Wiesław Łuka – Skąd i kędy nawiedza nas stres

1
521

Kto  walczy z akademickimi definicjami Stresu. Kto? Dariusz Juzyszyn w elegancko wydanej książce Radykalna redukcja stresu- TM. * (2016). Może nawet warto wyznać  odrobinę swego wstydu, że dopiero po latach wertuję 4 i pół setki stron o mękach, które dopadają prawie każdego (- ą)  z nas nie od dziś, ale i tych  przed nami, od tysięcy lat.

*

Oto dowód na to, że stres nie jest powszechną „bolączką” ostatnich stuleci, choć głośno się o nim zrobiło w nieodległych czasach. Przypomnijmy – z całą pewnością pierwszy z mężczyzn opisanych w Biblii, na jej pierwszych stronach, Kain (rolnik) musiał mieć niemałego „doła”,  skoro chodząc z „ponurą miną” po własnych zagonach w końcu rzucił się w polu na brata Abla (hodowcę ) i odebrał mu życie. Zabójcę zapewne pchnął do tego czynu gigantyczny stres w rywalizacji o miłość u Stwórcy. ON to WIELKI na niebiosach, nie wiadomo z jakich powodów,  lepiej przyjmował ofiarę Abla.  Ale zapewne i ten zamordowany  hodowca  nie postrzegał świata „na różowo” , bo zabójca,  rodzony brat, musiał zarażać najbliższych swym ponuractwem. Choć autor biblijnej Księgi Rodzaju o tym milczy. Milczy też Stwórca.

*

Wróćmy do RadykalnejJej autor już we wstępie przekonuje: „… Pobieżna analiza akademickich definicji stresu pokazała, że wszystkie są w błędzie, ponieważ powielają podstawowy błąd pierwszych badaczy stresu, widząc jego przyczynę w zewnętrznych okolicznościach, sytuacjach, , zjawiskach, interakcjach, relacjach czy jakichś brakach. Legitymizując to powszechne, stereotypowe, skrajnie powierzchowne, w sposób oczywisty błędne i niewytrzymujące logicznej analizy podejście, uczyły nas  bezradności wobec stresu.  Ich zdaniem, zależał on od wszystkiego wokół nas, na jego powstanie i przebieg nie mieliśmy zatem prawie żadnego wpływu…”

*

Juzyszyn przekonuje, że przyczyn stresu trzeba szukać w sobie. Wszystko zależy  od tego, jak odbieramy to, co się dzieje wokół nas, jak reagujemy na to, co widzimy, słyszymy, i jak to przeżywamy. Co robimy z tym  co nas dopadnie – czy nas TO powali, czy my TO powalimy.

Najsłabszych byle co powala. Najbardziej przerażają nas „powalenia” wśród najmłodszych, naszych dzieci, czy wnuków. Ci nie potrafią jeszcze radzić sobie ze stresem, więc grubo przedwcześnie uciekają w „nicość”, czyli znikają spośród żywych. Autor przekonuje, że nasze myśli i odczucia są daleko bardziej zatruwające życie (a nawet kończą się samobójczą śmiercią) od tego, co się dzieje na zewnątrz nas.

*

Juzyszyn nie przestrasza krajowymi i międzynarodowymi statystykami. On „tylko” informuje, by odkrywać i zachęcać, a nawet z odwagą „zapędzać” własne, wewnętrzne  siły do walki z bezradnością wobec stresu. Ten przeradza się i nazywany jest coraz  częściej  „deprechą” wśród młodych, a depresją wśród tych w kwiecie wieku i tych „na odchodnym” . Na szczęście wielu z tych walczących ze stresem i depresją stać na  heroizm w walce. Jedni szukają ratunku w „tabletkach”, przepisywanych przez psychiatrów, inni pomocy werbalnej u psychoterapeutów. A najsilniejsi  powtarzają  sobie maksymy w  rodzaju: „Nie rozczulaj się nad sobą, pomagaj sam sobie”. Żyj, ale przygotowuj się na nieuchronne, nie wiadomo kiedy, przejście w zaświaty.

 Generalnie – nie jest łatwe, w miarę spokojne  przechodzenie na drugą stronę Styksu,  zwanego  przez starożytnych, a w naszej teraźniejszości przejście ku wieczności ( jeśli myślimy religijnie) lub w  „nicość”  (jeśli wybieramy ateizm). A może w „nieznane” (jeśli  opanuje nas duch agnostyki)!  

*

Radykalna… jest lekturą mądrą, a nie przemądrzałą; łatwą w odbiorze i przystępną w warstwie treściowo – filozoficznej. To książka – autor nazywa ją Poradnikiem – zaciekawiająca w przywoływaniu wielu faktów, liczb i rozmaitych danych. Oto jeden z nich: „… Według Europejskiej  Agencji Bezpieczeństwa i Zdrowia w Pracy straty Unii Europejskiej wyłącznie z powodu depresji pracowników wynoszą rocznie 616 miliardów €, czyli ponad 5% PKB Unii… Oto inna liczba – wspomniane samobójstwa: „… Nieustannie, co cztery dni kilkadziesiąt osób odbiera sobie życie…” .

*

Na pociechę, choć dość nieoczekiwanie, Juzyszyn stwierdza: „… Namawiam Cię do podjęcia wyzwania. Do podjęcia zwycięskiej walki z nadmiernym stresem  (wtrącam od siebie: często przechodzącym w fazę „deprechy”- WŁ), walki, która może ocalić ci życie…”.

Jeszcze  garść autorskich,  prawie aforyzmów,  wartych zapamiętania: „…Nasze myśli są daleko bardziej zabójcze i niezdrowe od jakiejkolwiek aktywności zewnętrznej…”  +„…Przegrywasz, bo masz przeciwko sobie własny organizm, własną fizjologię i psychikę”.+ „…W każdych innych okolicznościach potrzebujesz sprawnego umysłu. Stres i depresja go upośledzają, więc stresując się bez opamiętania, strzelasz sobie w stopę. A raczej w mózg…” + „… Silny stres, (bliski depresji -WŁ) potrafi upośledzić pamięć aż do całkowitej blokady mózgu…” + „… Nie da się przeżywać pozytywnych i negatywnych emocji jednocześnie. Jedne wykluczają drugie…”. + „… Jeśli przeważają negatywne emocje, to jakość Twojego życia jest marna. Bo cóż z tego, że faktycznie jesteś w raju, jeśli subiektywnie przeżywasz piekło…”. + „… Zastanów się, ciemne okulary wyrzucimy raz na zawsze…”

Puenta Juzyszyna: „ … Przypadek. Bóg lub ewolucja stworzyły świat materialny, ale to wyłącznie Ty i tylko Ty stwarzasz  swój świat emocjonalny…”

*

Próbuję sobie przypomnieć czas sprzed czterdziestu laty. Wtedy narastał u mnie stres, który przerodził się w trwającą kilkanaście miesięcy depresję. Wówczas profesor, Stefan Leder, psychiatra i psychoterapeuta, zdiagnozował ją  i określił  jako męską menopauzę. Była to końcówka piątej dekady mego życia. Miałem już w dorobku kilka książek reporterskich, trochę nagród w konkursach na reportaż,  ale nieustannie odczuwałem narastający głód następnych. I jeszcze następnych, i jeszcze. Jeszcze nie zdążyłem nacieszyć się jednym tekstem reporterskim w tygodniku Prawo i Życie ( w innych periodykach również) , już się zamartwiałem, dlaczego nie mam pomysłu na kolejne teksty. Łaknąłem widoku swego nazwiska w prasie, i – oczywiście –  kolejnych nagród w konkursach. Stres, że – mało i mało. I jeszcze… –   musiał „zaowocować” depresją. Bezsenność, płacz, niechęć (czasami wstręt) do jedzenia i  myśli samobójcze – a jakże, wszystko „zaliczyłem”. Pierwsze ocknienie poczułem  – gdy doktor Leder zapytał mnie w swoim gabinecie: Panie Wiesławie, dlaczego pan chce wszystkiego naraz… dlaczego pan nie chce się zadowolić tym, co pan ma , co pan już osiągnął…? Profesor przypomniał mi to,  co mu opowiedziałem parę miesięcy wcześniej, że w latach siedleckiej podstawówki pasłem krowy i byłem zaganiany przez ojca do roztrząsania gnoju na „kułackich”  hektarach pod zasiewy i  nasadzenia. Doktor przypomniał mi również , gdy słynnemu psychologowi, Markowi Kotańskiemu, już w miesiącach depresji mówiłem o myślach  wyskoczenia z piątego piętra mieszkania na Woli. Usłyszałem od Marka: „ Nie wyskakuj dziś, poczekaj, zobaczysz, co będzie jutro”. a  jutro było wielokrotne odkładanie „na jutro” Ale największą i najskuteczniejszą podporą była wówczas Jadwiga, żona od lat już dwunastu. Gdy w Kazimierzu Dolnym wychodziliśmy  przez prawie dwa miesiące na spacery  z Domu Prasy, gdy co kolejną godzinę popłakiwałem, Ona radziła: ” Popłacz sobie, to ci ulży…”. Jadwiga była heroiczną kobietą (także wtedy, gdy wiele lat później  odchodziła w zaświaty z powodu raka krtani).  

Próbuję teraz, jako osiemdziesięciolatek, wybrać dla czytelników tej rozprawki  porady Juzyszyna; wybrałem dwie: „…Poziom naszego życia zależy w ogromnym  stopniu od naszej samooceny, poczucia własnej wartości i od jakości naszej pracy…” „…Wyłącznie Twoje  oceny decydują o jakości Twojego życia…” .

*

Przywołuję myśli z wywiadu z wybitnym reportażystą, Mariuszem Szczygłem, który także przeżył i pokonał depresję: „… Cały wrzesień źle się trzymałem, to był tak okropny stan, że miałem wrażenie, jakby pojawiła się we mnie jakaś nowa osobowość. Czułem, jakbym był gwałcony przez  nowego siebie. Który to jest nowy, a który to stary ja? Którym z nich jestem naprawdę? Nie wiedziałem. Rozmawiałem z ludźmi i czułem, że tylko gram przyjemnego gościa…  Sześć lat temu zacząłem brać tabletki antydepresyjne, które brałem pięć lat i z których za wcześnie zrezygnowałem. Zrobiłem to w złym momencie… Depresja  nie ma nic wspólnego z religijnością. Trafia i w księży, i w bigotów, i w ateistów. … Ze swojego życia jestem zadowolony, udaje mi się bardzo dużo, niemniej jest w nim tzw. pustka po Bogu”

*

Przywołuję myśli przyjaciela, Maćka Kowalewskiego, scenarzysty, reżysera teatralno – filmowego i aktora.

Maciek też uważa, że trafnie przypomniałem dwóch bohaterów biblijnych, Abla i Kaina – ich stresy i depresje. Zaskakująco rewanżuje mi się innym aforyzmem biblijnym: – Prawda, że to zaskakujące, gdy mówimy o stresie? „A czemu widzisz źdźbło w oku brata swego, a belki w oku swoim nie dostrzegasz” w tym kontekście jest to porażająco trafne, co pisze Dariusz Juzyszyn, którego książkę ci poleciłem ? My jako czołowy  gatunek wśród żywych  zawsze przerzucamy odpowiedzialność z siebie na rzeczy i zjawiska zewnętrzne. Siebie często widzimy tylko jako niewinne ofiary złego świata. A jednak, gdy tylko zmienić kontekst nawet pozornie najgorszej dla nas sytuacji, okazuje się, że jest zgoła odwrotnie i nasze położenie z tragicznego zamienia się w całkiem znośne. Przynajmniej, póki żyjemy i jesteśmy zdrowi. Nasz organizm, nasza psychika daje się łatwo oszukać. Możemy więc oszukiwać się pozytywnymi ocenami, podstawiając inne czy uniwersalne konteksty. Wówczas  jakość naszego życia zależy już wtedy tylko od nas. To piękne i napawające optymizmem odkrycie.

Pytam artystę: –  Przyznałeś się do osobistej walki ze stresem. Powierzchowne analizowanie stresu nauczyło nas bezradności wobec niego! – Czy to prawda?

MK: Stres jest dobry, kiedy pojawia się w momencie, w którym pojawić się powinien, na przykład w sytuacji, która zagraża naszemu życiu i musimy salwować się ucieczką. Stres uwalnia odpowiednie hormony, kortyzolu bodaj i czyni nas zwinniejszymi i szybszymi, błyskawicznie myślącymi, itp. Ale kiedy stresujemy się, siedząc wygodnie w fotelu, martwiąc się byle bzdurą, wtedy wobec takiego stresu jesteśmy bezradni. Taki stres na dłuższą metę powoli nas zabija.

Pytam: -Co znaczy „ być twórcą , świadomym kreatorem własnej rzeczywistości emocjonalnej?

MK: – Wyjaśnię to na przykładzie Barbary Krafftówny, legendarnej polskiej aktorki, o której niedawno ukończyłem film dokumentalny „Krafftówna w krainie czarów” (wraz z Piotrem Konstantinowem i Remigiuszem Grzelą). Otóż pani Barbara całe życie kreowała swoją rzeczywistość, czyniąc ją zupełnie czarodziejską. Nawet jeśli nie było całkiem wesoło. Zupełnie jak bohater grany przez Roberta Benigniego w filmie „Życie jest piękne”, kiedy przebywając wraz ze swoim synkiem Guido w obozie koncentracyjnym, przekonuje go, że to forma zabawy dla dorosłych. I rzeczywistość przestaje być dla dziecka straszna, a staje się pozytywna. Oczywiście to przykład ekstremalny, ale myślę, że klarownie pokazuje, jak to można być kreatorem swojej własnej rzeczywistości. Przecież nasze życie tak czy inaczej jest rodzajem pewnego snu. Dlaczego więc nie wykreować sobie pięknej rzeczywistości, pięknego snu?

Pytam: –  Czy wypracowałeś „proste sposoby umożliwiające precyzyjną redukcję stresu i świadomą kreację swoich emocji i nastrojów…”?

MK: –  Nad tym ciągle pracuję. Nasza podświadomość to zwodniczy partner, wcale tak łatwo nie oddaje pola dla pozytywnych ocen. Ze swej natury lubi grać starą melodię, że wszystko dookoła chce nas zjeść. Ale pracuję nad sobą. Po prostu staram się jak najrzadziej oceniać, a jeśli to robię, staram się oceniać pozytywnie bądź tylko analizować. Czasami się to udaje całkiem dobrze, a czasami nie.

Pogłębiam rozmowę: – Co jest najważniejsze – czy posiadanie tego, i tego, i jeszcze tego, czy też twoje emocje w związku z tym, co posiadasz?

MK: – Oczywiście, że emocje. Jeśli będziesz się porównywał z Billem Gates’em, to raczej twoje emocje w stosunku do stanu twojego posiadania nie będą wyglądały najlepiej. Ale jeśli pomyślisz sobie: Mam co jeść, mam gdzie spać, mam kochającą rodzinę, mam dzieci, może już wnuki…, jestem zdrowy, żyję, oddycham… Hmmm…, od razu chce się uśmiechać i żyć.

*

Sytuacje stresujące mnie … Wiem czyje i kto mi o nich opowiada.

To opowieść siedleckiej koleżanki, prawie sąsiadki od czasów piaskownicy do wspólnych studiów polonistycznych. Dziś Nina Osiak –Jankowska, emerytowana polonistka siedlecka, aktualnie malarka opowiada:

–  Stres przeżywałam w domu rodzinnym na co dzień. Metody wychowawcze, jakie stosowali moi rodzice, polegały na ciągłym przywoływaniu do porządku, upominaniu, zwracaniu uwagi, dyscyplinowaniu. Takie metody były chyba wtedy przyjęte w wielu domach. Rodzice nie mieli zwyczaju chwalenia, bo to by było rozpieszczanie dzieci. Toteż moi rodzice dostrzegali tylko to, co niewłaściwe. Padały uwagi: jak stoisz, podczas jedzenia przy stole ręce powinny być przy tułowiu, nie wstawaj od stołu przed dorosłymi, nie rób takiej miny…

 –   Przecież ty się lubiłś śmiać, pamiętam z podstawówki… już w siódmej klasie, jako córka licealnego germanisty,  miałaś kilku adoratorów. Ja chłopski syn nie śmiałem być wśród nich.

–  …W uszach mi dzwoniło: nie grymaś i nie zostawiaj niczego na talerzu, nie mów z pełnymi ustami. Potem – nie wolno ci się spotykać po lekcjach z chłopcami, nie wolno ci wracać do domu po 20. Nie było dyskusji o odstępstwach od tych i innych reguł, chociaż w Domu Harcerza, gdzie uczęszczałam, po próbach zespołu muzycznego, nauczyciel muzyki, dyrygent, przez pół godziny grał nam i można było trochę potańczyć z chłopcami. Ta przyjemność była dla mnie niedostępna, gdyż zajęcia przeciągały się do 20,30, a ja o 20 musiałam już być w domu. Jedna z zasad, które mi wpajano, brzmiała: nie mów nic, jeśli nie masz do powiedzenia czegoś mądrego…

–    Pamiętam, że byłaś najlepszą uczennicą w klasie, a może nawet w całej podstawówce?

 –   Słyszałam w domu: lepiej milczeć, niż mówić byle co. Starałam się do tego stosować i bardzo mi to utrudniało życie. Każda próba zabrania głosu publicznie była poprzedzona refleksją: czy to, co mam do powiedzenia, jest wystarczająco sensowne, żeby powiedzieć, czy nie spotkam się z nieprzychylnym komentarzem, czy nie okażę się niemądra? Wielokrotnie takie refleksje powodowały, że w ogóle się nie odzywałam, a potem miałam o to wielką do siebie pretensję. Wskutek rodzinnego reżimu wychowawczego zarówno ja, jak i moje rodzeństwo, mieliśmy kompleksy, blokady, zahamowania.

–   Kiedy skończyła się ta gehenna?

–   Mnie towarzyszyła ciągła niepewność, czy spełniam oczekiwania, czy się wywiązuję z zadań mi wyznaczonych. Próbą samoobrony było staranie, kiedy już opuściłam dom rodzinny, aby rodzice jak najmniej o mnie wiedzieli, żeby nie można było użyć tych wiadomości przeciwko mnie. Stres powoduje, że jesteśmy w stanie permanentnej czujności i walki wewnętrznej, która nas osłabia. Fakt, że nie jesteśmy spontaniczni, że ciągle musimy obmyślać jakąś taktykę, jakieś sposoby na ukrytego w nas wroga, pozbawia nas radości życia, męczy i zniechęca.

–   Do depresji już niedaleko.

–   Oczywiście. I tak ona się objawia. Jest  kapitulacją, poddaniem się. Osoba dotknięta  depresją myśli: Jestem już zmęczona, nie mam siły, wycofuję się, dam już sobie spokój, niczego w moim życiu nie uda mi się zmienić, wszystko jest bez sensu, chcę jak najszybciej wyzwolić się z tego, odpocząć.    Wszystko wówczas zależy niewątpliwie od struktury psychofizycznej człowieka. Od psychiki, bo różna jest samoocena jednostki, różna odporność, wrażliwość,  wrodzony optymizm lub skłonność do czarnowidztwa. Od warunków fizycznych, bo jeśli lubimy aktywność, możemy uprawiać sport, podejmować wysiłek fizyczny, biegać, wykonywać ćwiczenia na siłowni albo znaleźć sobie jakieś hobby pochłaniające czas i odwracające uwagę od rzeczy trudnych. Ja niewątpliwie nauczyłam się zwalczać stres, a ściślej – wypracowałam sposoby maskowania jego skutków.

–    Przyznaję  Ci – potrafisz!  Potwierdzają to  Twoi byli uczniowie , między innymi  mój bratanek,  Marek oraz Leszek, mąż mojej bratanicy. 

 –     Pozornie jestem spokojna, raczej uśmiechnięta, skłonna do żartów, optymistycznie nastawiona do życia. Potrafię słuchać i pocieszać innych…

–  Nawet mnie   – znanego w rodzinie jęczyduszy…

–   Jestem odbierana jako osoba bez kompleksów i skuteczna w działaniu, nieskłonna do załamań, raczej silna. Nikt nie wie, z jakimi trudnościami i lękami się zmagam. Bo stresu i depresji nie uda się wyeliminować, można tylko świadomie kierować swoimi emocjami i nastrojami, można ukryć złe emocje przed światem i nie obciążać nimi otoczenia.

– Nina, a ja Cię obciążam. Wybacz!

Reklama

1 KOMENTARZ

  1. Bardzo to wartościowy tekst. Niby się o tym wszystkim wie z różnych książek i nawet ze studiów, ale wciąż się o tym zapomina, gdy zły świat drapieżnie napiera i więzi. Trzeba więc przypominać.
    Dwa motywy warto tu podkreślić.
    Po pierwsze: problem Kaina, który miał powody być zazdrosny o Abla, którego zawsze chwalono, a jego nie. O tym mówi się za mało, a to jest częste. Rodzice nawet nie mają pojęcia, że nie traktują dzieci równo. Szczególnie tam, gdzie jest córka i syn. Od córki wymaga się więcej, a synowi pobłaża, bo to chłopak, nie musi ścierać kurzu z mebli, pomagać przy paraniu, gotowaniu, ani opiekować się rodzicami na starość, bo to chłopak i ma inne zainteresowania. Natomiast gdyby córka w tym uchybiła choć odrobinę, uznana będzie za wyrodną.
    Po drugie: zbyt represyjny system wychowawczy, jaki kiedyś panował, a opisała go pani Nina. Taki był powodem kompleksów niższości, zahamowań i porażek życiowych, a przede wszystkim świat takiego dziecka był ponuro nieprzychylny. Obecnie system wychowawczy zmienił się o 180 st. i panuje wychowanie nadopiekuńcze i bezstresowe. Ono kształtuje nie potrafiących sobie radzić w życiu pieszczochów, gdy już muszą wyfrunąć spod opieki rodziców. To też kończy się nieraz źle.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko