Sylwia Kanicka – Dialog poezji z historią w wierszach Małgorzaty Borzeszkowskiej

0
522

         Czy może być coś piękniejszego niż połączyć historię z poezją, opowiedzieć ją ubierając w metafory. To byłyby zajęcia przeładowane emocjami, nie tylko suchymi dowodami i informacjami. Trafiłam na takie lekcje i od pierwszej moje skupienie było ogromne, wywołało jeszcze większą potrzebę poznania i mówienia o tym, o czym się dowiedziałam.

           „Z pogranicza ciszy i światła” to nowy zbiór wierszy Małgorzaty Borzeszkowskiej, który ukazał się, nakładem wydawnictwa Pisarze.pl, w bieżącym roku. Poznając twórczości, zawartą z książce, przekonałam się, w jak bardzo ciekawy sposób można opowiedzieć wydarzenia, sytuacje, czy ciekawostki historyczne. Zbiór czytałam na dwa sposoby. Pierwszy raz, jako wiersze z podszyciem dawnych zdarzeń. Drugi, jako przekaż ważnych informacji ubrany w poetycki płaszcz na wierzchu. Autorka spowodowała, że przeszłam przez miejsca i wydarzenia z zapartym tchem i choć większość wiadomości była mi znana, to w takiej formie otrzymałam je pierwszy raz. Ciężko powiedzieć jednoznacznie, jaki to zbiór pod względem trudności w odbiorze. Z jednej strony jego łatwość widoczna jest, przede wszystkim, w sposobie pisania. Poetka po prostu płynie między kolejnymi wydarzeniami, wspomnieniami, jednak trudność, to właśnie te wydarzenie i wspomnienia, które zapisały się w historii, są jej częścią i nie mogą zostać pominięte więc zostały zamknięte w wierszach.

           Autorka nie boi się odwołań. Od pierwszego utworu, gdy „…w listopadowej obfitości pomieszanych ciepłem / kolorów pod stopami, porzuca zagadki pogranicza” (Z pogranicza, s.8) daje czytelnikowi jasną informację, że zabierze go w podróż … podróż ścieżkami, które częściowo już zostały zapomniane. Jak sam tytuł całego zbioru mówi, będą to miejsca z różnych kultur i wydarzeń, natomiast cytowany powyżej wiersz, pokazuje to pogranicze jeszcze dosadniej, gdy wchodzimy w „…leśny cmentarzyk z nagrobnymi płytami / pozbawionymi imion poza jednym Emilem / i jakimś Otto, panem Grubbą i jego kobietą…” (j.w. s.8). To pierwszy krok, który odbiorcy pozwala na wpisanie w mapę miejsc, o których będzie mowa. Niedawno czytałam wywiad z dr. hab. Miłosławą Borzyszkowską – Szewczyk, która mówiła o Pomorzu jako pograniczu, a swoje wykłady na ten temat opiera częściowo na „opowieści tych wszystkich grup, które w dialogach, czy też w monologach narodowych, są często pomijane lub marginalizowane, czyli Żydów, Kaszubów, ale też kobiet” (Wykłady dla GUTW UG. Pogranicza Pamięci – wywiad, 10.12.2020) sięgając „często po teksty autobiograficzne o zróżnicowanym nasączeniu literackością, które powstają w różnych językach Pomorza – polskim, niemieckim, kaszubskim, ale i angielskim, jak na przykład autorów żydowskiego pochodzenia pochodzących z Pomorza, których zdążyli wyemigrować przed II Wojną Światową lub przeżyli Holocaust” (j.w). Bardzo szybko przypomniałam sobie o tym wywiadzie czytając wiersze w wyżej wymienionym tomie.

           Borzeszkowska, jak już wspomniałam, przedstawia miejsca, o których często się nie mówi, gdyż ludzie„… kiedyś tu żyli / teraz ogrzewają się w ciepłym / cieniu” (W Zdrzewnie, s. 9). Rozpoczyna wycieczkę czytelnika od Zespołu pałacowo – parkowego w Zdrzewnie, miejsca szczególnego łączącego różne wydarzenia i różnych ludzi, które obecnie niestety niszczeje. Zobrazowała to, pisząc jak „lato przenika przez szpary, popękane / samosiejkami drzew mury, wszystko wrasta / w resztki podłóg i ram okiennych…” (j.w), by za chwilę zabrać odbiorcę i pokazać mu przemijalność na cmentarzu, podobnie zapomnianym, niszczejącym, gdzie widać „połamane krzyże, spękane tablice, wyblakłe napisy” (Stary cmentarz, s. 10). Samo Zdrzewno to miejsce, z cmentarzem w tle, o którym niektórzy nawet nie wiedzą, że istnieje. Nie chciałabym tutaj opisywać wszystkich wydarzeń na tamtych ziemiach, bo w końcu o poezji mowa, jednak tak dokładne obrazowanie, wymusza na mnie potrzebę mówienia o tym wszystkim, co ukryte w wersach wierszy. Posiadana wiedza poetki i zamiłowanie do tych terenów, pozwala, by czytelnik czuł się zobowiązany do wysłuchania tego, co ona ma do powiedzenia.

           Autorka nie boi się również tematów ciężkich. Odważnie nawiązuje do Lebensborn, niemieckiej instytucji, która oficjalnie funkcjonowała jako stowarzyszenie opiekuńczo – charytatywne, wykorzystując jej nazwę z tytułach swoich wierszy. Poświęca temu tematowi kilka utworów, gdyż samo działanie organizacji nie mogłoby się zmieścić w jednym. Nie boi się pisać:

           „idę śladami
           Helgi, Ingeborg, wielu kobiet o długich warkoczach,
           idę śladami płodnych Niemek
           niosących w swych brzuchach płowowłose
           mięso armatnie …” (Lebensborn. Ślady, s. 12)

wiedząc, że sama organizacja miała na celu stworzenie czystej nordyckiej rasy, a jednocześnie zapobieganie zakazanej w Niemczech aborcji, gdyż niweczyła ona przyszłe militarne plany Niemiec. Borzeszkowska pisze o tym wszystkim, nawiązując do najsłynniejszej, w czasie II wojny światowej, piosenki „Lili Merleen”, cytując jej słowa (zaznaczyć należy, że jest to wiersz napisany przez Hansa Leip w 1915 roku i znalazł się w zbiorze jego wierszy wydanym w 1937 roku). Wiedząc, jak trudne to były czasy dla wielu kobiet, ale również mężczyzn, czytamy:

            „powtarzaj za mną ich bin…,
            powtarzaj jeszcze i jeszcze raz
            du bist Deutsche – pamiętaj
            ich bin…
            noch einmal, ich bin Johann

            nie jesteś Jan, powtarzaj” (Lebensborn. W cieniu starej lampy, s. 13)

słowa, które potrafią przeszyć dogłębnie każdego, kto choć trochę interesuje się historią. Dodatkowo Borzeszkowska, sposobem pisania swoich wierszy, wymusza, nawet na tych niezainteresowanych, by sięgnęli do źródeł, by spróbowali zrozumieć. Wspaniale przeplata te wszystkie informacje ze wspomnianym utworem, który zyskał aprobatę tak wśród niemieckich (choć z początku Hitler utworu nie aprobował) jak i wśród alianckich żołnierzy. Mogłabym się pokusić o stwierdzenie, że to takie małe muzyczne pogranicze. Autorka z premedytacją używa tych wszystkich powiązań, gdyż, moim zdaniem, ma świadomość tego, jak dużą rolę potrafią odegrać w odbiorze jej poezji. Oczywiście należy się zagłębić w sam sens wspomnianego utworu, szczególnie samej Lili, i odnieść go do działań Lebensborn, wówczas dopiero cały obraz pokaże, co naprawdę miało miejsce w granicach działalności organizacji, ale pozostawię to już zainteresowanym, by mogli sami wyciągnąć swoje wnioski. Dla mnie i Lili, i sytuacja to smutny wątek.

            Małgorzata Borzeszkowska nie pozostawia czytelnika skupionego na jednym terenie. Gdy już opadną emocje, związane z niemiecką działalnością, zabiera go na Podlasie. Na początku mogłoby się wydawać, że uciekła z terenów, o których wcześniej mówiła, że chciała się przenieść na inne, spokojne, bo przecież „powroty z Podlasia to kieszenie pełne / powietrza, zbieranego od przygodnych / rozmów drobina po drobinie zapachu / ciepła…” (Powroty z Podlasia. Tryptyk, s. 18), jednak czytając dalej, dowiadujemy się, że nie do końca o to jej chodzi. Wspomina cienie kirkutów, żydowskich cmentarzy, których, jak się okazuje, na Podlasiu nie brakuje. Co więcej, niektóre te miejsca zostały zniszczone podczas II wojny światowej. Gdy Borzeszkowska zabiera nas tam, pokazując z jednej strony spokój, gdyż „wraca się melancholijnie / z tamtejszym zaśpiewem i jeleniem / na wyszywance w kieszeni…” (j.w. s. 20) z drugie chce połączyć te dwa tereny, gdyż jej wędrówka przez wydarzenia historyczne na tym się nie kończy. Przede wszystkim dla niej samej opisywane Podlasie to „wsi spokojna zza rosochatego płotu / w skansenie” (Wsi spokojna, s. 23), gdzie wydarzyło się wiele, a „… człowiek może by i wszedł / do cerkwi, ale kręgosłup nie pokłoni się przed ikoną” (Nad Bugiem, s. 22) i następuje cisza, która, podobnie jak w zbiorze autorki, ma przynieść nowe, niekoniecznie szczęśliwe wydarzenia.

           Chciałam tutaj zauważy, że zbiór, w tym miejscu, przechodzi jakby w kolejny podrozdział, o czym nie wspomniałam na początku. Przed czytelnikiem pojawia się część Cisza, która ciszą nie jest. Autorka cały czas trzyma odbiorcę w napięciu, a budują to napięcie odpowiednio skonstruowane wersy oraz sposób zapisania kolejnych wierszy. Zdaję sobie sprawę, że zapewne nie o wszystkim jestem wstanie powiedzieć, bo tak, jak wspomniałam, mimo wszystko staram się skupić na poezji, jednak historia przetaczająca się przez nią, nie pozwala się od siebie oderwać.

           Cisza. Jednak bardzo głośna, bo:
           „w szeregu zbiórka! zsiniałe ręce,
           szkorbut i pluskwy, rozpaczy więcej
           a ponad tajgą płyną obłoki,
           tu – wrzask strażnika, czekisty kroki” (Migawki, s. 26)

pobudza zmysły do wyciągania z historii kolejnych miejsc, kolejnych ludzkich dramatów. Nie ma spokoju, czas się nie zatrzymuje, idzie dalej, a historia pokazuje, że to „ludzie ludziom zgotowali ten los” jak czytamy w Medalionach Nałkowskiej, choć w odniesieniu do innych sytuacji. Poetka pokazuje strach, bo gdy „cisza u stóp sosen / różni się od tej w pokoju śpiącego dziecka” (Cisza drzew, s. 27), wówczas  jest „… w Gniezdowie, / zabita wystrzałem / cisza udawanej niewiedzy spisana cyrylicą” (j.w.). Biorąc pod uwagę samo miejsce w obwodzie smoleńskim, bardzo szybko można połączyć to z historycznymi wydarzeniami, by wrócić na pogranicze, to wspomniane na początku, gdy „… dopłynęła do Staszka z kaszubską / rodziną, do mnie, do stoczni i wystrzałów / w kwaśnym zapachu gazu” (Portret z kozą, s. 28). Poezja ubiera te obrazy, a natężenie ich przekazu nie rozluźnia czytelnika, wręcz przeciwnie, jeszcze bardziej skupia jego uwagę, gdyż pojawiają się wiersze o treści bardziej znanej. Urzeka mnie to przejście pomiędzy terenami, by dojść do wydarzeń historycznie bliższych. Autorka przeprowadza czytelnika przez Czarny Czwartek w roku 1970, gdy „ruszą do stoczni – naiwne anioły / z kanapką ze smalcem w kieszeni” (Święta ’70. Czarny czwartek, s. 29), nawiązując do protestów robotników, kiedy różne polityczne uwarunkowania miały wpływ na ich przebieg, by dotrzeć do wydarzeń w grudniu 1981 roku, kiedy jako sprzeciw wobec wprowadzonego stanu wojennego miały miejsce strajki i ich pacyfikacja. W obu przypadkach były to ciężkie momenty dla ludności. Borzeszkowska pokazuje, iż pogranicze to cały czas miejsce działań i walk różnych grup społecznych na tle politycznych wpływów. Pogranicze tutaj łączy te grupy w jedność i pokazuje siłę ludzkiego zjednoczenia przeciw aparatowi władzy, a z drugiej strony dzieli społeczeństwo ze względu na poglądy, oddanie czy też podporządkowanie temu aparatowi. To wciąż pogranicze dosłowne i literackie w wierszach autorki.

           Cały zbiór kończy część Światło, gdy „…wokół cisza jak liściem zasłał, / tylko drzewa rzucają się koronami / w dół wąwozu, topią w Zagórskiej Strudze / i umierają / w ciszy – jak liściem zasłał” (***, s. 34) i dodaje „żałuję, że strach i głupota nie są przedmiotami / – mogłabym przysunąć do oka ten liść / i zniknęłyby już na zawsze” (Liść, s. 36). Niestety tak nie jest, więc tylko to wszystko, co zapisane w historii, może być drogowskazem, nauką, lekcją pokory, wzajemnego zrozumienia i szacunku, a wspomnienie na koniec Riazania, powinno być czerwonym światłem, przed kolejnymi  tak okrutnymi wydarzeniami. Tylko czy człowiek potrafi wyciągać lekcje z doświadczeń innych, z doświadczeń historii? Być może:

           „kiedyś, gdy już wszystko będzie, jakby było
           znów na swoim starym, chociaż nowym miejscu
           a świat ruszy w podróż, gdy wciśniemy enter
           i na ścianie domu zapętli się wino
           spiszemy w stu księgach wszystkie nasze lęki
           i nic do korekty już nam nie zostanie” (De/ka/meron, s. 38).

           Małgorzata Borzeszkowska, przez cały swój zbiór, jest świadoma wszystkich sytuacji, o których pisze. Łączy je w Pograniczu, bo cokolwiek by się nie działo z każdej jego strony, miało oddźwięk w nim samym. To specyficzne miejsce, jak wspomniałam, dla wielu różnych kultur i wydarzeń wspólnie się przeplatających. Zbiór jest takim łącznikiem dla nich wszystkich, a cisza i światło, mogą być przede wszystkim szansą na jeszcze jedno spojrzenie, zanim znów doprowadzi się do sytuacji, gdy same słowa, to będzie za mało.

           Co więcej, obrazy, wykreowane w wierszach autorki, pobudzają ciekawość i chęć zwiedzenia, szczególnie tych zapomnianych miejsc, by iść według wskazań w wierszach i wyciągnąć odpowiednie wnioski. Myślę, że każdy czytelnik będzie miał swoje, nawet liczę, że tak właśnie się stanie. Tylko w ten sposób odrobi zadanie domowe z historii, jakie zostało mu przekazane przez ten zbiór wierszy.

Małgorzata Borzeszkowska, Z POGRANICZA CISZY I ŚWIATŁA (Wydawnictwo Pisarze.pl, warszawa 2021)

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko