Wacław Holewiński – Mebluję głowę książkami

0
490

Budowała zamki z zębatymi wieżami

Ta książka budzi odrazę. Tak, to dobre słowo, budzi początkowo odrazę. A potem? Z upływem czasu, przeczytanych stron powoli łagodnieje, zmienia obraz bohaterów, buduje ich w sposób zaskakujący. I nagle czujesz, że nie ten początkowy odbiór był niemądry, fałszywy, ale że to w nas jest gdzieś głęboko ukryta – nie przyznajemy się do tego, ale przecież tak jest – potrzeba oceny. Już po kilku zdaniach, stronach, po pierwszej relacji, zanim poznamy fakty, przeszłość, która prowadzi do tego, co jest, co było, co może się zdarzyć.

Kim jest bohater powieści mołdawskiej pisarki Tatiany Tîbuleac, Aleksy? Z jednej strony to młody chłopak mieszkający w Anglii, z drugiej… o tym później… Ten młody chłopak, najpewniej przed dwudziestką – to nie jest pewne, bo szkoła do której chodzi jest zapewne szkołą specjalną – niezrównoważony psychicznie, z przeszłością więcej niż złą – jego ofiara, ofiara pobita przez niego, jest kaleką do końca życia – ma jeden plan na wakacje. Pojechać z dwoma kumplami do Amsterdamu, pójść do dzielnicy „czerwonych latarni”, stracić cnotę, „pożyć” innym życiem.

Wszystko zmienia prośba matki. Tej, której nie znosi, której każde słowo uważa za głupie, wygląd za kompromitujący, cerę za ohydną. Chce aby pojechał z nią na dwa miesiące na wieś. Do Francji. Amsterdam kontra francuska wieś??? A gdy w grę wchodzi samochód i sfałszowane prawo jazdy? Wtedy wybór nie jest już oczywisty.

Powieść, to tylko powieść, migawki sprzed lat. Francuska wieś z kozimi serami, jakiś targ, sklep, spacery, hamak. Ale też te wcześniejsze, młodsza siostra, którą tak bardzo kochał, a której już nie ma, słowa ojca, że lepiej by było, gdyby to on umarł, pogrzeb przyjaciółki babci, gdzie dowiaduje się, że Mika miała innego ojca, a ten jego, tirowiec z „ciężką ręką” wynoszący podczas nieobecności matki jej rzeczy z domu… Już z nową żoną… Ociemniała babcia, sklep, w którym pracują z matką, polskie modlitwy – tak, tak, to najpewniej polska emigrancka rodzina w Anglii, choć Aleksy to już trzecie pokolenie, nie zna po polsku żadnego słowa – siedem miesięcy zamknięcia, izolacji, odrzucenia syna po śmierci córki.

Więc może to książka o pragnieniu bliskości, o próbie odkupienia win, braku miłości? Tak, taka powieść byłaby zapewne ciekawa, ale Tîbuleac zbudowała ją inaczej. Bo ta matka, przecież mądra, wykształcona kobieta, kupująca na targu staroci kompletnie niepotrzebne z pozoru rzeczy, które jednak znajdują swoje naturalne miejsce w domu, w jego otoczeniu, wybrała to miejsce na pożegnanie. Jej czas, lekarze dali jej dwa miesiące, nieuchronnie zbliża się do końca.

Niewiele rozmawiają, a jednak każdy dzień to coraz większa bliskość. „Między mną a mamą zapanowała trudna do wytłumaczenia harmonia. Brak halucynacji skutkował tym, że dużo mówiłem i bez końca opowiadałem te same historii, niczym niezbyt rozgarnięte dziecko. Ona jednak nie mogła się mnie nasłuchać. Spędzaliśmy tak całe godziny – ja mówiąc, ona chłonąc każde słowo, jakbyśmy przebywali w szpitalu lub na cmentarzu, a nie w domku letniskowym.”

A może to powieść o tym, jak tę więź zbudować na nowo? Leżąc w jednym hamaku obok siebie? Patrząc na gwiazdy? Albo podczas wycieczki nad morze, gdzie ratownik, jednym gestem potrafi wywołać uśmiech, dać chwilę szczęścia.

Albo przywołując to, co było, gesty, słowa? To, jak zachowała się wobec babki? Zawsze go kochała, choć może nie potrafiła tego okazać? A może to jej samotność, odrzucenie było przyczyną budowania jakiejś bariery, muru trudnego do zburzenia?

Tak, odkrywają się oboje na nowo. Każde wie, że ten czas to pożegnanie. I olśnienie. Choroba uszlachetnia? Pacjent pięknieje? A może to strach? Ta chwila, gdy bierze ją na ręce, gdy musi pomóc w najprostszych sprawach? Słowa otuchy. Nie, nie – Aleksy jest chory, to nie od niego płyną te słowa. To matka… Nie poucza, raczej rozlicza się z życiem, pokazuje jego najpiękniejsze strony. A on, mam wrażenie, czerpie pełnymi garściami, otwiera szeroko oczy. Na nią, na Moirę, w której się zakochuje, na spore, jak się okazuje, możliwości, które są w nim samym.

Aleksy to malarz, światowej sławy. Jego obrazy osiągają niewiarygodne ceny. Dwieście pięćdziesiąt tysięcy funtów za płótno. Talent? Wrażliwość, przeniesienie pędzlami tego, co tylko w nim: bólu, odrzucenia, niepewności. I opowiada tę historię z perspektywy kilkudziesięciu, zapewne, lat. Nie musi za niczym już gonić, sam przeżył tragedię, jego żona…

Tęskni, tęskni za każdą chwilą z tych dwóch miesięcy, które spędził z matką w wynajętym domu we francuskiej wiosce. Domu, który stał się jego własnością, gdzie uciekł, ale i odnalazł siebie, miłość, gdzie zrozumiał, że słowa rzadko kiedy mogą oddać to, co w nas najgłębiej. Czasami mogą, czasami – wszyscy rozumiemy to po latach – nawet te najgorsze, raniące, rozdrapujące rany, ulegają przemianie…

„Mama żartowała coraz fajniej i sama była coraz fajniejsza – podobnie jak to nasze wspólne lato.”

Tatiana Tîbuleac – Lato, gdy mama miała zielone oczy, przekład Dominik Małecki, Książkowe Klimaty, Wrocław 2021, str. 149.

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko