Nazwisko Janusza Gołdy pojawia się cyklicznie od kilku dekad na łamach ogólnopolskiej prasy literackiej oraz lokalnej. Bo twórca to utalentowany, posiadający swoją dykcję wykształconą przez lata pracy. Pisał reportaże dla „Gazety w Rzeszowie”,„Gazety Wiejskiej”, „Sycyny”,„Gazety Bieszczadzkiej”, a także opowiadania, nowele, artykuły publicystyczne i krytyczne. Drukowano go m.in. w „Życiu Literackim”, „Tygodniku Kulturalnym”, „Poezji dzisiaj”, „Nowej Okolicy Poetów”. Jest autorem niezwykłej, inicjacyjnej powieści Trześnia (2005), która z miejsca przyniosła mu uznanie zarówno krytyki literackiej, jak i licznych czytelników. Ale jest Janusz Gołda przede wszystkim poetą, autorem trzynastu tomów poezji.
Właśnie Janusz Gołda proponuje nam swój kolejny tomik poetycki tamtu wydany w Lesku w 2020 roku. Jest w nim coś ze swoistej, ale jednak pozornej abdykacji. Jest w nim rodzaj zgody na eschatologiczne przeznaczenie; czasem jest nim owo opuszczenie przez ludzi i Boga. Czasem brak jasnego znaku przeznaczenia, a jednak ułaskawianego przez stoicki determinizm. Bo jak powiada liryczny bohater w tytułowym wierszu;
Berehy Górne z widokiem na most
i skrzyżowanie dróg do Dwernika
Wetliny Ustrzyk Górnych cmentarz
Buchwaków za plecami i księżyc
schodzący z Małej Rawki w dolinęw której na niego nikt nie czeka
A może jednak czeka? Bo czułe oko i ucho poety wychwytuje te niepozorne znaki, gesty, wariacje chwili; „… ciurkoty szelest tupot/ dziecięcych nóg szuranie butów/na piasku czyjeś głosy dalekie/ jak brzęczenie skrzydeł owada/ dęby jesiony lipy i wścibskie/ osy z których żadna nie żądli”. Właściwie nic się nie dzieje, a przecież dzieje się cały świat. Dzieje się przeszłe, teraźniejsze i przyszłe. I delikatnie żądli – bo nawet tego nie czujemy, że przekraczamy z poetą granicę, w świecie w którego niemożliwości wszystko jest i staje się możliwe.
Jest to poezja zakotwiczona w Bieszczadach, pograniczach, ostojach, uroczyskach, przełęczach, połoninach – co absolutnie nie oznacza, że nie jest autorowi po drodze z poezją klasyczną, że nie czerpie z literatury antycznej i mitologii, one też wypełniają czasoprzestrzeń Tam/ i/ tu, np. gdy pisze o Niobe; „którą dosięgła mściwa Leto/, po czym dodaje;/a zresztą to było tam/ zaś tu pamięta się to/ co dla pamięci wygodne”.
Świat się nie kręci wokół naszych problemów; ale to często problemy świata bywają przyczyną naszych problemów, stają się tym samym uniwersalne. Dlatego poezja Janusza Gołdy jest zapisem problemów uniwersalnych. Bo jak powiada Josif Brodski „człowiek wolny różni się od człowieka zniewolonego tym, że w wypadkach katastrofy, niepowodzenia, klęski – nigdy nie obwinia okoliczności, kogoś innego, układu – on obwinia samego siebie. Człowiek zniewolony zawsze uważa, że ktoś jest temu winien co się stało”.
Tak też podmiot liryczny patrzy w wierszu Tutaj, nie oszukuje siebie wzniosłością idei humanistycznych, patrzy brutalnie na życie, zdzierając świątobliwą maskę;
a ja zadufany w sobie(zawsze ja
i ja) ostrzący pazury na życie
i zapatrzony w grób szukający
nieustannie rozrywek i uciech
lecz gloryfikujący ciągle śmierć
ile jeszcze wytrwam w naiwnej
pewności którą karmię siebie
albo kogoś kogo chcę przekonać
jakbym bez tego nie mógł istnieć
że nie jestem tutaj po to by przejść
od do w jednym celu – prokreacji
Każdy z nas jest jakoś samotny, i każdy tej odrobiny samotności w swoim czasie potrzebuje. Jednak są samotności inne, samotności – nie tylko – peryferyjnych miasteczek, i takich też uliczek w tych miastach. A oto ich przeciwstawienie w dwóch osobnych wierszach autora Dzikich sadów. Pisze on w wierszu Ulice; „ciemne ulice wcale nie są puste/ chodzi nimi samotność w objęciach/ czułej ciemności i galopują/ po nich samopas tabuny uczuć/ i dodaje /nikt nie wie dlaczego takie ulice/ są w każdym mieście i czemu one/ mają służyć(..)”.
W innym wierszu Miasteczko pisze; „w naszym miasteczku mieszka samotność// pogodna jedyna jawna wśród wielu/ skrytych szczęśliwa że jest kim jest/ twarz przyjazna spojrzenie radosne/ ręce gotowe uścisnąć każdego/ dba o koty karmi psy rozmawia/ o sprawach zwyczajnych pogodzie/ polityce kłopotach sąsiadów/ i ani słowa o samotności”.
Właśnie to jest dychotomia obrazów zawartych w tomiku, ale i w samym tytule, bo zderza się w nim nieustannie jakieś tam z jakimś tu…
Piszę o pozornych abdykacjach w zaprezentowanych wierszach leskiego autora. Pozornych dlatego, że podmiot liryczny z niczego nie abdykuje – nawet wtedy godzi się z uciążliwą koniecznością. Uciążliwą eschatologiczną ostatecznością. Choćby w wierszu Niedorzeczność gdy mówi;
gdy przyjdzie po mnie
wcześniej niż myślę
a ja pewny że jeszcze
i jeszcze że to przypadek
splot okoliczności
lub zwykła pomyłka
która zdarza się co dzień
więc po co pytać o coś
co jest samo w sobie
niedorzeczne że to
dziś teraz w tej chwili
powiem że nie mogę
może jutro pojutrze
w środę piątek sobotę
najlepiej po niedzieli
Autor za pomocą autoironii próbuje rozmawiać ze śmiercią, droczy się;”jeśli uprze się jak osioł/ poproszę o małą zwłokę/ kilka dni dwa tygodnie/ najwyżej miesiąc/ bo muszę pójść tam/ i ówdzie zobaczyć to/ i owo nadziwić się/ dziwnością rozmówić/ z tym i tamtym załatwić/ sprawy niezałatwione”.
No właśnie, czy zdążyliśmy się wystarczająco nadziwić, żeby móc powiedzieć; jestem oto spełniony, syty, mogę odejść bo wszystkie sprawy z tym światem mam pozałatwiane?
Czy ktokolwiek jest na to w stanie odpowiedzieć z pełną dorzecznością?
Nawet często samobójca krzyczy swą śmiercią o sprawach niezałatwionych z tym światem.
Lubię spotykać się z bohaterami lirycznych wierszy Janusza Gołdy. Są mi bliscy, no i jakoś dziwnie znajomi. Dlatego warto sięgnąć po ten tomik zawierający 48 wierszy rozpisanych na 72 stronach. Gwarantuję, że nie będzie to czas stracony.
Janusz Gołda, tamtu, Sowa, Lesko 2020
Jan Belcik