W niedzielę jakiś dwunożny pajac z Lubina wystawił na parapet okna dziewiątego piętra… „czworoga”. – Relacjonując zdarzenie młoda policjantka tak nazwała psa. Powiedziała, że „czworogowi” na szczęście nic się nie stało, bo w porę zauważył go dzielnicowy, który przyszedł mu z pomocą. Wyjaśniła też, że psiak należał do właścicielki, która nic o zdarzeniu nie wiedziała, gdyż haniebnego czynu dokonał jej nieślubny partner. Właścicielka nie ponosi winy za wystawienie przez jej – podkreślmy: dwunoga(!) – owego biednego psa na parapet za okno na dziewiątym piętrze.
Policjantka była brunetką, a może – bez obrazy – farbowaną (?) blondynką, która do zdarzenia podeszła nie tyle emocjonalnie, co groteskowo. Stąd zapewne też nie miała zamiaru tworzyć neologizmów językowych, lecz po prostu w wypowiedzi zabrakło jej poprawności językowej.
Swoją drogą ciekawe, że najwięcej haniebnych czynów i to nie tylko wobec – podkreślmy – czworonogów – ale i spróbuję wyliczyć: – bezbronnych dzieci, w tym niemowląt, uzależnionych materialnie żon, w tym też w dużej mierze uzależnionych w inny sposób konkubin, a także wobec staruszków, zwłaszcza zniedołężniałych ojców i matek, dopuszczają się – jak alarmują kroniki policyjne i… media – mężczyźni z marginesu społecznego, różnego rodzaju absztyfikanci, degeneraci, konkubenci, słowem – ludzie z marginesu społecznego, którzy wyraźnie odstają nie tylko od samego życia, ale także wszelkich norm społecznych w nim obowiązujących.
Przykro o tym pisać, ale nie tylko ludzie z tak zwanego marginesu społecznego bywają zagrożeniem dla bliskich i dla przyrody. Zdarza się coraz częściej bowiem, że czynów o charakterze kryminalnym dopuszczają się również osoby, co do których nikt z otoczenia by się tego po nich nie spodziewał. A wśród nich bywają także osoby nieletnie, a niekiedy związane nawet zawodowo z etyką przedstawiciele świata polityki, wymiaru sprawiedliwości i… kościoła.
Zdecydowaną większość tych wynaturzeń prowokuje rzeczywistość. Jest nią uleganie społecznie uzasadnianej deprawacji, pogarszanie się norm moralnych i malejący wpływ rodziny na wychowanie dzieci; akceptowanie luzackiego i bezkarnego życia w środowiskach młodzieżowych oraz motywowanego pazernym pędem za majętnością dorabiania się przez ludzi (wątpliwego) sukcesu.
W tym obszarze nasuwa mi się szereg przykładów godzących w naturę, z którą człowiek już nie tylko się zmierza. On ją po prostu zabija. Mógłbym tu wymieniać liczne decyzje decydentów zezwalających na myśliwskie odłowy dzików i wilków. Na szerzące się kłusownictwo wśród myśliwych, rybaków, wędkarzy. Na pasożytnicze wykorzystywanie użytków rolnych i liberalne pod względem przepisów zasady wykorzystywania wód, ziemi i lasów przez ludzi, którzy na ich mocy stali się ich prywatnymi właścicielami.
To tematy nie tylko dla felietonisty, ale także socjologa i znawcy prawa. Wracam zatem do początkowych rozważań: przyrody i zimy.
Owszem wiadomo, że skoro jest zima i wiele istot żywych, jakim człowiek zabrał naturalne kryjówki pozbawiając ich naturalnego środowiska, potrzebuje jego opieki. Udomowiając na potrzeby własnej wygody i przyjemności posiadania jakiegoś zwierzęcia, „dwunóg” pozbawił jednocześnie je naturalnej odporności na zimowe warunki. Zatem z konieczności też wziął na siebie obowiązek humanitarnego przejęcia odpowiedzialności za zimowe losy nie tylko swoich „czworonogów”, ale i innych zwierząt: pełzających, fruwających także.
Parę dni temu w Zatoce Puckiej zamarzło w lodzie kilkanaście łabędzi. Ptaki były nie do odratowania, ale też i przy okazji wykryto u nich ptasią grypę. Lokalne media w czołówkach informacji na ten temat skupiły się na tym, że nie jest ona „na szczęście” groźna dla ludzi. A mróz jakby rzekomo… pomógł wyeliminować chore osobniki ze środowiska, gdyż nie będą zarażać innych ptaków(?) – No nie chciałbym, żeby na przykład w przypadku mojej śmierci, lub kogoś z moich bliskich mi seniorów, na Covid 19, ktoś się cieszył w ten sam sposób: że odchodząc z tego świata przestaniemy tym samym być źródłem zakażeń dla innych osób.
W mojej okolicy pod Kartuzami wykryto kilka tygodni temu zakażenie u sześciu norek Covidem 19. Miało to miejsce na terenie fermy hodowlanej, w której właściciel posiadał sześć tysięcy tych futerkowych zwierzątek. Ujawnienie źródła zakażeń u norek na fermie spowodowało reakcję służb weterynaryjnych, które z racji nadzoru epidemiologicznego wydały natychmiastową decyzję o likwidacji (zagazowaniu) całej hodowli tych zwierząt. W promieniu 10 kilometrów od źródła choroby zarządzono gospodarską kwarantannę.
I znów prosty dylemat: Kto winny? Zwierzę, czy człowiek? Czy tak drastyczne metody wobec zwierząt byłyby do zaakceptowania wobec ludzi?
Oczywiście musimy przed śmiercionośnymi atakami ze strony natury chronić się za wszelką cenę. Ale czy chroniąc się w ten sposób, nie pogłębiamy inne dramaty przyrody? Czy nie zawężamy oddziaływania jej życiodajnych sił i możliwości, nie ograniczamy jej do zamknięcia się w przysłowiowych murach twierdzy, w której będzie musiała się przed nami schronić, by przetrwać? By trwając w tych zepchniętych na pogranicza skansenach i twierdzach nie została jednocześnie zmuszona do walki z nami? Walki na śmierć i życie.
Późną jesienią w okolicach Sierakowic powiatu kartuskiego jakiś nawiedzony, a może zdesperowany „dwunóg” na skutek tragedii kogoś z bliskich, kto zginął w nieszczęśliwym wypadku w zderzeniu z przydrożnym drzewem, pod osłoną nocy wydał walkę rosnącym tam drzewom. Przez kilka kolejnych nocy podciął piłą mechaniczną 26 olbrzymich drzew, skazując ich na śmierć. Drzewa zostały skutecznie podcięte do połowy objętości pnia na wysokości około półtora metra od ziemi. I musiały pilnie zostać usunięte przez drogowców, bo zagrażały kierowcom. Jedno z nich nawet podczas silnego wiatru zwaliło się na jezdnię. Na szczęście nie powodując żadnego wypadku.
Pomijam odrębny temat usuwania starych drzew zagrażających bezpieczeństwu ruchu drogowego w warunkach pogarszającego się klimatu intensyfikującego agresję przyrody, bo jest on motywowany współcześnie zarówno skuteczniejszą ochroną tego drzewostanu ze strony służb miejskich (zarządów zieleni), jak i służb drogowych.
Skupiam uwagę na samowoli podejmowania walki z przyrodą przez dwunogów niezrównoważonych, nawiedzonych, lub mszczących się za swoje ludzkie niepowodzenia na bezbronnej(?) przyrodzie.
Ktoś z Czytelników może mi zarzucić, że rozumując w ten sposób, nie dbam o tę drugą stronę i nie widzę problemów dotykających człowieka na skutek żywiołowości przyrody. Widzę, a jakże. Wzajemne ich związki znane są mi od dawna. I wiem jedno: przyroda reaguje na swój los intuicyjnie, wyzwalając często ukryte moce służące jej do przetrwania.
Człowiek, czyli ów dwunóg – jakby o nim powiedziała młoda policjantka – posiada zdolności wyższego rzędu. Są to zdolności do posługiwania się rozumem, doświadczeniem i przewidywaniem skutków swoich działań w szerszej perspektywie. Skutków dla innych, chociażby takich „czworogów” wystawianych na parapety okien na dziewiątym piętrze, ale i dla siebie, i dla przyszłości, w której tylko współistnienie gwarantuje nam bezpieczeństwo.