Grzegorz Walczak – Klechdy, legendy Mazowsza – recenzja opowieści Joanny Wojdalskiej pt. „Czego najstarsi mieszkańcy nie pamiętają”

0
259

           Przypadkowo natknąłem się na niewielką, starannie wydaną, z odpowiednimi do treści obrazami polskich malarzy, książeczkę nieznanej mi autorki Joanny Wojdalskiej, pt. „Czego  najstarsi mieszkańcy nie pamiętają”. Tytuł nie wydawał mi się zbyt zachęcający, ale po przeczytaniu kilku pierwszych zdań przekonałem się, że autorka sprawnie operuje rzadko dziś spotykanym, całkiem przyzwoicie archaizowanym, swobodnym językiem. I dałem się dość szybko wciągnąć w intrygującą poetycką opowieść, swoistą klechdę, nie tyle domową, rodzinną, co regionalnie historyczną, z terenu dawnej mazowieckiej Kałuszczyzny,  dziś Magdalenki (nazwa zatwierdzona w 1855 r. Kałuszczyzna należała niegdyś do dóbr Lesznowoli)  w pobliżu Piaseczna. Wiek XVII, w którym rozgrywa się akcja utworu J. Wojdalskiej to tylko pretekstowe tło historyczne. Z perspektywy dzisiejszego żaka rok 1624 – okres panowania Zygmunta III Wazy, 3 lata po bitwie pod Chocimiem, 4 lata po śmierci hetmana koronnego Stanisława Żółkiewskiego – to czas niemalże legendarny. Autorce nie chodzi zresztą o historię sensu stricto, lecz o stworzenie własnej legendy wzorowanej na dawnych podaniach i opowieściach jej regionu, będących świadectwem kulturowej, niepisanej tradycji. Bogata jej wyobraźnia, intensywnie nasycona obrazami ludowych wierzeń, które Wojdalska od lat penetruje, pozwoliło jej wpisać się – niby nieznanej ludowej wieszczce – w tę swojską i zarazem swoistą tradycję. Sama też powołuje się na źródło inspiracji swojej opowieści, jakim …” były ustalenia poczynione przez panią Barbarę Buchalczyk w książce pt. „Magdalenka. Historia. Przyroda. Ludzie. Część II. Warszawa 2006”.

           Nie tylko urok tej niemalże baśniowej fantazji opartej na podobnych regionalnych ludowych podaniach z okolic Lesznowoli i Piaseczna, ale i sam poetycki, stylizowany język tej opowieści wydał mi się – nie tylko pisarzowi, ale i językoznawcy polskiemu – godny bliższego zainteresowania. Bo też i swoistego języka opisu wymaga legendarny świat, pełen zagadek, skrytego życia tajemniczych polskich borów, bagien i mokradeł Kałuszczyzny, wraz z ich stworami na czele z duchem i władcą lasów, którego „zowią a to Leszym* czy Borutą, lubo Laskowcem, czasem też wilków pasterzem… on zaś sam jakiej zechce postaci lub głosu używać zdolen. I siła złego zdziałać. Ot, choćby na manowce zwieść, czy paskudny urok rzucić. A i śmierć też zadać może.” (s. 3).

           Las i cała opisana w opowieści, pełna dynamizmu i nadprzyrodzonej aktywności przyroda, staje się osobnym, w niemałym stopniu spersonifikowanym, autonomicznym bohaterem. Przytoczmy kilka charakterystycznych fragmentów potwierdzających tę tezę:

„Las otoczył podróżnych znienacka – znajomy i nieznajomy zarazem, bo urósł przecie w czas żołnierskiej tułaczki. Weszli między dwie ściany sosen podobnych w swym białym upowiciu widmowemu wojsku: wiatr, rzuciwszy im  w twarze wzgardliwy świst, pognał hulać po równinach, księżyc skrył się za brzemienną śniegiem chmurą, potknął się juczny koń…  właśnie wtedy rozszeptał się las, jakby drzewa wieść o nich wzajem sobie podawały. Zaskrzypiał śnieg i wędrowcy posłyszeli ciężki oddech, nie wiada zwierza to, czy człeka. Po konarach przesunęła się niewyraźna, utkana ze zgęstniałego mroku sylwetka. Lecz śnieżne nawisy pozostały nietknięte. Na chwil parę wróciła cisza, zaczem napłynął szept – nie szept, szelest – nie szelest, by przejść w przytłumione, zakończone nutami zgrzytliwego śmiechu wycie, podczas gdy drzewa nieopodal drogi trzeszczały rozpychane przez niewidzialnego olbrzyma.

–  Leszy idzie w trop, panie! – wyjąkał zduszonym przez lęk głosem drugi podróżny.”(s. 2).

            Oto sformułowania Wojdalskiej o charakterze uosobień: las otoczył podróżnych – kontekst wskazuje na celowość tego zabiegu;  dwie ściany sosen podobnych widmowemu wojsku, wiatr, rzuciwszy im w twarze wzgardliwy świst. ”Wzgardliwy”– cecha na wskroś ludzka;  za brzemienną śniegiem chmurą, rozszeptał się las, jakby drzewa wieść o nich sobie podawały. Dalszy opis jest celowo niejasny, pozostawia zawieszoną alternatywę – czy to zwierz, czy to człowiek. W domyśle odnosi się do owego stwora naśladującego człowieka lub też przyjmującego czasem karykaturalną ludzką postać – do Leszego –  pana lasu, który jednocześnie sam jest tym lasem nadrealnym, obdarzonym cechami człowieka. Autorka swoją grę personifikacyjną prowadzi w sposób bardzo konsekwentny, a zarazem obrazowy i zgodny z ludową, fantastyczną wizją świata, jak to bywało w poezji Bolesława Leśmiana, ufundowanej również na podobnym wzorcu. Sam też mogę się pochwalić poetyckim utworem scenicznym pt. „Taniec z dusiołem” o podobnych, ludowych, jak u wielkiego Mistrza, inspiracjach. Zestawiam to oczywiście bez porównań wartościujących. Przed laty miałem zaszczyt współwystępować w tym moim utworze z Wojciechem Siemionem i towarzyszącymi nam instrumentalistkami: Marią Pomianowską i Aliną Mleczko, a w ostatnich czasach z Barbarą Dziekan i Krzysztofem Ścierańskim, który napisał do tego spektaklu muzykę. Domyślam się, że Leśmianowy dusiołek, podobnie jak mój dusioł, wywodzi się z mazursko-warmińskich wierzeń i wyobrażeń ludowych, w których występuje postać kłobuka. Wszystko to ma swój rodowód we wciąż jeszcze szerzej nierozpoznanej słowiańskiej i polskiej mitologii. Tym bardziej zainteresowała mnie legendarna opowieść, którą snuje Joanna Wojdalska.

            W literacko pociągający sposób uwodzeni baśniową wyobraźnią autorki podążamy za młodym rycerzem Marcinem a to traktem krakowskim do dworu, a to przez szczególnie ekspresywnie opisany ów las przepastny do karczmy „Pod Marią z Magdali”, w której gospodarzy piękna Magdalena, niezdobyta karczmarka. Upodobał ją sobie Marcin, lecz stanął mu na drodze potężny lasów legendarny władca. Leszy zagrodził mu drogę może dlatego, że jako istota nadprzyrodzona mógł przewidywać, iż rycerz zechce zabrać Magdalenę do świata ludzi, a może z powodu złej sławy słynnych lisowczyków, do których rycerz Marcin należał. Lisowczycy – jak wiadomo – nie tylko dzielnie stawali jako wojsko najemne przeciw najeżdżającym Polskę  Szwedom i Tatarom, brali zwycięski udział w kampaniach moskiewskich przeciw wojskom carskim, ale też będąc na żołdzie cesarskim Ferdynanda II lub w czasie powrotów z różnych potyczek w swej najemników karierze, grody sąsiadów, a nawet rodaków przy okazji łupili, mordując ludność niewinną.

            Rys historyczny, dotyczący kompanów naszego zawadiaki, ukazuje Wojdalska w jego dialogu z przypadkowo napotkanym w karczmie znajomym „szlachciurą”, który tak go powitał: „ – Niemało latek Waści po świecie nosiło! Będzie z pięć chyba, kiedy do wracającej z moskiewszczyzny lisowskiej kompanii drapnęliście. Nie dziwota, smykałkę do wojaczki, by nie rzec do raubryterki, po przodkach we krwi macie. O przewagach lisowczyków w służbie cesarskiej głośno było, o rozbojach jeszcze głośniej. I pewnikiem nie bez powodu teraz imć podstarości za wami gonił, jeno dzięki pięknej Magdalenie z pustą garścią odjechał.
– Za tych, co doma wolą siedzieć, walczyć szedłem. Granic pod hetmanem Żółkiewskim od Turka bronić. Żołdu od Rzeczypospolitej nie czekając, za zdobycz służyć chciałem, tymczasem cesarskiemu werbownikowi lisowczyków za cenę obietnicy sprzedano. Obietnica obietnicą pozostała, a nam po powrocie pień katowski lubo stryk grozi – gniew przeistoczył twarz Marcina w okrutną maskę, oczy zalśniły groźnie, a palce mocniej ścisnęły rękojeść szabli” (.s.7)

            Z tego samego względu, co Leszy, również Magdalena już przy pierwszym spotkaniu nieprzychylna była Marcinowi, znała bowiem, nie wiedzieć skąd, czarną rysę na postaci przybysza. Sama – jak się później okaże – nie powiem, że wiedźmą była, czyli ‘tą co wie, co wiedzieć może’( prasłowiańskie vědьma.→ ta,która wie, (później: znająca czary), ale wiedzącą o wiele więcej, niż zwyczajny człowiek. „… Gwałtowny powiew zdmuchnął  świece, zgasił ogień w kominie, a rycerz, wichrową ręką pchnięty, w ścianę uderzył i padł bez czucia. Poderwali się wszyscy bez wyjątku goście, lecz dziewczyna stanowczym gestem spokój nakazała. Kolejny ruch jej dłoni poparty jakimś cichym słowem sprawił, że rozpłomieniła się korona i ogień znów zatańczył na palenisku, na koniec zaś nad leżącym się pochyliwszy, strzepnęła palcami nad jego głową, a on wstał z okrutnym zdziwieniem na urodziwej twarzy. – Ki licho?” (s. 6). I trudno się dziwić, że Magdalena była „wiedząca”. Jak się rychło okazało, ojciec jej to Dobrohoczy, który sam będąc postacią nie w pełni ludzką, spłodził Magdalenę z córką samego Leszego.

           Miłość nie zna granic, nie powstrzymają jej żadne przeszkody, żadne nadrealne stwory czy widma. Niektóre nawet są gotowe rycerzowi sprzyjać. Otoczy go wtedy „korona rusałek w korę białą odzianych” i pojawi się przed nimi  Dobrohoczy, co się potrafi przedzierzgnąć w niedźwiedzia, symbolizującego, równie jak Leszy, potężne siły przyrody. Ci dwaj mocarze stoczą w puencie opowieści nie lada bój, by dać szansę szczęśliwemu zakończeniu bitwy o miłość Marcina z niemal do końca odrzucającą go piękną Magdaleną. Coś musiało być na rzeczy, skoro nazwy dzisiejszych miejscowości nawiązują do imion legendarnych bohaterów: Lesznowola : Leszy, Magdalenka: Magdalena karczmarka.

            Gdzie byśmy nie podążyli tropami autorki, tam jawią się nam dziwy natury, uroczyska tajemne, baśniowo romantyczna historyja osadzona w uroczysku naszego stylizowanego archaicznie języka, który jest sam w sobie wartością autonomiczną. Archaizacja obejmuje tu nie tylko dialogi, ale i całą narrację. Dotychczasowe cytaty z analizowanego utworu ukazały nie tylko wiele leksykalnych archaizmów, np. pewnikiem, jeno,upowicie ‘powicie, powijaki’, raubrittera/raubritterka – ‘bandyci w mundurach’, ‘rycerze – rabusie’, morfologicznych, np. zdolen, frazeologicznychsiła złego, i co ciekawe i niezmiernie ważne – archaicznych cech składniowych, chociażby dotyczących przestawnego wobec współczesnej syntaksy szyku zdaniowego, np. zamieszczanie w zdaniu orzeczeń w pozycji końcowej, np. O przewagach lisowczyków w służbie cesarskiej głośno było…i pewnikiem nie bez powodu teraz imć podstarości za wami gonił, jeno dzięki pięknej Magdalenie z pustą garścią odjechał. To wszystko dodaje swoistego zabarwienia stylistycznego, potwierdzając dawność przedstawianych wydarzeń, ukazując specjalny, niespotykany dziś, posypany patyną czasu kostium językowy, w jaki autorka przybiera bohaterów z przeszłości i cały ich świat.

           Przyznać też trzeba, że niełatwa umiejętność dialogizowania nie jest Joannie Wojdalskiej obca. Ale również i zmysł umiejętnej obserwacji, i łatwość odnalezienia odpowiedniego wyrazu lub błyskotliwej frazy zdaniowej dla skrótowego zilustrowania psychologicznego wizerunku postaci w jednym przybliżającym ją sytuacyjnym geście –  też dobrze świadczą o – podejrzewam – nie w pełni do tej pory wykorzystanych, niemałych możliwościach pisarskich autorki.  Oto przykład –  Marcin, który chce sobie pozyskać  łasego na dobre trunki karczmarza, czaruje go amforą z niezwykle cennym  napitkiem:   „… Tym razem pokusa, by regułę złamać, jest zbyt wielka, bowiem skarb nad skarby przynosicie, Wasza Miłość. Z Cypru pochodzi ten napitek, który jego rycerska mość Ryszard Lwie Serce uznał za króla win. A takoż za wino królów! – i z błyskiem ukontentowania w oku troskliwie przyhołubił flaszę”. (s. 14).

             Na koniec jeszcze jedna uwaga, a właściwie sugestia. Po lekturze tego niewielkiego objętościowo, ale wyrazistego w swej prostocie utworu, przekonany jestem, że przedstawiona powiastka mogłaby stać się kanwą dla ciekawego libretta oryginalnej, typowo polskiej sztuki muzycznej. A wciąż jest to spora do wypełnienia luka w repertuarze polskiego teatru muzycznego. 

Może warto by się do tego zabrać. Proponowałbym wstępnie tytuł: „W krainie Leszego” – klechda mazowiecka.

dr Grzegorz Walczak

_______________________________         

* Leszy  według Wikipedii (zgodnie ze słowiańską mitologią) to: „borowy, także laskowiec, boruta, borowiec, gajowy, lasowy, leśnik, leśny dziad, wilczy pasterz – w wierzeniach słowiańskich demon lasu, jego pan i władca zwierząt w nim żyjących. Czczony także jako wielkoruski demon dusz ludzi zmarłych”. Słowiański Bestiariusz podaje: „Demon/duch opiekuńczy lasu… W stosunku do ludzi jego zachowanie było zmienne, od neutralnego do wrogiego. Zależało to przede wszystkim od tego, jak traktowali oni las i stworzenia w nim żyjące. Leszy był szczególnie nieprzychylny myśliwym i drwalom, którzy wyraźnie naruszali jego ekumenę”.

_________________________

Joanna Wojdalska  – Czego najstarsi mieszkańcy nie pamiętają…Wydawca: Gminna Biblioteka Publiczna w Lesznowoli. Magdalenka 2013.

Leszy – materiały z Wikipedii:

Źródło:Gra Wyraj

„Leszy posiadał dobrze rozwinięte zdolności polimorficzne. Najczęściej ukazywał się jako z grubsza człekokształtna istota, starzec z brodą, czasami jednooki jak cyklop, osobnik o nienaturalnie białej twarzy. Potrafił zmieniać swoje rozmiary w zależności od wysokości drzewostanu. Mógł również przyjmować postać zwierząt takich jak wilk, niedźwiedź, puchacz, a nawet przeistaczać się w wiatr.

W zależności od swojego nastawienia mógł wyprowadzać ludzi na manowce lub pomagać znaleźć wyjście z lasu, psocić… lub chronić przed atakiem dzikich zwierząt. Dawniej miejsce, gdzie zaobserwowano obecność leszego lub przejawy jego działalności, uznawano za sanktuarium. Do takiej części lasu nie wolno było wchodzić, a przede wszystkich wyrządzać szkód (ścinanie drzew itp.), polować, ani zbierać owoców runa leśnego  (powstawały takie naturalne rezerwaty).

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko