Janusz Termer – Księgozbiór pod specjalnym nadzorem – pół wieku temu i dziś

1
388
Janusz Termer

Gdyby badacze czytelnictwa (przed półwieczem skupieni w Instytucie Książki i Czytelnictwa przy Bibliotece Narodowej w Warszawie, którym wówczas nota bene i ja, tuż po studiach polonistycznych, zatrudniony byłem etatowo w połowie lat 60. ubiegłego stulecia!), przeczytali wówczas zapiski z Zeszytów dawnych lektur Janusza B. Roszkowskiego*. które teraz po wielu, wielu latach zostały wydobyte przez autora na światło dzienne, to ich satysfakcja nie miałoby granic. Toż to przecież gotowy materiał do studiów różnorakiej natury. Dla psychologów rozwoju osobowości także, jak i dla innych specjalistów, np. psychologii twórczości zwłaszcza… Ale teraz chodzi mi tutaj przede wszystkim o samą prezentację tegoż właśnie dziennika dawnych lektur i cytatów z książek z ogromnych zasobów istotnie wartościowych dzieł literackich i popularnonaukowych wydawanych szczególnie po „październiku” 1956 r. w Polsce, a dostępnych dla jego autora, jak sam pisze, w latach 1961-1966 w bibliotekach “poniemieckiego zakładu karnego w Nowogardzie lub w gmachu pocarskego więzienia w Siedlcach”, w których wtedy odsiadywał swój sądowy wyrok…

Z lektury tych zapisków z „księgozbioru pod specjalnym nadzorem”, z rozsianych po ich kartach, w różnych kontekstach przywoływanych informacji odautorskich na temat jego życiowych, wielce złożonych czysto osobistych perypetii losu (rzeczywiście interesujących jako rzecz sama w sobie, choć nie poświęca im tutaj zbyt wiele uwagi) – dociekliwy czytelnik odkryje tu sam bez większego trudu, mimo owej autorskiej powściągliwości w tym względzie – ich głębsze korzenie. Związane także z innymi ówczesnymi realiami epoki, domyślnymi znakami czasów i miejsc, nie tylko zresztą z samego pięciolecia, gdy zapiski te powstawały. Teraz zostawiam to na marginesie tych krótkich recenzenckich uwag, bo chodzi mi głównie o mocne podkreślenie i wyeksponowanie wagi ponadindywidualnego znaczenia Zeszytów dawnych lektur. Tego arcyciekawego literackiego i kulturowo-socjologicznego dokumentu, jakim te teksty są ważne nie tylko dla ich autora, ale i dla nas dziś. Dla zawodowych badaczy literatury i zwykłych jej „zjadaczy”, szczególnie w porównawczym kontekście tych odległych minionych lat – wtedy jak wiadomo „tłustych” literacko, zderzonych obecnie z raczej z wielu powodów, nie tylko cywilizacyjnych, z „chudą” pod tym względem teraźniejszością… Gdy teraz, na przykład, książek niby niezmierzony ogrom, jeśli spojrzeć na pełne księgarskie półki (w większości swej to raczej „literacko-podobne” czytadła), to chociaż i obecnie zdarzają się rzeczy ważne i wybitne, to jednak czytelników tych wybitności jakby coś dziś tak na lekarstwo… Ma zresztą Janusz B. Roszkowski pełną świadomość odrębności sytuacji społeczno-kulturowej tej „dawnej” i tej „dzisiejszej”, bo już we wstępie pisze wprost, że sięga po te swe młodzieńcze zapiski także i po to, by młodzi ludzie dowiedzieli się, że w tamtym czasie „ukazywały się w Polsce nie tylko dzieła sławiące komunizm, którego nigdy u nas nie było”.

Dla porządku zacząć trzeba od tego, że Zapiski dawnych lektur składają się z dwu innych jeszcze elementów, niby nie przystających do siebie, pozornie odmiennych cząstek. Bowiem te dawne, odnalezione po ponad półwieczu zapiski, aforystycznej natury cytaty z tamtych więziennych lektur, dzieł literackich dla młodego (23-26 letniego) i wrażliwego, odciętego od świata chłopaka, stały się zarówno swoistą formą wewnętrznej „ucieczki” i schronienia, jak i głównym źródłem wiedzy o tymże świecie, człowieku i rzeczywistości, które dopełniane są teraz przez człowieka dojrzałego (72-78 letniego) i spełnionego literacko (wydawcy, autora zbiorów poetyckich, prozatorskich i tłumaczeń literatury szwedzkiej, w tym m .in. Strindberga i Ekelöfa) – współczesnymi komentarzami odautorskimi z końcówki drugiego dziesięciolecia XXI wieku! A nadto jeszcze, co nie bez znaczenia dla wymowy całości, poszerzone są o komentarze ich czytelników z – nieistniejących już – blogów Janusza B. Roszkowskiego (na portalach pisarskie refleksje.blog.onet.pl oraz blox.pl), na którym były publikowane! Już zatem sama „trójdzielna” budowa (niczym owa słynna Heglowska triada: teza, antyteza, synteza) zasługuje na uwagę jako nośny materiał historycznoliteracki. Poddawany zderzeniu różnych sposobów prezentacji, jak i sprawdzianom nieoczekiwanych bardzo często „spotkań” czasów dawnych z nowymi oraz wszystkich innych czytelniczych emocji czy licznych, mniej lub bardziej zaskakujących, niespodzianek poznawczych z tym związanych…

Zapewne jesteście Drodzy Czytelnicy ciekawi, jakież to dzieła czytywał w młodości autor Zeszytów dawnych lektur? I co o nich sądzi teraz po latach? I jak zareagowali na to ci wszyscy liczni (w sumie ok. 750 000 „wejść”!) odbiorcy jego internetowych blogów? Nie jestem w stanie odpowiedzieć wyczerpująco na te pytania z wiadomych względów. Księga jest bowiem dwutomowa, liczy sobie w sumie bez mała 600 stron i odnosi się do zbioru kilkuset książek oraz po wielekroć liczniejszych z nich cytatów… Nie ma rady. Trzeba zatem samemu – kto ciekaw – zajrzeć do niej, chociaż zdaję sobie sprawę, że mogą być kłopoty z jej odnalezieniem na księgarskich półkach (to też ciekawy dziś z wielu powodów i trudny temat – handel i obrót księgarski, zresztą autor nie ukrywa, że nie myślał o jej promocji i rozpowszechnieniu), ale na szczęście mamy dziś rozmaite narzędzia internetowej informacji o książkach, a nadto są one dostępne w czytelniach głównych bibliotek dzięki tzw. egzemplarzom obowiązkowym, które każdy wydawca musi obligatoryjnie tam dostarczyć. Aby jednak, choć w minimalnym stopniu zaspokoić ciekawość odbiorcy tego tekstu, powiedzieć trzeba, że z wyjątkiem tomów poetyckich, których dostępne mu wtedy biblioteki „nie prowadziły” z niezbyt jasnych powodów, znajdowało się tam niemal wszystko – chwała kierownikom, wychowawcom i bibliotekarzom ówczesnych zakładów penitencjarnych! – co najbardziej wartościowego miał do zaoferowania ówczesny polski ruch wydawniczy w dziedzinie prozy polskiej i światowej, zwłaszcza wielkiej realistycznej tradycji klasyki powieści XIX i XX wieku, a także aktualnych publikacji serii popularnonaukowych z różnych dziedzin wiedzy…

Oto już na pierwszych stronach Zeszytów… znajdziemy wypisy cytatów z takich pisarzy, jak Stanisław Ignacy Witkiewicz – autor Pożegnania jesieni czy Witold Gombrowicz jako autor Dzienników obok twórcy Lochów Watykanu i Fałszerzy –André Gide’a. Pojawia się osiemnastowieczny encyklopedysta Denis Diderot obok współtwórcy światowego dwudziestowiecznego „teatru absurdu” Edwarda Albee’ego, Wiktor Hugo (nieśmiertelni Nędznicy) obok Simone de Beauvoir (kto dziś pamięta jej Drugą płeć czy Mandarynów?) i zaraz – niespodziewanie – natykamy się na filozofa Ludwika Wittgensteina z jego głośnym cytatem: Granice mojego języka są granicami mojego świata wraz z dopełniającym go współczesnym komentarzem autorskim (jakże znamiennym dla sytuacji i miejsca jego lektury): „Jeśli tamten mój świat o powierzchni paru metrów kwadratowych miał wyznaczać granice mojego języka, to musiałby się on ograniczyć do paru wyrazów dźwiękonaśladowczych, zwanych onomatopejami”.

Na szczęście on sam nie ograniczył się do onomatopei, bo zaraz potem pojawia się Roger Martin du Gard i jego „powieść rzeka” Rodzina Thibault obok wypisów z Prawdziwej księgi południowego kwiatu (wyd. PIW 1953) – jednego z najważniejszych chińskich mistrzów taoizmu Czuang-Tsy’ego (369-298 p.n.e.), a dalej „idzie” Romain Rolland z Janem Krzysztofem obok Johna Steinbecka z Gronami gniewu na czele, Erich Maria Remarque (Czas życia i czas śmierci) obok Luisa Aragona (Piękne dzielnice)Herman Hesse (Narcyz i złotousty, Wilk stepowy) obok Kazimierza Brandysa (Troja miasto otwarte), Franz Kafka (Dzienniki, Proces) obok Esejów Francisa Bacona, Proustowski cykl W poszukiwaniu straconego czasu obok Wojny i pokoju Lwa Tołstoja czy Braci Karamazow Fiodora Dostojewskiego lub też Czarodziejskiej góry Tomasza Manna albo Smutek tropików Claude Lévi-Straussa czy też – z innej beczki – Tadeusza Bilikiewicza Klinika nerwic płciowych obok cytatówo kobiecych stopach z powieści Teodora Parnickiego, czytajcie. Czytajcie: I wówczas to zobaczył Tymoteusz podbicie i kostkę swej sąsiadki z prawej strony: odurzyły

