*W stanie głębokiego wkurwienia
Z gorzką depresją pod językiem
Z rozżalonymi białkami
Z zadziwiającą łatwością przychodzi mi pisanie
Wygrzebałam z szafy i wytargałam za uszy swój ulubiony skórzany zeszyt
Usiadłam z nim na balkonie
Chciałam rozdrapać na siłę obrzmiałe uczucia
Lecz boję się, że zabraknie mi kartek
I że nie udźwigną ciężaru emocjonalnych potyczek
Pochłaniam miliony winogronowych kropel
Bez kropli nadziei w sercu
I w tym momencie nie obchodzi mnie posada wśród Anonimowych
Bo w końcu wali się świat na stabilnym balkonie
Palę Forwardy, jednego za drugim
Które zlewają się w jedno jak dni tygodnia
Nie chcę ich liczyć
Każdy smakuje tak samo
Każdy jest Niedzielą
Tak bardzo przytłacza mnie wizja obrzydliwej rutyny
Bezimiennego życia w zarażonej psychice
Próbuję nadawać znaczenie bezsensownym przedmiotom
Lecz rzeczy bez sensu nadal pozostaną bez znaczenia
PRZED nauczyłam się w końcu jak być szczęśliwym człowiekiem
No
Prawie
PO obiecałam sobie, że będę żyła najpiękniej jak..
Jak?
Przecież nie potrafię
*O tym, jak czuję się częściej niż rzadziej
A z częściej na rzadziej przełożyć mi trudno
Więc tylko powylewam
Bo przecież bumerang i tak zawsze wraca
Nadwrażliwość
Najgorsza burza z którą żyć mi przystało
Po której słońce nigdy nie wychodzi z pościeli
Domena artysty czy przekleństwo młodocianego ciała
Chyba jedno i drugie
Choć naiwnie wierzę, że z kalectwa duszy da się wyrosnąć
Nie przejmuj się słyszę częściej niż dzień dobry
A ja zobojętniale odpowiadam, że to moje drugie imię
Ze szczyptą trzeciego
A żeby jeszcze dosadniej nakreślić wagę problemu
Intensywne odczuwanie zwyczajności
Zbyt silne przeżywanie codzienności
To powszednio weekendowe zmorki
W psychiatrii zjawisko to określa się mianem hiperestezji
Więc na jakiś czas kradnę sobie ten termin
Bo przynajmniej ładnie brzmi
I maskuje słownie stan faktyczny
Czasami ludzie pytają
Co ciebie w życiu najbardziej dotyka?
A ja głośno się śmieję i mówię
Nie, nie, mnie napierdala, syndrom przemijalności
Dlatego wczoraj umówiłam się na tatuaż z wątkiem vanitatywnym
Żeby przypieczętować bólem ból istnienia
Ktoś także ostatnio rzekł mi przy barze
Usilnie próbując wyleczyć mój chaos
Że znaleźć powinnam aspekty zachwytne
Tak więc usiadłam sobie wieczorem
W ulubionym miejscu nad morzem
Z umiłowaną butelką czerwonego wina
Z jeszcze niewycofaną mentolową śmiercią
Ale po chwili pomyślałam
Że przecież ten zachód za moment i tak zaleje się czernią
Papieros zamieni w nędznego kiepa
A wytrawne opustoszeje pozostawiając nietrwały błogostan
Przynoszący myśli posępne o nastającym dniu
Zbliżającym do nieuniknionej śmierci
*Niechętnie wybywam
Siląc na przydatne wyjście z
Niechlujnie zaszywam
Bo w zamyśle rozpruwam się chlujnie z
Niezgrabnie maluję
Zaburzone persony pragnące zjednoczenia w
Rozebrana ze słów wpływających na
Przyodziana w milczenie niewypowiedzianych
Wychodzę z siebie podczas
*Ile śliny musiałabym zużyć, aby wypluć całe to brzemię ciążące?
Dentystka moja kochana narzeka na nadmierny mój ślinotok
A ja narzekam na pustynną jamę serc saharskich
Brodę zapluwam regularnie po stokroć promili jego przelanych
Które spływają kroplą tłustą, ogromną
Tworząc kałuże niemożliwe do przejścia
Brudne, kleiste, bagienne rozgrywki
Obklejona ugrzęzłam w fałszywej miłości
Obdarowana nieczęsto darować nie mogę
Czasu zmarnowanego i tak już w realich marnych
Jak wiele ścieżek przegapionych zostało
Chcę wiedzieć, lecz nie dopuszczam
Bo boli tak bardzo, a grudki od błota wciąż wyschnąć nie mogą
Ponoć wybaczyć sobie nietrudno
Ale sposobem jakim splunąć na
zmarnowanie
przegapienie
stracenie?
Tfu.
*Wariacje w kuchni poczynamy od
Trzech gorzkich słów
Garści kwaśnego szaleństwa
Ze szczyptą pikantnej fiksacji
Przechodząc do
Odurzająco słodkiego zauroczenia
Zmieszanego z kilogramem erotyki różanej
Polanej intymnym lukrem
Kończąc na smakowitej poezji
Osolonej cierpkimi wersami oraz zblendowanymi surowymi fraszkami
Aż w końcu dochodzimy do
Zmyślonej konsumpcji potrawy muśniętej f u r i ą
*Sabotażowe włókna splątanych myśli
Toczą batalię w pościgu emocjonalnych struktur
Jeden wielki pieprzony nieporządek w chaosie
Rozgrywający uliczne egzystencjalne pożary
W rajzefiberze wciskam klubowe obcasy
W nich najwygodniej nieprzeżyte przepalać w przepalonym świecie
Jeden niezgrabny lakierowany tapir
Trzy sypkie kreski na wpół udanych eyelinerowych prób
Cztery zapite i dwie przelane
Brudne, klejące i popaprane
Skraplam je tuszem ze łzami zmieszanym
A one kapią, wciąż kapią
Kapią zbyt mocno
Wypalam dziury w płóciennej konstrukcji
Usilnie pragnę wydrzeć, wykrzyczeć, wypluć, wyżymać, wytargać
Usunąć trwale i bezpowrotnie hiobowe realia znienawidzone
(Nie)życie wewnętrznie mnie rozpierdala
Dlatego wyrzygam jedno wielkie, dobitne…
*Morticia Addams
Bańka kobiety w czerni jest kolorowa
Bańka kobiety w czerni jest odrealnioną sferą
W której wybywa ze swojej roli
Zdejmując maski upaprane kirową goryczą
To trudne
Bo klej już z przyzwyczajenia coraz mocniej się trzyma
Rozdziera gotyckie szaty
Ale rozważnie
Bo przecież każdy kolejny dzień jest pogrzebem
Porzuca defetystyczny ciężar
Ale zdejmuje go bardzo ostrożnie
W końcu potem z powrotem musi dźwigać ten barek
Gdy już jest w pełni wymyta
Wolna i oczyszczona
Rutynowo otwiera butelkę ulubionego chianti
Kieliszki brzęczą w oparach zielskich
Połykając przyjemne obłoczki opium
Wielobarwna koszula delikatnie kołysze się na jej biodrach
Uwielbia tańczyć
Wprowadzać się w trans zapomnienia
Czuć wolność bez wstydu i oporu
Dać upust w ruchliwej rozgrywce
Osobisty rejwik przemierza zakątki Babilonu
Natrafiając na typowe bluesowe brzmienie
Ale to tylko smaczny obiad
Bo ona już wie, że czeka ją deser
W myślach oblizuje wargi od kapiącego karmelu
Wdzięczne strugi spływają na ciało
Na jej miodowych piersiach rozbrzmiewa rozkoszna symfonia smaków
Ze szczyptą słodkiej Amy, domieszką Badu
A żeby smak był jeszcze bardziej wyczuwalny
Wciąż odczuwa nienasycenie
Bo karmelizowany seks jest z nim zbyt dobry
Ona się uśmiecha
Uwielbia to robić
Śmiać się do siebie, patrzeć sobie głęboko w oczy i przytulać
Dużo przytulać i dużo rozmawiać
Patrzeć na życie w różowych barwach
Bo tak naprawdę kocha życie
I jest w nim szczęśliwa
Wkłada sobie to piękno w kolorowe rameczki i marzy..
Tylko, że zdaje sobie sprawę
Że jest chodzącym kontrastem
Takim malutkim oksymoronem
I wciąż się łudzi, że bańki mogą być szczelne
I że przestaną tak szybko pękać
*Jestem zapałką bez dziewczynki
Przepaloną drewnianą czarną szkapą
W niedziewczęcym pudełku spopielonych flirtów
Posępną kolekcją zwęglonych główek
Rozkruszonych krzyków skremowanych miłostek
Wśród niestabilnych ognisk łamliwych sztuk
Na rozdmuchanym stosie turpicznych resztek
Z gasnącym zapałem gasnąco się łudzę
Że może właśnie Ty pokochasz niegasnącą miłością
Bo chcę być dziewczynką..
Z nieodpaloną jeszcze zapałką..
*Wykąp się w sobie
Wykąpię się w sobie
Wykąp się w swoim człowieczeństwie
Wykąpię się w swoim człowieczeństwie
Wykąp się w swoich wadach
słabościach
niedoskonałościach
kompleksach
schorzeniach
zaburzeniach
lękach
Wykąpię się w swoich wadach
słabościach
niedoskonałościach
kompleksach
schorzeniach
zaburzeniach
lękach
Wykąp się w swoich westchnieniach
zachwytach
natchnieniach
wzruszeniach
emocjach
emocjach
emocjach
Nie wykąpię
Przecież wannę wciąż mam za małą
*Krzycz do mnie miło
bo szepty wrzeszczące nie są w stanie zagłuszyć
Mów do mnie ładnie
bo obskurne myśli wyssać jadu nie mogą
Pisz do mnie wierszem
bo głowa splamiona obojętną prostotą
Dotykaj przyjemnie
by wyciąć blizny odciśniętych palców
Całuj delikatnie
by zastąpić dawną nieczułość
Przytul za mocno
by wchłonąć niedawne za słabe
*Lubieżne noce wśród zawirowań
Wiśni niewinnych i lic malinowych
Wygięta szyja od sinych stygmatów
Krzyczy w rozpaczy od niedosytu
Serce łomocze od ziemskich pożądań
Chwytając kurczowo resztek rozsądku
Dość mocno wierzy z dość małą nadzieją
Że tak niewiele by dość zmienić w dojść
*Od czasu do czasu
Głosy wewnętrzne
Zagłuszać muszę
Aby w pełni się poczuć
Daremne próby zdefiniowania siebie
Pochłaniają ciągnący niedobór czasu
Zbyt wiele chwil, a jedne oblicze
Na granicy niezidentyfikowanej prawdy
Zamaskowane fakty zaimków nieokreślonych
Obnażają realizm w domowym zaciszu
Popadam w zadziwienie
Dlaczego tylko w
Tożsamości realnej
Osobowości chcianej
Uwydatniającej nietrzeźwe wewnętrzne ja
Usilnie pragnę na stałe zatrzymać upojny stan
Popadam w zadziwienie
Dlaczego tylko po
To przykra niezrozumiałość
Dlaczego tylko alkohol i kąty własne
Przyzwalają n autentyczność
BIOGRAM
Weronika Sikorska urodzona w 1999 roku w Gdańsku, aktualnie studentka Akademii Sztuk Pięknych w Gdańsku na kierunku Intermedia, wcześniej Uniwersytetu Gdańskiego na kierunku Filologia polska, miłośniczka sztuki wszelakiej, poczynając od malarstwa, a kończąc na literaturze pięknej, swoje wrażliwe i emocjonalne wnętrze przelewa na papier i płótno, tworząc impulsywne, temperamentne, a zarazem delikatne i uczuciowe wiersze oraz ekspresjonistyczno abstrakcyjne obrazy. Czynnie udziela się w życiu artystycznym Trójmiasta, publikuje w pismach artystyczno literackich, jest stałą bywalczynią slamów poetyckich, wernisaży. Na swoim koncie ma wydane dwa tomiki: ,,Jest taki światek” oraz ,,Erotyki”.