Krystyna Habrat – E-BUDKA Z PIWEM

2
220

  Nawet nie przypominam sobie dokładnie takich miejsc, bo każde dziecko  wiedziało, że trzeba je omijać z daleka. Tam przy budce z piwem brzydcy i niegrzeczni  mężczyźni z kuflami pokrzykiwali brzydko  do przechodzących w pobliżu. Małym dziewczynkom szczególnie nie wolno było się tam zbliżać. Albo odwracać głowę w drugą stronę.

  Za to te grzeczniejsze odzywki wobec obcych, w moim mieście, liczącym zaledwie 55 tysięcy ludzi, a potem  nawet 75 000,  były tolerowane.

  Jeszcze kilkanaście lat temu nieznajoma kobieta zapytała mnie pod blokiem: co z moją mamą, że przyjechałam? Widać znała mnie z widzenia, ale zwykle wychodziłam z mężem, a  tym razem  musiał wrócić wcześniej do pracy i ją to zastanowiło. Na szczęście mama miała się  dobrze. Byłam tej pani wdzięczna za okazaną życzliwość. Starałam się ją zapamiętać, żeby powiedzieć jej przy okazji “dzień dobry”. Jej prostolinijność bardziej mi się spodobała niż wielkomiejska wyższość z kamuflowanym: “daj mi spokój!”, a nawet obcesowe: “A co to ja milicjant, żeby informowała, gdzie jakaś ulica?!”

   Ale niemiłe zaczepki  u nas  też się zdarzały.

   Jak miałam z 11 lat, jakieś dziecko na ulicy rzuciło  w moją stronę: “Taka duża, a z lalką a chodzi”. Odtąd tato nie pozwolił mi zabierać ze sobą mej ulubienicy, choć ledwie wystawała mi z dłoni. Sama się zresztą przestraszyłam swej  śmieszności. Jednak nie była  śmieszna dziewczyna, która  parę lat później wparadowała dumnie na pisemne egzaminy   na studia, gdzie byłam w komisji,   z  dużo większym misiem i usadowiła go triumfalnie przed sobą. Maskotka – jakoś nie raziła. Przecież miała poprawić samopoczucie tej dziewczyny i jej wyniki, aby dostała się na studia. Zresztą to były czasy, gdy nie uchodziło kogoś publicznie peszyć, dogadywać złośliwie, dokuczać. Przynajmniej w  moich kręgach. A były  te kręgi na tyle szerokie, że myślałam, iż zasady dobrego wychowania są respektowane wszędzie przez wszystkich.

  Tak,  byłam przekonana, że większość społeczeństwa dokłada starań, by dobrze wypadać w oczach innych. Wyjątkiem jest złośliwość dzieci, które mówią bez owijania w bawełnę to, co myślą.  Znałam też uczennice, które na koloniach letnich dokuczały tym lepszym  w szkole, kompensując  tak  własne niepowodzenia.

   Szybko zapominałam, że  jak wracałyśmy ze szkoły, chłopaki z technikum lub zawodówki ostrzyli sobie na nas dowcip. Ignorowałyśmy ich. “To taka małomiasteczkowa kawalerka” – oceniła któraś i nie zawracałyśmy sobie nimi głowy.   

  Znałam też wtedy starszą panią, no tak koło 50-tki, która podkreślała często, że każdemu  powie prawdę prosto z mostu. I nikomu “grzechu” nie przepuściła. Była postrachem  okolicy. Mnie jednak nic nie zawiniła. Ale inna   ogłosiła, że nawet gdyby miała 10 córek, a  ostatnia kulawa i garbata, to  by jej za nic na synową tamtej nie  oddała! Jednak takie osoby długo wydawały mi się  wyjątkiem, chociaż już w powieści dla dziewcząt: “Ania z Zielonego Wzgórza” jest jej  wypisz, wymaluj, prototyp w osobie   Małgorzaty Linde – dokuczliwej  plotkary, ingerującej w życie każdego. Więc nawet tam, w dalekiej Kanadzie?

   Raz nawet, gdy już jako studentka szłam z tatą   zobaczyć, jak rośnie młody las,  który sadziliśmy  w klasie maturalnej, od  przechodzącej obok starszawej już “kawalerki” dopadło nas: “Taka młoda, a z takim starym?!” I co, tłumaczyć się takim   czy ignorować? Tato od razu zmarkotniał. Już nie pamiętam, czy nie wymawiał się  potem od spacerów ze mną, a tak je lubiliśmy. Tato zbierał grzyby, ja też trochę, a że nasz sosnowy las nie był zasobny w to bogactwo, przysiadałam na jakimś pieńku i czytałam sobie książkę, jaką zawsze  brałam   na wszelki wypadek.

   I zapamiętałam, jak w liceum, gdy tak siedziałam z książką na polance pod jarzębiną w pobliżu białej ścieżki przez las   dwaj przechodzący chłopcy na mój widok stanęli  jak wryci. Zaczęli pospiesznie o coś pytać, trochę się plącząc. Wyglądali na nietutejszych. Mogli być studentami na praktyce w hucie, dokąd ta dróżka prowadziła. Chyba nie zdążyłam cokolwiek odpowiedzieć – nie pamiętam –  bo tato zbierający grzyby  nieopodal, wykrzyknął z niepokojem: “Krysia, gdzie jesteś?” i wszystko się skończyło. Chłopcy znikli.

  Wiedziałam dobrze, że do obcych nie wolno się odzywać, ale to byli pierwsi poważni chłopcy, na których zrobiłam wrażenie, a miałam   15 może 16 lat, a oni byli naprawdę zaskoczeni moim widokiem, i sceneria z jarzębiną w słońcu wrześniowym była tak  urocza, a ja w  krótkich szortach, zdawałam się sobie samej nieźle wyglądać.

   Dopiero ostatnio demokracja i Internet, ściślej Facebook,  uświadomiły mi jak wielu ludzi potrzebuje wykrzyczeć całemu światu swoją filozofię życiową.Zagubieni gdzieś w zakątkach odległych od miejsc, gdzie coś się naprawdę dzieje, nieznani nikomu oprócz swych opłotków, niedocenieni, albo niezadowoleni ze swego życia mają teraz okazję przez Internet wypowiedzieć to, co myślą, co czują i wszyscy mogą to przeczytać. Naprawdę! Mogą tak ogłaszać swoje skrywane wiersze i ludzie je czytają, nawet chwalą. Mogą pisać całe książki. Dobry jest ten Internet! Dzięki temu ja mogę czytać z zainteresowaniem i przyjemnością czyjeś przemyślenia życiowe,  opracowania naukowe  z historii, mitologii greckiej, psychologii, i o zdrowiu, dobrych książkach, poprawności języka, grzybach, kwiatach i uprawie ogródka. Ileż ja się naczytam ciekawych rzeczy każdego dnia. A ile  naśmieję z zamieszczanego humoru.   

     Tylko, tak jak nóż, który jest pożyteczny w ręce matki, krojącej chleb dzieciom, ale niebezpieczny w łapach psychopaty, mordercy, i Internet ma odwrotną stronę. To złe komentarze. Te pisane, aby komuś dokuczyć, zaszkodzić, wyrządzić zło.

  Czytając takie, widać, jak wielu kocha dokuczać innym i wyładowuje to w złośliwych komentarzach. Popisują się  tak najgorszymi epitetami, niewybrednym humorem, bylejaką polszczyzną, złym charakterem i brakiem wychowania. Nie dbają, co inni o nich pomyślą, nie tylko ci zza płotu. Zapominają się w tym, bo sprawia to im niebywałą przyjemność. 

  Odtąd Internet wydał mi się taką wielką budką z piwem, taka e-budką z piwem własnym. Teraz tu można sobie pokrzyczeć do innych, co tylko się zapragnie. Skumać się z kimś wielkim na urzędzie, nawet potargać go – zdalnie – za ucho i wygarnąć, co się o nim myśli.

  Wystarczy zajrzeć do komentarzy pod wpisem jakiejś wybitnej postaci, uczonego, polityka, ministra. Ileż tam pod spodem hejtu, czyli niewybrednych, często nieortograficznych wypowiedzi. Ileż w tych wypowiedziach złośliwości! Ileż chęci spoufalenia się z kimś na najwyższych szczeblach władzy i pouczenia go, przyłożenia mu, wykazania swej pogardy. Uczony? Profesor? “A ja mu pokażę, ze jest głupi!” I jaka to radocha! Widocznie innych satysfakcji w życiu czy uciech ma taki niedostatek. Och, jaką hejter ma przyjemność, gdy poklika trochę po klawiaturze, poruszy myszą i już mu się zdaje, że utarł nosa komuś wielkiemu, a przynajmniej popsuł humor.

  Lepiej złych komentarzy nie czytać, bo mdło się robi.  

   Nieraz z ciekawości zaglądam na profil tak hejtującej osoby. Teraz ludzie w internecie piszą o sobie wszystko i można wiele wyczytać. Stąd wiem, kto i dlaczego ma niewyżytą potrzebę takiego hejtowania.  Wygląda, że w większości  to osoby sfrustrowane własnymi niepowodzeniami, nieudanym życiem i mszczący się za to na tych, którym aktualnie lepiej, bo piastują wysokie urzędy, są wykształceni, jeżdżą po świecie, są ogólnie szanowani i podziwiani. Hejter takim zazdrości, więc mści się na nich za swe nieudolności.

  Jakie to teraz dobrodziejstwo dla takich ten Internet, te komputery i jeszcze demokracja, bo pisać może sobie co tylko zechce i od razu “pogadać” z wielkimi tego świata (przynajmniej tymi, co znają jego język ojczysty lub gwarę) i nikt go nie ściga za te brednie, kłamstwa i obelgi, bo demokracja zapewnia mu wolność słowa.  

  Tylko hejter ma czasu za dużo, nudzi się gdzieś w  odległej od pępka świata  Pipidówki, nie ma szczególnych zainteresowań, pasji, znajomych, to takim hejtem umila sobie przeraźliwie nudny  żywot. Ale trafia kulą w płot. Wielki człowiek raczej owych  komentarzy  nie czyta. Nie przejmuje się tym, a wlicza takie bezeceństwa w ryzyko zawodowe. Traktuje jako drugą stronę medalu. Za to inni zaglądają na profil hejtera i  odkrywają, że ma trochę powodów do niezadowolenia z życia. Brak urody, przyjaciół, szczęścia w miłości, dobrej pracy, pieniędzy, zaszczytów. Wreszcie widzą nudne zadupie, gdzie taki mieszka.

 To wszystko na tyle może frustrować, że nieszczęśnik odbija to sobie próbami poniżania innych. Niestety. Nie trafia i nic na tym nie zyskuje. Tylko resztki sumienia jeszcze bardziej każą mu siebie samego nienawidzić. Czy takiego złośliwca i nieudacznika ktoś pokocha? Ktoś zechce się z nim przyjaźnić? Chyba z litości. A litość nie buduje nic dobrego.

  Tak, kiedyś taki nieszczęśnik chwiał się z kuflem pod budką z piwem i pokrzykiwał w stronę przechodzących. Teraz wystarczy kupić komputer i dowiedzieć się gdzie co kliknąć. I już można być równym królom, no, oni raczej nie znają polskiego i etykieta dworska nie dopuści do poufałości, ale naszym władzom – można. A plotkary z przysłowiowej Pipidówki teraz dopiero mogą sobie poużywać!  Oho, od razu dają się zauważyć. Styl czy gramatyka nienajlepsza, ale jakże soczysty język! Do ministra, jak do sąsiadki zza płotu.

  A iluż takich, którym wielką radość sprawia dokuczanie. Byli już w naszych czasach chuligani, bywali łysole z kijami bejsbolowymi, bijący każdego, kto  się trafił w ciemnej uliczce. Tak dla draki. Ale nawet śmiertelnie.

   Pomniejszy “rozbójnik”  tylko powie komuś coś złośliwego i sam się z tego zaśmiewa do rozpuku, bo nazywa to żartem. Tylko podobny żart wobec  siebie uważa za niesłychaną obrazę. Wtedy  rozpacza, że wszyscy są przeciw niemu. Dlatego otoczenie traktuje go często jak rozkapryszone dziecko i pozwala mu się dowolnie wyżywać. Byle z dala.

   Czy to go  uszczęśliwia?  Niech sam odpowie.

  A więc ta e-budka piwa dla niego to sama rozkosz! Nawet nie musi wydawać grosza na piwo. Wystarczy klikać w klawiaturę albo myszą i można wygłaszać swoje prawdy i nieprawdy. Do woli rzucać mięsem, obrażać kogo tylko się chce, wyszydzać, nie dbać o  logikę i poprawną ortografię. A szczególnie korci, aby tym, co zadzierają nosa w górę, dawać w ten nos prztyczka. Więc hajda do roboty! Niektórym jego hejt   się przydaje i wykorzystują go protekcjonalnie. Do czasu.

   Nagle widzi, że i wokół niego pusto. Wszyscy uciekają od niego.    

Krystyna Habrat.

Reklama

2 KOMENTARZE

  1. Trafne porównanie do budki z piwem. Sporo wokół zwykłego chamstwa, najlepiej z ukrycia, opluć, znieważyć, dołozyć. Bo przecież wolość, demokracja, każdy ma prawo. Do czego ? Do ubliżania zza monitora laptopa, bo to takie trendy, takie fajne ?? A zachowania na ulicy, w miejscach publicznych ? Ma się rzecz jasna prawo, aby wręcz niszczyć fizycznie i psychicznie drugiego człowieka. Bo się popatrzył w nieodpowiednym momencie, bo odważył się zwrócić uwagę…… Mozna mnozyć sytuacje. Dodam jeszcze jedno, co mnie boli. Dawniej, gdy na ulicy mijałam młodych ludzi, rozgadanych, roześmianych, sama się usmiechałam. A teraz boję się, czy nic mi nie zagraża, czy przejdę spokojnie. To dramatyczne, ale nie bez podstaw. I dlatego nie podoba mi się demokracja, do niej trzeba wychowywać parę pokoleń, żeby zrozumieć, o co naprawdę chodzi.
    Smutna rzeczywistość opisana w felietonie. Ale tak jest. Niestety, tak jest. Ile czasu potrzeba, aby zrozumieć, że ten drugi człowiek niekoniecznie jest durnym nieudacznikiem ?

  2. Dziękuję, Aniu, moja wierna czytelniczko. Problem narasta. Trzeba go poruszać nawet w pismach kulturalnych, bo ta antykultura się szerzy i zagraża nam wszystkim. Pozdrawiam serdecznie. KH.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko