Jan Adam Borzęcki – wiersze

0
366

Refleksja z post scriptum

Literatura sztuka filozofia
a nawet idole big beatu
wszystko znikło we wnętrzu kobiety
Romantyzm idealnie połączył się z biologią
zadowolenie rżało we mnie sytym koniem
zmalały przestrzenie i dylematy
Jak przystało na mężczyznę któremu w ciągu
jednego spojrzenia wyrósł gęsty zarost odwagi
kontemplowałem nowy wymiar przez teleskop
obserwując  jak nowy świat
rodzi się pod znakiem bliźniąt
Już wiedziałem że potrafię unieść na sobie
ciężar Europy
chociaż z większą przyjemnością odnajdywałem się
w ciele Minotaura niż w łabędziu
a już zupełnie nie widziałem się w postaci
złotego deszczu
Wielkość i małość rozkładały się we mnie
proporcjonalnie jak nigdy dotąd
myśl  o jabłkach wędrowała z sadu na  właściwe piersi
a eliptyczny kształt nie kojarzył jedynie
z rysunkiem drzewnych słojów podłogi.
Cichutko siał się we mnie głód podwójnego głosu
narastała gotowość ponownego oddania żebra
nawet za cenę grzechu pierworodnego
a wygnanie z raju wydawało się przeprowadzką
do raju
Myślą mową i uczynkiem wspinałem się
po stromiźnie nóg chodzących jednocześnie
we wszystkie strony pożądania
Trzymałem w ręku podwójną namiętność
uznając to za największe zwycięstwo
w imię którego rzuciłem się
 w ciemność kompleksu
                               Przyjąłem chrzest
                                i pierwsze namaszczenie
                               wątpliwością
a chwilę później żałowałem
zdradzonego oczekiwania
Widziałem zapowiedź pustki stojącej tuż
Zawiodło prawo naczyń połączonych
a szelest krwi oznajmił odejście tajemnicy
której później wciąż szuka się wśród mgławic
o żeńskich imionach
tajemnicy którą wmawiasz sobie dopóty
dopóki znowu nie dopuści cię do
swej oczywistości
Dalszy ciąg jest proszeniem Natury
o nową szansę tajemnicy
ale wciąż powtarza się ta pierwsza gorzka wiedza
o beznadziejności po spełnieniu
Trzeba od początku budować pragnienie
by spojrzeć w oczy obawie
przed chwilą
po
                               PS.
                               A za którymś razem noc się ode mnie odwróciła
a bladość nie była grzechem
lecz wstydem
Rozsypałem się śmiechem czyjegoś
niespełnionego oczekiwania
i dotąd nie wróciłem nawet do postaci
popiołu


Noc kolędująca

Noc kiedy rodził się syn
nie miała żadnych znaków szczególnych
co jest powodem pretensji
pod nieokreślonym adresem
Bo oto przedłuża się co najmniej byt
mojego  nazwiska
a tu sen jak zawsze  sprowadza wyobraźnię
na manowce bacząc by zmieścić się w granicach
egipskiego sennika
Na mało ruchliwym przejeździe kolejowym
Dróżnik z obowiązku opuścił szlaban wiedząc
że o tej porze nikogo nie zatrzyma
Moczyli się chorzy na pęcherz
zakochany w księżycu przystawiał do nieba
drabinę
– A on szedł ku krzykiem otwieranym drzwiom   –
Skupiwszy soczewką ciekawość patrzył w bezkres
człowiek mający odwagę ujrzeć swoją małość
Ktoś inny kleił nową ideę
która skomplikuje życie synowi
 obciążonemu przekleństwem dotychczasowych
Właśnie włączył się kardiogram
 freudowskiej psychoanalizy
Walą się nań księgi
potrząsają rewolucje
a stopy ranią zadry przesuwanych wartości
Skupiają się seksualne kompleksy
przygany z złe odczytanie poezji i sztuki
oraz oczywistość wszelkich nieoczywistych definicji
Na jego użytek fałszują już historię
zgrzyta zbroją kolejny cezar
i zaciera ręce ten
który będzie się na nim bogacił
Skazuje się na cisnące buty
statystyczną średnią
dewaluację pieniądza i wartości
bolesne odchodzenie naiwności
oraz na zazdrość wobec tych którzy
urodzili się ubodzy
ale już zdążyli o tym  zapomnieć
                              – Ale  on nie świadomy zagrożeń
                              odepchnął się od Idei  –


***

Na szczęście  starej kołyski  nie stanęli
Trzej królowie aby namaścić go polityką
Nie było mirry kadzidła złota
ani żadnych złotych myśli
Może więc i ja nie okażę się
Herodem


Zabawa w wiersze

Dzisiejsze siedzenie nad kartką papieru
Jest zapisem trwonienia czasu
Może to z powodu spadającego ciśnienia
A może jestem z mało nieszczęśliwy
aby pisać wiersze
Uświadomienie sobie tego prowadzi do wniosku
że nieszczęściem może być jego brak
W imię wiersza zaczynam więc  negować
własny status
Rozrzucam domowe ognisko
przerywam na pól akt ślubu i akty urodzenia dzieci
otwieram okna aby ochłodzić domowy klimat
przyklejam do lampy smutne spojrzenie
przechodzącej wdowy
kopię pod sobą wilcze doły starjąc się zapomnieć
o ich położeniu
zatruwam orgazmy wątpliwością potencji
irytuje dołeczkami w policzkach syna
i oczami Anny smacznymi jak gorący rosół
wyciosałem krzyż bez którego nie ruszam się z domu
staram się być krzyżem dla innych
wmawiam sobie złe proroctwa
w godzinach największego ruchu przechodzę przez ulicę
w miejscach niedozwolonych
goląc się prowokuję brzytwę
nie wierzę w Boga licząc na jego mściwość
milczę licząc  że  zamiast ust zacznie wypowiadać się
ręka

***
Do pokoju zagląda synek
– jak nie chcesz bawić się ze mną w nic innego
to może ja pobawię się z tobą
w wiersze

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko