Czarne wybrzeże
Niby żaglówki dno smoliste
Czerń brzegów nagle wychynęła.
Ta ziemia to łódka ojczysta,
Co w mej pamięci zatonęła.
Niby bursztynowy amulet
Strzegący duszy mej zaświta
Słowo przodków, chowane czule
przed burzą – jak prawda ukryta.
Czarnymi się chrustami sroży
Gałąź sosny rzucona w ogień.
Zielony okręt się położył
Za maszt chwycony ognia dłonią.
Jak gdyby wydm wyniosłych ciemię
W morskiej się głębi odznaczyło,
Może światło tę czarną ziemię
W bielutki piach przeistoczyło?
Na brzegu wiosło poczerniałe
Żywiczną dłonią mnie pozdrowi
I jak kurońskie radło stare
Wysokie grzbiety fal wyżłobi.
Po długich latach pod żaglami
Zwróceni ku początkom, cali
Ciężką podróżą wyczerpani
Na czarny brzeg wracamy biali…
W drodze
Czy idący za nami
Znajdą w nas swe oparcie
Jak my się opieramy
Na przed nami idących?
Czy w niebie zaświecimy
Polarną gwiazdą
Gdy ciemności zapadną
I trzeba będzie drogę
Wśród niskich chmur odgadnąć?
Ścieżki bez nas –
To nie ścieżki.
My bez ścieżek
To nie my.
Lecz czy zdołamy je odnaleźć
Lub one –
Nas znajdą może?
Rzuciwszy w fale czasu
Ziemie wypalone
Znajdziemy na ptasich szlakach
Dalekie zorze – – –
Deszczowy pejzaż
Oto wielkość –
Z wód, gór i wiatrów wiele
Nocą rozkwitłe
Kwiaty nadobne.
Kolorowym deszczem
Wylewam akwarelę
A w deszczu
Zleją się punkty drobne.
I tylko to zostanie
Co widoczne z oddali,
To co inni zobaczą
Z czasu odległości,
Co w dawnych dni atolu
Na wieki się utrwali
Unieruchomione
Przy świątyni mądrości.
Pędzlem nakreśloną
Krętą drogą idąc
Absolutną miarą
Świat wymierzy czas.
A ty kiedy wejdziesz
Do ziemi obiecanej
Ten deszczowy pejzaż
Weź ze sobą wraz.
Czas
W ziemię wdeptując
sławne krainy
nadchodzi Czas
i kruszy mury
zamkowych wież.
Tobie zaś
kiedy w zegarze
kołysze
wahadłem
przyjdzie policzyć
lata co zabrał –
ile ich było
nie dowiesz się.
Nawet słońce
nigdy nie powie
jak długo będzie
wciąż cieszyć oczy
choćbyś co ranka
pytał je wciąż.
On zaś zegara
tykaniem gada.
Jednak wśród ciszy –
szelestu sekund
twe białe ucho
już nie usłyszy…
Pośpiechu nie spóźni –
spóźnień nie przyśpieszy,
krocząc jednocześnie
poprzez ścieżek sto.
Z drogi swej nie zboczy –
lecz się nie zatrzyma,
nie stanie przy tobie
i na oka mgnienie
chociażbyś na klęczkach
w drodze błagał go…
On sam jednakowoż
dzieł swych
nie przeżyje
choć i winę za nie
przyjmie
na się w ciszy.
Wszystko na tym świecie
przeżyje on wszak
i jedynie siebie –
nie przeżyje sam – – –
Na dziedzińcu Sarbiewskiego
W Sarbiewskiego dziedzińcu
Między białymi ściany –
Jak wśród ksiąg zakurzonych…
Wspominam zapatrzony
Reliktów głos szeptany
W jasnym, wąskim gościńcu.
A wciąż niezapisane
Losu litery czarne
Przejdą podwórka ciche,
Jakby ksiąg dusze liche:
Dawne lęki niezdarne
Do światła wywołane
Młodą studenta dłonią,
Co wierszem wolność głosi,
Nawet – tomem zmurszałym,
I globem naszym małym,
Który nadzieję nosi
Po kulgrindach[1] się chroniąc…
Przełożył Paweł Krupka
Naglis Kardelis – wiersze
Przedstawiamy po raz pierwszy w Polsce wiersze litewskiego literata i uczonego Naglisa Kardelisa. Autor jest obecnie najbardziej cenionym na Litwie specjalistą od filozofii starogreckiej. W jego dorobku naukowym najcenniejsze są liczne prace naukowe i publicystyczne dotyczące Platona oraz przekłady jego dzieł na język litewski. Kardelis jest profesorem na Wydziale Filozofii Uniwersytetu Wileńskiego oraz w Instytucie Badań Kulturoznawczych Litewskiej Akademii Nauk. Pasję poetycką odziedziczył po ojcu Juozapasie, popularnym poecie i autorze tekstów piosenek.
[1] kulgrindy to ukryte ścieżki wytyczane między zamkami obronnymi przez dawne ludy bałtyckie