I tak dalej, i dalej… Listę tę można by pociągnąć na kilkanaście stron jeszcze, czego nie uczynię,chociaż z tej wyliczanki można by wyciągnąć parę ciekawych wniosków,dotyczących na przykład poziomu wydawniczego oraz stanu ówczesnego czytelnictwa w Polsce, jak i w ogóle społecznego zasięgu i zainteresowania książką, która trafiała wtedy, jak wymarzył to sobie Poeta, także i „pod strzechy” – zważywszy, że utwory te, nawet najtrudniejsze treściowo i formalnie (Ulisses Jamesa Joyce’a), miały w większości przypadków nakład podstawowy liczony w dziesiątki tysięcy egzemplarzy! Ale to są rzeczy na ogół wiadome, jak i to też,że jak mówią Czesi, to se ne vrati!

Ten obszerny wybór cytatów z tak rozmaitych tematycznie i problemowo książek, zawarty w Zeszytach dawnych lektur, może się komuś dziś wydawać tylko czymś w rodzaju nieco przypadkowego zestawu – swoistego misz-maszu. Ale trzeba pamiętać przede wszystkim o tym, że cały cały ten zbiórlektur po pierwsze – ukształtował w znacznym stopniu osobowość autora, jego gusta i świadomość literacką, wpłynął na całe jego późniejsze dojrzałe życie, egzystencjalne wybory i samodzielną drogę pisarską. A po drugie – co nie mniej istotne – że zarazem autor tych wydanych własnym sumptem i wielkim nakładem pracy zapisków z młodości jawi się tutaj jako czytelnik „niepodległy”. Czyli niekonwencjonalny w tym sensie, że daleki od czasami spotykanych kiedyś (a pewnie i dziś są tacy) postaci tzw. nałogowych bezrefleksyjnych „połykaczy książek”. Jest bowiem czytelnikiem świadomym, niepokornym, powiedziałbym wręcz – niesłychanie „hardym”. W tym głównie znaczeniu, że prowadzi ze swymi lekturami (i autorami) nieustanny dialog, częstokroć wręcz bardzo ostry i bezpardonowy spór intelektualny. Na różnych zresztą frontach naraz: czysto literackich czy światopoglądowo-filozoficznych płaszczyznach (nawet nota bene jeśli niekiedy za cenę nieco nazbyt emocjonalnego „amatorskiego” podejścia i widzenia spraw wymagających głębszej specjalistycznej wiedzy). Ale dla mnie nie jest to, zważywszy na charakter tej książki, najważniejsze, ile jej inne czytelnicze i poznawcze walory, o których mówiłem wcześniej. Bardzo mi także przypadło do gustu i to jeszcze autorskie podejście, że – na przykład w przypadku znanych mu osobiście, pokoleniowo starszych lub rówieśnych pisarzy, z którymi się zetknął na różnych etapach swego życia i pracy literackiej – do wrażeń z dawnej lektury ich książek „dosypuje” dzisiaj sporą garść osobistych wspomnień i uwag, pozaliterackich odczuć i wrażeń, biograficznych czy charakterologicznych szczegółów ze sfery bardzo przy tym szczerych (niekiedy wręcz do bólu) opinii, przypomnień… Na przykład poza wspominanym już tu wyżej Brandysem, ciekawe jest to co pisze Antonim Słonimskim, Tadeuszu Brezie czy Ireneuszu Iredyńskim: piękne i przejmująco urzekające surowym autentyzmem przypomnienie sylwetki pisarskiej i postawy życiowej autora Dnia oszusta

*Janusz B. Roszkowski Zeszyty dawnych lektur, wyd. Mons Admirabilis, Iwonicz-Zdrój 2020, t. 1-2.

Reklama

1 KOMENTARZ

  1. Dobrze, że ukazała się powyższa wnikliwa recenzja.

    Dodam…
    JBR – “nepodległy czytelnik”, następnie niepodległy pisarz, pozwalający recenzować samego siebie ale na długość lub świst kija leszczynowego, którym podzielił się z Nim iwonicki las. Trójdzielna budowa Zapisków przekłada się w realu na słowo mówione wyryte w pamięci gości, utrwalone papierowym egzemplarzem oraz dopełnione nalewkowym podarkiem, który sączony po kropelce pozwala usłyszeć ponownie pożegnalne słowa Pisarza “będę na was czekał”. Zaczytując się w Zapiskach odpowiadam: czy kiedykowiek rozstaliśmy się ?

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko