Jan Tulik – Świeże bukiety w antycznych wazach. O klasyczności poezji Bohdana Wrocławskiego

0
313
Maria Wollenberg-Kluza - Cisza krajobrazu

Aby wskazać na istotność poezji Bohdana Wrocławskiego, pewnie trzeba na wstępie powiedzieć o intencjach autora, zawartych w poszczególnych jego wierszach, przynajmniej w kilku z nich. Atrybutem tych wierszy jest klasyczność, nie peryferyjność lirycznych wypowiedzi. To autor sam układa swoje dzieła w określonej niszy, niby peryferyjności, nazywając je tak z przekory? Dla pobudzenia czytelniczej wyobraźni? Bo niewątpliwą  wartość artystyczną zawierają same w sobie utwory, co jest sprawą dla mnie niewątpliwą. Zatem – in medias res.

Oto wiersz „W moim alfabecie” i ważne zdanie: Zupełnie przypadkowo zobaczyłem / że między wersami jest coraz mniej światła – wyznaje bohater liryczny wiersza i wnet, przedkładając czytelnikowi urodziwy obraz, dodaje: ściśnięte obok siebie litery / niczym słońce gubiące swój oddech wśród chmur. Owo kurczenie się życia będzie często nawiedzać frazy i tony liryki Bohdana Wrocławskiego. Będzie pojawiać się w różnorodnych, kreowanych przez poetę sytuacjach, kontekstach. Bywa, że taka tonacja to także pretekst do budowania panoramy współczesności. Bohater ów bowiem widzi zdarzenia przepływające w naszym czasie, niby obiektywnie przedstawia je z dystansem, choć jednak ocenia, sytuując fakty w określonych sytuacjach; jakby redagując opis zdarzenia, obraz naszego hic et nunc:

Obok mnie przechodzą rewolucje

kilku pętaków wychodzi na trybuny

kilku pętaków odchodzi w niesławie

to dziwactwa pełne szału i entuzjazmu tłumów

Zatem to fakt „nieustanny”, trwający niemal wciąż, jednak najbardziej szarpie wrażliwy umysł poprzez plasowanie tego zdarzenia w naszej, dzisiejszej dobie gorzkiej pauperyzacji życia społecznego. To świat rządzony przez pętaków windujących się na trybuny, by stamtąd chwytać co się da, uszczknąć z łakomych dóbr, czy choćby nawet ochłapów, z tego świata. Czy ten społeczny nurt to ochlokracja? Poniekąd tak. Wszak to dziwactwa pełne szału i entuzjazmu tłumów. Rządy tłumów – motłochu – przekupnych drani, skuszonych darami władających – i kupionych – od samozwańczych guru.

Gustave Le Bon w swym słynnym dziele „Psychologia tłumu”, („Psychologie des foules”) wydanej w 1895 r., jako pierwszy dokonał psychologicznej analizy zachowań tłumu, eksponując fakt, że pojedynczy człowiek zdaje się być zagubiony, nieśmiały. Jeśli jednak znajdzie się w większym gronie, czuje swą zwierzęcą siłę, wspieraną przez motłoch. Wtedy zanika skromność – której w istocie nie było – zanika nieśmiałość na rzecz bezczelnej arogancji, wkracza poczucie siły, przeradzającej się nawet w okrutną butę.

Tylko czasem jeszcze zadzwoni telefon

W wierszach Bohdana Wrocławskiego często pojawia się nuta nostalgii, nieco ukrywanej tęsknoty za minionym; nuta schyłkowości – może bardziej zmęczenia długą powszedniością, kontemplacją przemijania; by nie dać się zwieść, że przecież nie jest tak źle z tym umykaniem czasu, jak w wierszu „U ujścia rzeki” ( z cyklu „Jeden wiersz”, zdobiącego portal pisarze.pl, którym poeta włada): 

Tylko czasem jeszcze zadzwoni telefon

usłyszysz zdawkowe

Co u ciebie?

Będziesz odpowiadał szybko starając się

wytłumić to wszystko

co podpala twój wielki niepokój

Zapewne to poczucie mijającego czasu – a jednocześnie przecież – przechylania się na literackim nieboskłonie, dostrzegania zachodniego horyzontu. I dodaje:tymczasem staram się  doczytać samego siebie zagubionego w bibliotecznych salach  pełnych ciszy i skupienia ja – ciągle zbuntowany dzieciak peryferii.

To także zwrócenie uwagi na względność czasu. Dyskretny powrót do źródeł własnych myśli. Poeta z rozwagą staje z boku, poza tłuszczą, staje z własnego wyboru na wyszukanych przez siebie peryferiach. Porzuca nieprzydatny mu tłum, woli rolę outsidera, by żyć własnymi uczuciami i wyobraźnią, na własny wyłącznie rachunek, na prawach jakie sam  sobie dyktuje.

Zaistniała przy tym konstatacja o znamionach łagodnego pesymizmu, przejawiająca się w świadomości nieuchronnego przemijania: dziś dostrzega – każdego dnia jakaś maluteńka część ciała opuszcza go / przemierza ogromne przestrzenie kosmosu. Dość rzadka to zaleta piszących, ów – jak to nazywam – łagodny pesymizm. Bliski pogodzenia się z  nieuniknionym, choć przecież tak trudno owo nieuniknione zaakceptować. Mimo bezwzględnej świadomości nieuchronnego końca każdej istoty żywej, każdej stworzonej. Ostatnio przypomniany na pisarze.pl wiersz „Jałmużna” autora „Innego smaku księżyca” (można odnajdywać w nim echa słów St. Grochowiaka), wiersz sprzed kilku lat, także ma po trosze aurę prekognicji; może i jamais vu  (fr. nigdy nie widzieć). Bo przecież nikt nie mógł przewidzieć, że zaraza zmarnowała nam lato, nikt nie mógł wcześniej „widzieć” zdarzenia obecnego roku – bez lata.

Prawdopodobnie tego roku nie było lata

nikt nie wyznawał sobie miłości

na brzegach opuszczonych przez historię jezior

nikt nie podróżował

po oceanach

Wiersz „Pierwsze kroki”  rozpoczyna tercyna:

Jestem zupełnie przekonany

w okresie kultury Etrusków

udało mi się postawić pierwsze kroki

Intrygujące cofanie się w czasie tak odległym, że niemożliwym do jakiegokolwiek udokumentowania, to znów jakby ułamek pamięci genetycznej, deja vu? także świadczy o względności czasu. Tak naprawdę nie możemy być pewni, czy żyjemy hic et nunc, czy może żyliśmy już dawno, a może żyliśmy w przyszłości? Jak odległej przyszłości? Może to jamais vu? – codziennie widziane, zdaje objawiać jako nagłe, i pierwszy raz dostrzeżone? A może to również osobliwy rodzaj prekognicji, przewidywania przyszłości bez żadnych przesłanek podjętych z obecnej rzeczywistości? Poniekąd może wszystko to po trosze.

Odniesienie się do sugerowanego anturażu profetyzmu trafnie uwzględnia Ryszard Tomczyk w interesującym eseju, wieńczącym tom „Skazany na peryferie”: utrwalanie urody świata i gestów człowieka, ocalania od niepamięci, jak i dostrzeganie wszystkiego, co mogło zaistnieć poza rzeczywistością – to właśnie potencjalne zaistnienie poza rzeczywistością, chyba wolno i mnie sugerować takie intencje autora „Innego smaku księżyca”.

Poeta Wrocławski świetnie diagnozuje rzeczywisty stan rzeczy, a jego olbrzymia intuicja może sugerować pewne inne możliwości związane z daną jemu, i nam, przyszłością. A tutaj odwrotnie – przeszłością:

A obok ja

 odwiedzający beczkę wypełnioną filozoficznymi zdziwieniami

 ja – zwycięzca poznający w ustach cierpki smak cykuty,

A dalej:

wiem zostałem pokonany we wszystkich bitwach świata

jestem syntezą klęsk

zwycięstwa omijały moją ulicę szerokim łukiem

dziś trafiłem na jarmark staroci

wypełniony dziełami Platona Thomasa Morusa

Tomasza z Akwinu

Zatem – dziełami klasycznymi. Dziełami znaczącymi kanony humanizmu europejskiego. Według teorii G. C. Junga zbiorowa podświadomość ludzkości jest przesycona archetypami, których nie ogranicza ani historia, ani geografia. Czas tym samym ujawnia swą względność

Trzej panowie na głoskę „sz”

Uroczy wiersz „Kwiaty magnolii”, (także z cyklu „Jeden wiersz”, Bohdan Wrocławski jakby dozował, „dokarmiał” czytelnika swą liryką; to także poetyckie komentarze do aktualnej rzeczywistości). Wiersz ten przepełniony jest muzyką. To zresztą jeden z wielu utworów mówiących wprost, lub choćby nawiązujących do muzyki – klasycznej lub współczesnej.

Przez szparę w uchylonych drzwiach wpada smuga światła

i muzyka mówię wyraźnie nie przepadam za rock’n’rollem

w okresie początkowego szaleństwa słuchałem Edith Piaf

Louisa Armstronga szwendałem się po piwnicach z muzyką jazzową

Wzruszali mnie trzej panowie na głoskę sz: Szopen Schumann i

Schubert

Ucieszyło mnie to wyznanie: nie przepadam za rock’n’rollem, mój masochizm został nagrodzony. Masochizm, gdyż przez lata ukrywałem przed rówieśnikami niechęć do rock’n’rolla, choć słuchałem radia Luksemburg, i z ojcem Wolnej Europy, jak i do wyczynowych sportów, i udawałem wobec kolegów, że znam wyniki meczów… Dalej w „Kwiatach magnolii” czytamy:

To było w tym momencie kiedy Fred Robbins

zauważył że zmieniając marynarkę

nie przełożył kartki z mową którą miał wygłosić na pogrzebie Louisa

Wrocławski wskazuje na nasze pomyłki – bo jakże łatwo, zarazem boleśnie, o takie drobne, głupie z pozoru pomyłki. A one zmieniają bieg naszego życia, albo i historii w ogóle.

Nie pamiętam gdzie wtedy stali Bing Crosby i Ela Fitzgerald

Jak też nie mogę odgadnąć kto oprócz żony i Johannesa Brahmsa

odwiedzał Schumanna w zakładzie dla nerwowo chorych w Enderlich

koło Bonn

Kto mógł odwiedzać, od lat cierpiącego na załamania nerwowe, kłującą jego duszę neurastenię, falującą depresję, kompozytora? Jeśli udręczonego muzyka ktoś odwiedził, mógł zauważyć: To wtedy w parku w Bonn w ostatnich dniach lipca zwiędły / krzewy magnolii.

Nasycenie tej poezji muzyką i muzycznością wydaje się jakby dopełniane mimowolnie. Dzieje się ono dyskretnie, choć ze sporą częstotliwością. Są bowiem pięciolinie, ósemki i pełne nuty, niektóre wybiegające poza partyturę,trzej panowie na głoskę sz: Szopen Schumann i Schubert (także „Kwiaty magnolii”) i Edith na cmentarzu na Pere Lachaise i C. K. Norwid, spoczywający na tymże cmentarzu. Gdy poetę chowano w Ivry, kwitły właśnie magnolie, teraz spoczywa on w sąsiedztwie Szopena. I przy tym niemal czuły obraz („Ptak wiecznej nocy”): ciężko jak upadające skrzypce / czułeś na opuszkach palców suchą woń kalafonii // drżenie strun ich bunt wygasającego światła / świst batuty. To ponadto liryczny zapis końca lata, będący metaforą kresu życia… bo poranny spacer każe zabłądzić bohaterowi wiersza w alejki dzieciństwa, a tam brzęczą ostatnie tego lata komary śledzisz lot ważki / pajęczyny pełne niefrasobliwości wyostrzające gałęzie krzewów – jakże malarski obraz końca lata! – by niejako dotrzeć do konstatacji: w lustrze zobaczyłeś głowę starca pełną zmarszczek. Jest też w tych wierszach głuchy Beethoven, przerabiający symfonię, pojawia się i Wagner, ktoś słucha grającą na trąbce IL Silenzio MelissemVeneme… To znów słychać śpiewająca Ellę Fitzgerald, płynie wraz z rzeką smutku czarny blues, wielu innych wielkich świata muzyki, ale i malarstwa – o czym trzeba wspomnieć. Są w przestrzeni wszechświata jakieś ćwierćnuty na dawno zapomnianej partyturze („Wracając z naszego miejsca”). Są, jak i muzyka sfer…

Dla autora „Podróży w obecność” muzyka jest, a na pewno bywa, kamertonem czasu. Zapisem rytmu życia człowieka i pewnie – świata. Potwierdza to choćby taki przykład, (wiersz „Zdjęcie z autografem”):  
 Wkładam kasetę do samochodowego radia
Ella Fitzgerald and Her Famous Orchestra
To debiutującą Ellę Fitzgerald
słuchał w kulisach nowojorskiego teatru w Harlemie Chick Weeb
 (…)
Jest rok 2017 klif na brzegu Bałtyku pośród sosnowych drzew na parkingu
w starym samochodzie siedzi siwy mężczyzna
słucha śpiewającej Elli Fitzgerald
i jak mały chłopiec oddaje się ciągle wszechobecnym w nim marzeniom
.(…)

Nie wiem, czy w grudniowy dzień sześćdziesiątego trzeciego roku

Ubiegłego wieku ktoś położył kwiat magnolii na grobie Edith

na cmentarzu Pere Lachaise(…)

 Kiedy w Ivry grzebano Cypriana Kamila Norwida

na poboczu cmentarza pod jego murem właśnie kwitły magnolie

dziś trudno mi powiedzieć czy choć jeden kwiat znalazł się na żółtym

piasku świeżo wykopanej mogiły

W Ivry? Trudno rzec. Ale – jest zieleń na cmentarzu Pere Lachaise… zapewne tam kwitną Norwidowi magnolie, widziałem różowe kasztany już pierwszego maja.

Głębokość światła w zerwanej czereśni 

Harmonia muzyki świata wibruje w tych strofach. Lecz pojawiają się w nich równie urokliwe obrazy. BoWrocławski jest malarzem – tworzone pędzlem słów pejzaże, zwierciadła natury zwłaszcza, ale i człowieka w niej tkwiącego, zdają się być tak realistyczne, że jest to niemal opis fotografii, jak w wierszu „Pejzaż z kobietą w tle”. Nie dziwne, że poeta przywołuje Chełmońskiego czy Gierymskiego. Istotne są także obrazy w „Patrzeniu z klifu” – w wierszu, w którym  przewija się wspominana już nostalgia: to oczy kobiety o głębokości światła w zerwanej czereśni; to wspomnienia odległego wczoraj. Pojawiają się nawet ostre naskalne rysunki (świetne przenikanie obrazów współczesnych z rysunkami z grot Altramiry? Lascaux? może to petroglify niewiadomego pochodzenia?). Inaczej z kolei „namalowany” został wiersz „Pejzaż z mężczyznami przed sklepem w Kątach Rybackich” – sam tytuł ewokuje klimaty niektórych dzieł impresjonistów. To klasyczny zbiorowy portret – bezrobotnych? Emerytów? Na ławce pod ścianą sklepu zabijają czas milczeniem, albo jałowym odzywaniem się do bliźniego tej samej kondycji… I jeszcze jeden piękny, malarski obraz zaistniał we wspomnianym „Pejzażu z kobietą w tle”: słońce / czerwieniejąc oświetla jej profil // Na piasku plaży podryguje kormoran / ze złamanym skrzydłem // kona tak od kilku godzin // Kobieta gwałtownie opuszcza dłonie / Odchodzi w głąb lasu // słońce prostuje promienie na jej profilu – tyle w tych obrazach wzruszenia…

W przejmującym wierszu„Pejzaż z rybkami na łodzi” czytamy: I on i ja oddychamy tym samym powietrzem / nasączonym samotnością. W równie ważnych utworach: „Odczytane na brzegu” czy w „Kiedy zatrzymałem samochód” zaistniał za horyzontem przyczynek do namalowania obrazu / szalonego oglądania świata przez samotnego artystę. Muzyka, jak i obrazy, mają swą genezę i w obserwacjach codzienności, jak i w ewokowanych przez poetę zdarzeniach z czasu minionego, z dzieciństwa. W „Zapachu jabłek” mieszają się reminiscencje z okresu – może młodości – z tym co teraz, w tej niemal chwili:bohater obudzony cudownym zapachem jabłek / pozostawionych wieczorem na biedermeierowskim stoliku / w porcelanowej wazie / oplecionej wizerunkiem Ewy i węża… Wspaniały szkic przebudzenia, jakby w drugiej połowie XIX wieku, gdy biedermeier zaczynał kusić dwory i pałace. Lecz owo jabłko ma wymiar uniwersalny.

Skoro pamięć ma w sobie pasję archeologa, pojawi się i obraz tragiczny: na przewalonej taczce do przewożenia trupów / siedzi esesman gryzie jabłko. Czytając to zdanie rzeczywiście czuje się chrobot, chrzęst gryzionego owocu. Nie dziwne, że podmiot liryczny stwierdza, że to: przeciska się do jego wyobraźni. Wyobraźnia ta pozwala mu dostrzec Bajkał z barkami wypełnionymi ludźmi, które toną w ogromnym spokoju, na brzegu enkawudzista z lornetką obserwuje agonię, wbija w miąższ jabłka złote zęby z wielką starannością – trafne ukazanie tej koszmarnej postaci. Jak równocześnie mądre porównanie do burzy na morzu z dzieła Ajwazowskiego, przeszywające patrzącego ostrzem grozy. Iwan Ajwazowski, malarz romantyzmu, w „Katastrofie morskiej” czy „Dziewiątej fali” – to olbrzymie płótna – fala wprost zalewa oczy widza, wpatrującego się w wzburzone morze – szekspirowski to dramat, albo dramat z sonetu Mickiewicza, w którym bohaterowi najtrudniej znieść świadomość śmierci w samotności, wszak szczęśliwy kto siły postrada, // albo modlić się umie, // lub ma z kim się żegnać („Burza” wieszcza). Człowiek samotny staje nagi wobec żywiołu, Losu. Oto jak działa pamięć poety, pamięć chwytająca niezliczone skojarzenia z zapamiętanym faktem, sceną, dawnym wrażeniem.

W „Il Silenzio – Studium w szarości” pojawia się malunek jakby sprzed przebudzenia w przywołanym  powyżej „Zapachu jabłek”:  

Mężczyzna siedzi przy stole
książki na parapecie przysłaniają mu światło
 
W półmroku czyta wiersz Roberta Lovella o umieraniu

od dłuższego czasu próbuje zrozumieć swoją śmierć – rozpisuje ją
nieomal w sposób sceniczny
jakby stawiał znaki interpunkcyjne przy każdym oddechu
===================

Sokrates, cykuta i podły Herostrates

Z cyklu  „Jeden wiersz” (autor n”Dworca podmiejskiego” włączając wiersze w poszczególne wydania pisarzy.pl, systematycznie dozuje liryczne bukiety, skutecznie dokarmia czytelnika) wyróżnia się także utwór „Odczytane na brzegu”. To szczególne odniesienie do klasyki, choć zawoalowane wielką parabolą, zawartą w nawiasie ostatnich dwóch tysiącleci.

Nie wiem dlaczego jestem przeświadczony

że ziemia przez ostatnie dwa tysiąclecia

zatoczyła koło przez wszechświat

Wiele z minionych wieków przypominała / średniowiecznego skrybę którego palce poplamione / ciągle biegnącą wyobraźnią (kapitalna metafora!). Bohater tego wiersza zwierza się:   

Nagle zacząłem rozumieć że świat na swoje istnienie

(…)

nie potrzebuje już światła wystarcza mu mrok jaskiń

język pierwotnego człowieka

zlizujący z palców tłuszcz upieczonego mięsa

chrzęst łamanych w zębach kości

Może to poświata z jaskini Platona?jednak:

barwy na obrazie notujące natężenie i ból którym artysta

wciąż opowiadał o ludzkiej samotności i miłości

(…)

I on i ja oddychamy tym samym powietrzem

nasączonym  samotnością

wypełniającą każdą naszą myśl

Oto dzisiejszy – a przecież z dawna znany, bo antyczny dylemat – miłość i samotność, we wszelkich kontekstach. Klasyczność z epoki cezarów to także nasza „klasyczność”. Wszak:

Nadal do bram Rzymu dochodzą fale gniewu z / obolałego wszechświata.

Poeta Wrocławski kapitalnie oddaje rysy klasycznych faktów w wierszu „Na schodach rzymskiego senatu” (dedykowanego Karolkowi) – w pewnej mierze to struktura poematu – czytamy:

Odkąd zmyto krew ze schodów rzymskiego senatu                                       

 Brutus stal się nieśmiertelny

cywilizacja bogatsza

nikt nie przypuszczał że w życiu

może być cos ważniejszego niż replika rzymska

Niebawem, w następnych wersach, wkradnie się nuta ironii – wobec dzisiejszego świata: budowali nową cywilizację – każdy chciał / być wodzem najnowszej demokracji / i wygrać wojnę w imię pokoju – zgodne to ze sloganem zawierającym absurd tzw. walki o pokój.

Wiersz ten, o znamionach frazy wielkiego Whitmana, to także bardzo dyskretny moralitet: przeminęły już dynastie / kto miał umrzeć ten umarł a kto ma się urodzić / ten czeka ściśnięty w tłumnym niepokoju poczekalni (…) tak umierają w poddaszowych pracowniach kaszlący
artyści / i ich odwieczny strach przed niepamięcią.
W dalszej części wiersza znajdujemy taką oto konstatację:

ja – zwycięzca poznający w ustach cierpki smak cykuty
odczytujący
gniewne pomruki zgromadzonych na Agorze tłumów
ciągle ten sam
 

Ten sam człowiek – Sokrates i cykuta są więc wieczne jako ludzkie strapienia. Tak jak i ze świątynią Artemidy, podpaloną przez Herostratesa dla próżnej sławy – to swoiste przeciwieństwo czynu Prometeusza, który człowiekowi zesłał ogień. Karcimy Herostratesów, liczba mnoga, bo są wśród nas. Stąd i dziś gniewne pomruki zgromadzonych.

Kolejna klasyczność w tej poezji to wiersz „Ostatni list Pliniusza Młodszego”: Mój drogi Tacycie mimo że nadal jesteśmy nieobecni – zdanie to przypomina incipit „Trenu Fortynbrasa” Zbigniewa Herberta… Zresztą, Herbert będzie tu często obecny, poeta utożsamiany z klasyką, antykiem, choć nie chciał tkwić skurczony w jednej szufladce.Najciekawszą, może i najważniejszą książką o Herbercie stworzył Janusz Drzewucki „Akropol i cebula. O Zbigniewie Herbercie”; to niejako zestawienie cytatów, wypowiedzi na temat osoby i twórczości Herberta, i niezmiernie trafne komentarze poety, krytyka i eseisty Drzewuckiego.

Zresztą nie tylko Herbert, do nurtu klasycyzmu współczesnego zaliczona została Wisława Szymborska, Czesław Miłosz i kilkoro innych ważnych poetów. Klasycyzm to bezczasowość, to antyk w teraźniejszości. Czerpanie z wielkiej tradycji, od antycznej literatury i sztuki, poprzez mitologie, teatr i muzykę, wszystko to zostało wpisane w ducha ich tworzenia. To olbrzymie dialogi między dawnymi a nowymi laty – parafrazując klasyka właśnie.

I znów klasycyzujące cytaty: wzdłuż naszych żył podróżują popioły Pompei i Herculanum  (…) zatem pozwól mój Tacycie zapraszam ciebie / do kanału grzewczego na przedmieściach Warszawy – oto parabola temporalna wysokiej próby – Tacyt – Warszawa, potem żerański Wezuwiusz / wypełniony dziełami Platona Thomasa Morusa / Tomasza z Akwinu
Nie trzeba mieć wątpliwości – klasyk Bohdan Wrocławski ma na swoim poetyckim koncie więcej niż dziesiątki odniesień, aluzji do starożytności; często są to porównania, wielkiej wagi przenośnie… Poeta ten często świat sprzed tysiącleci przekłada na współczesność, bo tamten, jak i dzisiejszy człowiek, to ci sami ludzie, tylko w innych, we współczesnych dekoracjach. Niemal powtarza za J. W. Goethem: „Ludzkość stale kroczy naprzód, ale człowiek pozostaje ten sam”. Bohaterowie antyczni odziani w togi wymyślają koncepcję świata, dzisiejsi mentorzy w garniturach tworzą nowe paradygmaty, zaczerpnięte od choćby Kanta (którego poeta również wspomina, jak i Kopernika). Ten sposób przedstawiania świata okazuje się być dla czytelnika bardziej czytelny, a przykłady z dawności stanowią poniekąd uniwersalny dokument twórczej wiarygodności.

By nieustannie przypominać o antycznych wątkach w poezji Wrocławskiego, przypomnijmy jeszcze wiersz „Demostenes”. Pojawiają się w nim rzymskie legiony, ateńskie dysputy, wspomniana już świątynia Artemidy w Efezie, Dzikie okrzyki barbarzyńców atakujących / Mury Rzymu Znamienny, w kontekście naszej wypowiedzi, jest wiersz „Wciąż powracamy do tych samych miejsc”, gdyż czytamy w nim: nie ma już Rzymu // umarł . „Mój stary dom” przekonuje nas, a że z otchłani historii wyłania się Rzym dzisiejszy, Tybr z ławeczką, na której drzemie Gustaw Herling-Grudziński, z bocznej uliczki wychodzi tłum // skanduje hasła. Pojawi się i Troja, i Helena, którą można będzie ją spotkać w osiedlowym sklepiku – a do bram Rzymu dochodzą fale gniewu. Słychać w jakimś momencie zgrzyt zbroi legionistów Flawiusza Silwy, wojenny kurz wojen punickich…

A może kruszymy kopie o kierunki, czy nazwy nutów literackich na próżno? Bo jeśli wnikniemy w sens niezwykle ważnego eseju „Piszemy wiersze czyli sami sobie siebie tłumaczymy” Marka Wawrzkiewicza (zaistniał na tych łamach), pewnie w jakimś stopniu zmienią się nasze kierunki postrzegania żywiołu tworzenia. Wawrzkiewicz zwraca uwagę na zmysły, którymi artysta się posługuje, bo to one rozpoznają świat. Poeta i eseista wprost stwierdza: nie potrafimy opisać świata. Opisujemy nasze widzenie świata. W tym momencie wszelkie opisy przymiotów, izmów w klasyfikowaniu poetyckich nurtów i odmian po prostu milkną.

Echo odbite od polnych kamieni

Poeta, który tak wiele ma do powiedzenia na temat sztuki, muzyki, nie potrafi omijać natury, jej dobrego piękna, w tym natury jako wzorca danego nam przez Stwórcę. Wskazuje na piękno i moc przyrody nieustannie, choć czyni to niezwykle dyskretnie, traktuje ją jako wielkość samą w sobie, nie potrzebującą oddzielnego komentowania. Dotyczy to przyrody ożywionej jak i nieożywionej. W poezji Wrocławskiego pojawiają się wspaniałe wycinki pejzażu, jak klucze przemarzniętych żurawi, woda we wszelkich jej stanach skupienia. Gdy podmiot liryczny wyzna:  tymczasem rzeka stanęła w miejscu – może to oznaczać dramatyczny koniec żywiołu, czy to znów czas się zatrzymał? Złamana została odwieczna zasada linearności czasu – odwieczna dla „trzciny myślącej”? I jakby na potwierdzenie tezy niemal przez mgłę widzianej snuje refleksję:

nikt z jej brzegu nie wyrusza żagle butwieją
w kącie ktoś niecierpliwie nakręca zegar
słyszysz melodię odległą jak cymbałki Jankiela

To właśnie dostrzeżona ważna funkcja natury w tej poezji – przemijanie czasu wyrażone poprzez przemijanie świata natury. I Nie chodzi tu wyłącznie o cykliczność pór roku i odwieczne odradzanie się życia, ale także o możliwość ostateczności ziemskiego żywota. Piękna fraza z „Wypalania trawy” zdaje się to delikatnie sugerować, przejawiając dystans wobec spraw ostatecznych:

Nie podchodź do mnie

bliżej niż odległość

echa odbitego od polnych kamieni

Dystans wobec przemijania, jak w wierszu „Pierwsze kroki”:

ja – pożar wszystkich sumień
obserwujący konającego Woltera
jego krzyk błagający o ostatnią spowiedź życia
(…)

w ciągłej podróży i modlitwie
między wyspami dzieciństwa i wiecznej starości
.

W utworze „Z zagubionej rzeczywistość”  (z 8 lipca 2020 na pisarze.pl) docieramy do innej temperatury powagi, bo nasyconej gorzkim uśmiechem:

między życiem i unicestwieniem
dzwonią srebrne dzwonki ironii.
 

Ironia (znajduje miejsce w także w innych wierszach poety Wrocławskiego)  która jest bodaj najsubtelniejszą z poetyckich figur, na którą jakby definiująco wskazał K. C. Norwid: „Błądzą ci, którzy ironię mają za zło ludzkiego serca”. W wierszu tym mamy także klasyczny dialog z dawną kulturą.

W miłości zbyt dużo miłości

Podobnie jak subtelnie rysowane znamiona natury, w tym natury ludzkiej, w wierszach tych – niemal na zasadzie filmowego przenikania – miłość. Miłość istniejąca w różnych odmianach:

to niespotykane

ale w naszej miłości

jest właśnie zbyt dużo miłości

abyśmy potrafili ją zrozumieć

(„Biuro rzeczy znalezionych”) – jakiż to głęboki sens – nie do powtórzenia wyrażony sens tajemnicy miłości. Może każdej miłości, nie tylko człowieka do człowieka. Miłość nie przemija: to ja pierwsza miłość z zupełnie zagubionej rzeczywistości
wiecznie powracam
– zatem czar miłości pozostaje, jest trwałym znamieniem ludzkiego gatunku.

Bohdan Wrocławski to młodszy brat poetów Współczesności, stąd wiele w jego wierszach  nazwisk z tego pokolenia. „Jałmużnę” rozpoczynają słowa: Prawdopodobnie tego roku nie było lata nikt nie wyznał sobie miłości… (już o wizjach w tej poezji mówiliśmy) i nie ma znaczenia, czy to celowe nawiązanie do Stanisława Grochowiaka (turpistyczne wersy Staszka Grochowiaka w „Mój pierwszy dom”), ale jest tak wyraziste, że autor „Bilardu” jest tu duchem niewątpliwym. Pojawiają się takie nazwiska ważnych poetów jak Roman Śliwonik, Krzysztof Gąsiorowski, Jan Himilsbach, Krzysztof Karasek, erudyta i przyjaciel poetów Piotr Kuncewicz, Jędrek K. Waśkiewicz i „młodszy brat” Piotra Kuncewicza  Leszek Żuliński – poeci krytycy, którzy – nie zawsze słusznie – znani są bardziej z krytycznej działalności niż z ich często wspaniałej liryki, w tym tacy jak: Stefan Jurkowski, Jacek Łukasiewicz (opuścił nas na zawsze, ze wspaniałymi „Wiązaniami” – czystymi w klasycznej formie haiku),  Elżbieta Musiał, Andrzej Walter, Krystyna Konecka, Krzysztof Lisowski – notabene autor książki „Greckie lustro”, świetnego eseju o kulturze antycznej, więc klasycznej, bliskiej Wrocławskiemu – i szereg innych ważnych poetów i pisarzy. Trzeba ich przypominać, także jako poetów właśnie.  

W związku z tym niejako pojawiają się idole czytelników lat 80., wyróżnia się Wysocki ze swymi pieśniami, Wozniesieński z poezją, Robert Lovell – pojawia się kilkakrotnie, czy Charles Bukowski, a i czołowy przedstawiciel bitników Alan Ginsberg.  

Sufler i Commedia dell’arte

Teatr to również domena tematyczna liryki Wrocławskiego. Oto sufler w podartych spodniach dżinsowych, obok są porozrzucane na scenie rekwizyty („A jednak…”).     To teatr, ale też jego osobna forma – odcień commedia dell’arte – z Dario Fo? – poza rozgwarem niefrasobliwców, zawsze egzystujących tłumnie i „nowocześnie”, stroniących od tzw. peryferyjności.  

Teatr Wrocławskiego jest barwny, od greckiego proscenium, chóru – ku naszym czasom. Oto słowa: ty jesteś Ajschylos / odgaduję a wcześniej: słyszę chór grecki / widzę starą postać siedzącą na skene („Być może…). Jest i sufler wykrzykujący słowa w pustą scenę (w: „Szept we mgle”), który to tekst rozpoczyna piękny dwuwers: Popatrz między naszymi słowami / jest zbyt dużo mgły. Pod zgrubiałymi opuszkami palców / Będziemy odczytywać brajlem / każdy smutek – powie poeta, potwierdzając zmysłowość. Opuszki palców to przecież dotyk, zatem podmiot liryczny niemal nakazuje: dotknij mnie opuszkami palców („Wracając z naszego miejsca”). Wszak nawet fragmenty linii papilarnych wnoszą istotny sens („Biuro rzeczy znalezionych”). Linie daktyloskopijne wg poety to znak osobności, jedyności faktów i zjawisk nie do podrobienia, nie do powtórzenia. Bo: Pod zgrubiałymi opuszkami palców / Będziemy odczytywać brajlem / każdy smutek/ jej ciała  („Miejsce opuszczone przez miłość”). Odczytywać opuszkami palców („Pierwszy śnieg”). Czyż nie to jest peryferyjnością poezji Wrocławskiego? Właśnie owa osobność, te własne i nigdy nie do podrobienia linie papilarne…

Obrzeża, krańce, granice…

Tytułowy wiersz „Skazany na peryferie” w swej wieloznaczności mieści sporo ważnych epizodów. Podmiot liryczny mówi: ciągłe spotykam siebie na poboczach dróg – to wyznanie zwiastujące cierpienie, gdyż ropiejące od bólu i codzienności słońce / wykrzywia swoje promienie / na korę próchniejącej wierzby – może to nieco turpistyczny obraz (za Grochowiakiem podążając: „wolę brzydotę jest bliżej krwiobiegu słów…”), ale jednocześnie poetycki a zarazem realistyczny.

Peryferie to raczej życie na marginesach emocji; znów nie udało mi się odejść z peryferii – powie poeta w dalszej części tego wiersza. Opis wędrówki, odpoczynek na pniu nie koniecznie musi oznaczać taką rzeczywistość, wszak kilka wersów powyżej czytamy: to nie koniec wieńczy dzieło lecz przetrwanie – piękna parafraza finis koronat opus – bo przetrwać to nie tylko pokonać ziemską wędrówkę, lecz wytrwać przy swoich ideałach.

Bohater przemawia niekiedy z rezygnacją, odsuwa optymizm na peryferie – to optymizm został ulokowany na peryferiach, nie bohater… doskonale wiem że moje słowa nie obronią nikogo / nawet samych siebie – to w pewnym sensie proroctwo końca cywilizacji, o której w wersach powyżej powiedział, że chmary barbarzyńców otaczają Rzym / wyznaczają / koniec cywilizacji i dalej:

Oto nadchodzą barbarzyńcy / pełni krzyku zachowań których nie chcesz zaakceptować – to poniekąd dialog z Herbertem, utwór kończą wersy:

idziesz poboczem drogi

nie rozumiejąc

(…)

i nadal pełen pokory oświetlasz w sobie

szczegóły najodleglejszych peryferii

Peryferyjność to osobność, własna decyzja autora o byciu nie w centrum a na oddzielnej orbicie, to może i swoista gra z czytelnikiem. Zatem peryferie to nie wyłącznie porzucony, zachwaszczony, pełen cierni ogród jako miejsce bytu narratora, to raczej czyściec jego niespełnionych marzeń, jego dróg prowadzących wiecznie na manowce. To nie ciemna prowincja, jaką dostrzegamy bezkrytycznie. Przypomnijmy genezę tego słowa – prowincje to przecież najcenniejsze zdobycze starożytnego Rzymu! Bohater liryczny, a możemy ryzykować przypuszczenie, że jest on alter ego samego autora, nie jest bytem na peryferiach, ale na skraju dóbr, jego świetna liryka to warunkuje.

Podmiot liryczny wraca na peryferie gdzie wszystko / gubi się w szalonym rytuale drwiny i nieobecności

By potem wyznać:

ja – ciągle zbuntowany dzieciak peryferii

Zaczynam rozumieć dostrzegać
minęło coś
czego nie potrafiłem i nie potrafię do końca zdefiniować („Piotr i Wołodia”, maj 2021). Ot, ten nieubłagany czas. Udręka artysty.

A tak wygląda jego „Czytanie peryferii”:

Zgadzam się – moje spacery są coraz krótsze

odchodzę do ściany lasu zawracam

odchodzę

bo przecież gdzieś muszę odejść

od tego miejsca porażającego mnie swoją samotnością

Poetycka deklaracja: byłem jestem i będę wiecznym tułaczem // skazanym na peryferie – to raczej stwierdzenie człowieka wędrującego, z dala od centrów, to homo viator. Jak mityczny wieczny tułacz.

Poza tym, Bohdan Wrocławski pisząc dba o znaczenie słowa. Jego frazy cechuje olbrzymi zakres semantyki, tyle tu wieloznaczności, słów i zdań wyrażających ważne intencje, lecz jednocześnie obudowanych jakby w siec dygresji, aluzji.

Dlatego też świat natury widzianej oczyma tkwiącego już o zmierzchu życia poety jest w większości jesienny, smutny, nostalgiczny, niekiedy nawet – co znamionuje ekspresjonistów – przerażający. – zgoda pełna, prócz owego „zmierzchu życia” bo raczej zmierzchu bohatera, tak, ale poety… sto lat Mu! Dalej Ryszard Tomczyk pisze: Wyobraźnię poety nasączają zatem często przywoływane nocne pohukiwania sowy, stare wierzby… Ważny trop!, toż to duch Leśmiana, tak jest i u autora „Cyrografu – Milczenie”. Leśmian pracując w Hrubieszowie za „rozmowy” ze spróchniałymi wierzbami, „stworami” w pałubach, został odtrącony w zabobonnym strachu – dziadek Wiktora Zina, u którego mieszkał, wymówił poecie stancji…

Bohdan Wrocławski to przecież nie tylko poeta, ale i dramaturg, prozaik (ważny zbiór opowiadań „Poker”), autor piosenek literackich, aktor kabaretu literackiego Ostatnia Zmiana, laureat prestiżowej nagrody  poetyckiej UNESCO za zbiór wierszy „Inny Smak Księżyca” (2006); według Ryszarda Tomczyka to artysta zanurzony w sobie i w ogóle jesienny – serdeczne to wyznanie.

Jan Tulik

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko