Wyjeżdżałam w podróże
dalekie, bliskie i w głąb siebie.
Przeczytałam Dzieci z Bullerbyn, Kubusia Puchatka
i inne ważne książki.
Słucham słowika, skowronka, wilgi i muzyki poważnej.
Obserwowałam sikorkę, dąb, chmury,
wieżowce w Nowym Jorku i wojnę w Libanie.
Pielęgnowałam i ciszą znad jeziora, przez które płynie rzeka,
karmiłam miłość własną.
Dałam się Panu nieść na rękach i przyjmowałam dar
z każdych wyciągniętych dłoni.
Pewnego ranka nie podniosłam rolet
i nie wykonałam sześciu rytów, aby
zmienić puls dnia.
Czytałam gazetę „do góry nogami”,
wędrowałam bezdrożami życia i ziemi, skąd jestem,
aby ją poznawać i zrozumieć ludzi,
oglądałam łąkę z perspektywy stopy,
pod którą jest wszechświat rzeczy małych.
Nosiłam czerwoną jak krew sukienkę i zielony sweter,
zbierałam liście prowadząc z nieznajomym rozmowę
o starych drzewach.
W moich oczach jest blask niewykonanych fotografii,
niezdobytych przylądków i kilkudziesięciu napisanych wierszy.
Płakałam z radości i bólu,
kochałam, krzyczałam, słuchałam i milczałam
więc serce moje naprawiane wirem emocji
bije równym rytmem pogodzenia.
Uciekałam od siebie i ciebie oraz każdego z was
na wyspę szczęśliwych brzóz
i wracałam z marzeniami do spełnienia.
Nie byłam rozsądna, gdy traciłam dużo,
aby jeszcze więcej zyskać –
Wszystko po to, by zapobiegać powolnemu umieraniu?
Czy tylko po to, by piękniej powoli umierać?