rzeźba sztuki współczesnej
stoję na szczycie schodów
i patrzę w dół
nie mogę oderwać stóp
cała odlana kamienna
dająca cień
czasem wskażą na mnie palcem
częściej zignorują
jak część zaprojektowanej
infrastruktury miejskiej
jedwabny dywan
leżę zwinięta w kłębek
na dywanie
miękki dywan
dotyka moich pleców
barwne niebo jego włosia
zwija się we wzory
jak u van Gogha
rozwija się połyskliwa sierść
zdeptana na mojej skórze
gdybym była
szlachetnym jedwabiem
gładzono by mnie częściej
Bóg załatał mnie bawełną
był zajęty
falsyfikaty
mieszkałeś koło skupu
złota i monet
pluskających
powtykanych
między słowa
chowałeś je za powyginaną
platynową brodę
jesteś z natury dobry
a spod skóry jak każdy
tanio dałeś się poznać
idźmy dalej
z przedpokoju na prawo
bogata biblioteka
na lewo na ścianie
obraz-falsyfikat
spoglądasz na niego
i zaraz się obracasz
nie poznaję
towarzysz puszka
rzecz dzieje się na przystanku
zwieszone ramiona razem ze mną
siedzą na ławce
z przepaścią w głowie
patrzę przed siebie
mojego towarzysza niedoli
z naprzeciwka
dzielą ze mną cztery szyny
ma założone ręce
obok niego
dumnie błyszczy
puszka piwa
ja w jedną
on w drugą
ja będę
on już tam był
czekam tylko aż założę ręce
a zamiast tramwaju
na scenę wjedzie lustro
a u mnie w przedszkolu jest miliard dzieci
żyjemy tak ze sobą
jak gromada niekochanych dzieci
którymi mimo wewnętrznej goryczy
nikt się nie zajmuje
same też się przecież nawzajem
nie ukołyszą
mają się określić –
jak się czują
podsumować stwierdzić zadeklarować
narysuj to kredką
sklep ze sznurkami
ludzie
w miarę jak ich poznawać
coraz bardziej konstruują w tobie
narzędzie
uczą się ciebie i twoich właściwości
by potem doskonale
posługiwać się
całym oprzyrządowaniem
a kiedy zgrzytasz czy skrzypisz
nie znają pojęcia konserwacji
jest za to utylizacja
i zakupoholizm
błoto
lepiej już pójdę
jestem pełna
przelewa się we mnie
susza i potok
błoto istne
w nim prosięta wśród aniołów
źle się im chodzi
brudne są jakby
się dopiero co urodziły
cienko piszczą
że coś nie tak
nie mają skrzydeł
nie wzniosą się więc
spadają w przepaść
w dole turlają się
gumowe świńskie głowy
przyprawione
i niezdjęte
per fumus
mały brązowy flakonik
wąchasz i nie wiesz
ambra czy cedr
ale kupujesz
ten zapach w worku
ze wszystkimi jego swądami
jak mała dziewczynka
co za kilka monet
dostaje soczek ze słomką
akordy łączą się w nuty
nuty w bukiety
kłuje mnie od ciebie bukiet
na święta nieobchodzone
śluby i pogrzeby
zaproszony na wesele
z osobą towarzyszącą
wełniane koce i polne kwiaty
w remizie
warkocz szminka pończocha wódka
zbity kieliszek
złamany obcas
może ona w krótkiej sukience
w długich nogach miała
długie życzenia
na nową drogę życia
objęta w talii
w obrocie złapana
gdzieś przy rosole
o imię spytana
może on jej spojrzał
w oczy
albo dekolt
kiedy kapela zagrała wolnego
kto wie
śluby i pogrzeby zmieniają wiele
tańczcie wasze wesele
na naszym pogrzebie
dłuższe chwile, kiedy wysiadasz
kiedy słyszę blues
zaraz znów mijamy winnice
rolują się pola
za sadami niknie słońce
głośniej
głośniej
niż myśli
gdziekolwiek kończy się trasa
szybciej
szybciej
niż czas
ten moment zapamiętujemy
jako nasze minuty wolności
zamknięte
w blaszanym pojeździe
z radiem