnego z głębią analizy, która pojawi się później w korespondencji Henryka Sienkiewicza.

.

Norwid wolał Europę, chociaż wielkie europejskie sławy były w Nowym Jorku bardzo dobrze znane. Tak sto pięćdziesiąt lat temu, tak i dzisiaj jest przyjęte, że ten artysta którym zdobył rozgłoś (sławę) w Europie wcześniej czy później musiał trafić do Nowego Yorku. Każda z tych europejskich sław zawsze podkreślała, że jego/jej marzeniem było wystąpić przed publicznością w Ameryce.  Każdy, kto osiągnął znaczący sukces w Londynie, Paryżu czy Wiedniu lub Rzymie, musiał być w Nowym Jorku. Miasto bardzo szybko stawało się miarą/probierzem sukcesu dla każdego artysty i finansisty, wszystkich polityków i sportowców, bez Newego Yorku sukces był zaledwie namiastką czegoś co dopiero miało się wydarzyć.  Norwid nie czuł się w Ameryce dobrze, nie miał czego tutaj szukać, tęsknił za Europą, i jej artystami na salonach kawiarnianych i arystokratycznych. Wolał Europę, ale tą polską Europę z Paryżem, gdzie krążyła o nim opinia rozpuszczana przez jego „przyjaciół poetów i arystokratów” i tych co winnym był pieniądze, że jest poetą o miernej wartości, a twórczość jego jest „pełna ciemności i niezrozumiała”. Jego przyjaciele wychowani na rymowankach i płyciznach sentymentalno – intelektualnych i ci,  którym się naprzykrzał August Cieszkowski i Zygmunt Krasiński nie tylko odmówili mu pomocy w opublikowanie jego twórczości, bo czekali na jego „pisanie jasno”, ale wręcz ostrzegali innych, aby mu nie pomagali.

 Krytykom moim życzę tyle lat szczęścia, ile dni ja w życiu głód cierpiałem – z uśmiechem – i cierpieć będę – idę dalej.

Norwid o swoich nienajlepszych relacjach z Polakami na pewno nie zapomniał, ale Ameryka staje się z dnia na dzień kulą u nogi. Długie rozmowy po niemiecku z biednymi emigrantami niemieckimi wygnanymi przez głód z ich landów, z którymi dzieli wspólne mieszkanie, jadł to samo co oni, cebulę i ziemniaki smażone w popielniku, czasem chleb z cienkim plastrem jakiejś wędliny, a już mięso od wielkiego dzwonu. Wbrew swojej woli brał jakieś prace, zlecenia, aby opłacić te swoje miejsce w ciemnym kącie swoich gospodarzy, bo na własny kąt nie było go stać.   Wykonywał jakieś zlecenia, które w dzisiejszym zrozumieniu były tylko chwilówkami, bo pieniądze dla Norwida, to rzecz umowna parzyły go w ręce. Wreszcie poeta sam się przekonał że w Ameryce był nikim, czyli emigrantem, który musi pokonać każdą minutę swojego życia, aby udowodnić ciężką pracą, że na Amerykę zasłużył sobie. Ale znając Norwida to on był przekonany, że to Ameryka nie zasługuje na Norwida, bo się na nim nie poznała.

Myśli o powrocie do Europy, do tych, którzy o nim nie myślą, a nawet się cieszą, że już nie ma go wśród nich. Jego myśli zimne jak światło planetarne były im obce, irytowało ich jego towarzystwo, jego słowa, jego poezja- – – wystrzelona strzała podążająca ku niebu –  on składał ją u stóp Boga, szepcząc w pokorze modlitwy. Jego oczy patrzące z wyrzutem, twarz na której zawsze rysował się grymas rozpaczy i udręki nie był jego adwersarzom miły. Powrócił do Europy i  trzydzieści lat później  w 1882 roku w liście do Konstancji Górskiej napisal:

Cała Europa jest jak małpa sprzedająca wszystko za pieniądze i nikczemna ze wszech miar. Człowiek u niej szanowany jest ten, który jest wygodny i dopóki jest wygodny – sądu w niczym – smak uliczny – lenistwo ducha i osłabienie serca, a skora nerwów pochopność – oto obraz tej małpy.

Jego krytycy błądzili po omacku, on wiedział światło, jakby dzień wypierał noc, miał wizję czasów, gdy wszyscy ludzie będą chodzić po ziemi z dumą, a bogactwa stracą na swojej wartości, bo ludzie nie będą walczyć o władzę i pieniądze.

Myśli o Polsce

Nowy York podobnie jak Paryż, wielkie miasto nie zabiło w nim weny twórczej, poetyckiej. Nadal pisze i tęskni do ojczyzny, odległość, ocean pomagają mu lepiej ją zobaczyć, zrozumieć, dystans jest zawsze potrzebny, bo z daleka lepiej widać. Wierszu „Moja piosnka II” szukając pracy na nowojorskim bruku rzewnie wspomina ojczyznę, „pisze jasno”:

Do kraju tego, gdzie kruszynę chleba
Podnoszą z ziemi przez uszanowanie
Dla darów Nieba….
Tęskno mi, Panie…

Do kraju tego, gdzie winą jest dużą
Popsować gniazdo na gruszy bocianie,
Bo wszystkim służą…
Tęskno mi, Panie…

W tych tylko pierwszy zwrotkach tego wiersza widać konkretne bardzo plastyczne  obrazy w których symbol chleba, bocianie gniazdo na gruszy stają się symbolami poetyckimi. Nie jest to jednak w żadnym razie poetyka osobistego wyznania, ale ogólne stwierdzenie, obserwacja poety, który jak każdy ten co opuścił swój dom, rodzinne strony, ojczyznę z czasem idealizuje je. Ważna jest w tym wierszu przestrzeń i dystans, odległość od miejsca urodzenia. Podróż  za ocean staje się więc w twórczości Norwida  tożsama ze zdystansowanym patrzeniem na rzeczywistość, którą zostawił poza sobą. W Polsce prawdopodobnie takiej piosenki by nie napisał.

Pomimo pierwszych sukcesów na polu zawodowym, jako artysta, gdy praktycznie głód już mu nie zagrażał, poeta czuje się w Ameryce źle, cały czas patrzy w stronę Europy, tam wiele się dzieje, po kolejnym zrywie „nieudanej Wiośnie Ludów” „urodziła się” następna nadzieja na uzyskanie przez Polskę niepodległości, wybuchła tak zwana wojna krymska pomiędzy Imperium Rosyjskim a Imperium Otomańskim, które wspierała Francja i Anglia. Warto jest wspomnieć o fragmencie listu z 1853 r., (który dochował się do naszych czasów), poety z Nowego Yorku do Adam Mickiewicza do Paryża, w którym Norwid prosi autora Pana Tadeusza, o pomoc finansową, by ten użył swoich znajomości i pomógł jak najszybciej wrócić mu do Europy, a nawet do Turcji. Nie wiemy, co Mickiewicz w tej sprawie odpisał Norwidowi, czy w ogólne odpisał, ale jedno jest wiadome, że ten skorzystał z okazji i mówiąc językiem dzisiejszym, znalazł sponsora w osobie księcia Marcelego Lubomirskiego. Książę też jest wart osobnej powieści, barwna i ciekawa postać, uciekł z Europy przed wierzycielami, którego głównym talentem jak pisał syna Adama Mickiewicza, Władysław było zaciąganie długów, a jeśli już oszukiwał to wyłącznie cudzoziemców, rodaków oszczędzał.  Dużo później poeta wspomni swojego fundatora biletu na statek w poemacie pt.”Białe Kwiaty”.   I tak na okręcie „Pacific” razem powrócili do Europy, a wojna krymska, która tak bardzo zaprzątała Norwidowski umysł w Ameryce teraz jakby przestała go interesować. Poeta jeszcze przez kilka ładnych miesięcy podróżował po Anglii, Londynie zanim wrócił do Francji do swoich prześladowców. Powrócił do tych, co go upokorzyli, do Paryża. Myśli jego niczym orły krążyły nad głowami prześladowców, po raz kolejny prosił ich o wsparcie, a oni pozbywali się go jałmużną, prosił ich o obiad, a oni rzucali mu „ kości do ogryzania”.

W listopadzie 1855 roku w Turcji umarł Adam Mickiewicz, kilka miesięcy później Rosja poniosła klęskę, co niestety w żaden sposób nie pomogło ani Polsce i Polakom w kraju, ani polskiej emigracji.

Przez następne trzydzieści lat będzie próbował wyda swoją twórczość, ale ciężko będzie mu się dogadać z wydawcami, sponsorami, i tak na przemian raz w depresji raz w melancholii, raz na kacu a raz głodny, dziwaczeje, przestaje dbać o siebie, przestaje się golić i strzyc włosy, w wieku niecałych 60 lat wygląda jakby miał 90 lat. Jakby nieszczęść było mało powoli traci słuch, żyje w samotności, jest „majsterkowiczem poetyckim” przez nikogo niewspierany, rozumiany, a przede wszystkim zdany tylko na siebie samego. Zabrakło autorowi wiersza Moja piosenka bratniej duszy, kogoś, kto nie tylko by go rozumiał, ale także „pilnował” jego spraw literackich, tak zwanego agenta literackiego lub marszanda.

Cdn.

Adam Lizakowski

Świdnica, wrzesień 2021r.

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko