Elżbieta Isakiewicz – PRZEPADŁOŚĆ

1
696
Elżbieta Isakiewicz. Fot. Jacek Sulich
Elżbieta Isakiewicz. Fot. Jacek Sulich

Jadą autobusem przez centrum miasta.

– Dlaczego mnie pominąłeś? Dlaczego mnie tam nie było? – zwraca się kobieta do mężczyzny. (Chodzi o rodzinną uroczystość czy może nieobecność przy wyborze mebli?) W jej spienionym głosie gorycz ściga się z pretensją. On ją ucisza. Pochyla się, coś wyjaśnia, lecz twarz kobiety pozostaje cierpka. Potem wysiadają. Za szybą jej bezgłośne usta wciąż zadają te same pytania.

Siódmego października 1582 roku w piętrowej kamienicy kupca weneckiego Antonia Moreno rodzi się dwoje zdrowych bliźniąt. Jego żona, udręczona porodem, śpi. Przez szczebel drewnianej okiennicy – dzień jest nieruchomy i postny, pogrążony we własnym wnętrzu – przemyka słoneczny promień i wstążkowym pasmem kładzie się na powiekach leżącej, która nagle, pokonując słabość członków, wstaje, powolnymi ruchami rozwiera okiennice, następnie skrzydła okna i frunie w dół bez krzyku.

Dwa dni później Jan Kochanowski stoi z poobiednim kuflem słodkiego wina na ganku domostwa w Czarnolesie, gdzie w pierwszej jesiennej czerwieni zebrały się liście winorośli, a Urszulka, od trzech lat nieżyjąca, razem z siostrą Hanią, też zmarłą na tyfus, układa z nich szkarłatne bukiety, nucąc dziecięcą klepankę: „Szast-prast-sznur-szumi bór”, i w tej chwili przydarza się poecie ów rzadki cud ogarnięcia całości, pochwycenia sensu – doświadczenie przemijające bezpamiętnie i osiadające na dnie duszy jedynie mglistą pewnością objawienia.

Dwie doby po tym epizodzie na południu Francji rybak Anzelm znajduje w sieci parę związanych rzemykiem męskich butów. Przekonany, że to znak, w tychże butach podąża do portu. Tu zaciąga się na galeon, który obiera za cel horyzont.

Jednakże nie jest pewne, czy wszystko to zadziało się naprawdę, bo kalendarz gregoriański wprowadzony przez papieża Grzegorza XIII w miejsce kalendarza juliańskiego omijał daty od piątego do czternastego października 1582 roku – lot żony weneckiego kupca, wizja poety oraz zew rybaka znalazły się zatem poza czasem.

Nie wiadomo, ile przepadło wówczas ludzi i zdarzeń – może była wśród nich i ta kobieta z autobusu mknącego po Warszawie, wyrzucona za burtę istnienia, pominięta, błąkająca się w nieodwracalnym międzywymiarze.

ELŻBIETA ISAKIEWICZ

Tekst pochodzi z wydanej właśnie przez Państwowy Instytut Wydawniczy książki „Szelma i inne opowieści przyziemne”.

Znajduję małe historie na ulicach, przystankach autobusowych, w sklepach, na skwerach i przygarniam je jak zagubione stworzenia. „Przepadłość” należy do moich ulubionych, bo wręcz demonstracyjnie łączy to, co w pisarstwie mi bliskie: reportaż (fakty), tajemnicę ukrytą w tkance codzienności (to, co między faktami) i wyobraźnię, która pozwala niekiedy sprowadzić na ziemię słowa na to, co niewypowiedzialne.

Reklama

1 KOMENTARZ

  1. Witam Panią, Pani Elżbieto! Osobliwie Pani złagodniała 😉 A co z kolekcją wałków do ciasta oraz zbiorem – mam nadzieję wydrukowanych – awantur czynionych rozmaitym Ważnym w dawnej “Gazecie Polskiej”?

    🙂

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko