Antologia Poetów Polskich 2018 – Irena Tetlak, Krystyna Walas, Andrzej Walter, Marek Wawrzkiewicz

0
627

Irena Tetlak

Irena Tetlak – urodzona w Radzyniu Podlaskim. Mieszka i tworzy w Warszawie. Z wykształcenia ekonomistka i menadżerka. Studia odbywała w Szkole Głównej Handlowej w Warszawie oraz na Uniwersytecie Warszawskim. Debiutancki tomik wierszy wydała w 2013 r. Autorka trzech książek poetyckich. Jej wiersze publikowane są głównie na łamach „Gazety Kulturalnej” oraz w wydawnictwie Pisarze.pl. Publikuje również w internecie m.in. na portalach „poezja-polska.pl”, „Pisarze.pl” oraz „wiersze.kobieta.pl”. Prowadzi własny blog „Wiersze i obrazy Irena Tetlak” (irenatetlak.blogspot.com) oraz fanpage na Facebooku. Jej wiersze ukazały się także w kilku antologiach i almanachach. „Poezja Art & Cafe” to jej autorski projekt, który zainicjowała w 2013 r., a którego celem jest promowanie poezji i poetów. Obecnie pracuje nad czwartym z kolei, własnym tomem wierszy pt. Celina, który ma ukazać się w 2019 r.


Wybrane publikacje
• Tetlak, Irena. Lilak. Zelów:Wydawnictwo Autorskie Andrzej Dębkowski, 2013.
• Tetlak, Irena. Wnętrza. Zelów: Wydawnictwo Autorskie Andrzej Dębkowski, 2014.
• Tetlak, Irena. Pod tym samym niebem. Zelów: Wydawnictwo Autorskie Andrzej Dębkowski, 2016.
• Antologia Poetów Polskich 2016. Warszawa: Wydawnictwo Pisarze.pl, 2016.
• Antologia Poetów Polskich 2017. Warszawa: Wydawnictwo Pisarze.pl, 2017.
• Almanach III Zlotu Poetów Łódź 2017 Gdyby. Łódź: Wydawnictwo EXALL, 2017.
• Almanach IV Zlotu Poetów Łódź 2018. I albo LUB. Łódź: Związek Literatów Polskich Oddział Łódź, 2018.


smak istnienia

napiłam się czerwonego wina
czerwonego jak twoja krew
jak twoja miłość
pęcznieję
gęstnieję staję się
trwałym elementem istnienia
nie wrócę do poprzedniej wersji
braku świadomości


pozdrowienia

dzisiaj Celina otrzymała pozdrowienia
poczuła się jakby istniała
naprawdę nikt inny nie znał jej lepiej
jak słoneczne niebo i przestworza
rozpostarte na stelażu z gwiazd
od morza do morza przeżyć
kobiecych utrapień spraw niezwykłych
możliwości nadludzkich i zakpień losu
nie spodziewała się aż tak
intymnego dotyku życia


starość mamy tylko jedną

na naszej twarzy 
pojawia się odważnie 
chociaż skrada 
się niby złodziejka 
chowa nam myśli 
za zanikami pamięci 
oczy za zmarszczkami 
a na dodatek przedrzeźnia 
życie 
w swej nieporadności

staje się nawet kochana 
jak małe dziecko


gołębie

te gołębie w alejach
podobne do paryskich
tylko dachy tutaj ciut inne
nie blaszane nie szare
a gołębie
gołębie
z natury niewinne
wracają jak bumerang
choćby po okruchy
powszedniego chleba
takim wiernym ptakom
człowieka jak nieba potrzeba


następny dzień po urodzinach

jest całkiem normalnie
znów działa codzienność
myję zęby
balsamuję ciało
na szyję zawieszam medalion
fotografia
na sercu a trudno o bliskość
będzie pewnie bliżej
pewnie będzie
tak będzie
jest całkiem normalnie
jakby wczoraj


Krystyna Walas

Krystyna Walas urodziła się w 1952 r. w Rawie Mazowieckiej. Autorka tomiku Dusza słowem zaklęta (2015). Na początku pisała wiersze do szuflady. Pierwszy blog autorski założyła w 2010 r. Trzy lata później następny: „Wiersze Krystyny”. Publikuje w internecie na portalu literackim Granice, a także na portalach społecznościowych Kobieta, Facebook, Nasza klasa, Gogle +.  W 2013 r. czytała swoje wiersze na antenie Radia Łódź w audycji  Podróże literackie. Jej pierwsze wiersze drukowane ukazały się w tomiku Pogubieni w stosach serduszek. Antologia poezji miłosnej (2015) pod redakcją Ryszarda Mierzejewskiego. Ponadto jest współautorką ośmiu antologii. 


Wybrane publikacje
• Walas Bugajczyk, Krystyna. Dusza słowem zaklęta. Pieszyce: Ryszard Mierzejewski, 2015.
• Pogubieni w stosach serduszekAntologia poezji miłosnej. Pieszyce: Ryszard Mierzejewski, 2015.
• Między słowami a brzegiem myśliAntologia. Koszalin: KryWaj, 2016.
• W deszczu słów. Antologia. Koszalin: KryWaj, 2016.
• Dialog (słowa dla Justyny). Antologia. Koszalin: KryWaj, 2017. 
• Peron literacki. Antologia tom I  i tom II. Koszalin: KryWaj, 2017.
• Śpieszmy się kochać bliskichAntologia poetów współczesnych. Wrocław: Astrum 2018.


Matka

byłam okruchem życia rzuconym tobie z nieba
jak złota relikwia upragniona kromka chleba
a ty miałaś serce ogromne
miałaś ręce twarde jak granit
twoja miłość broniła mnie harda
ty kochałaś mnie przecież za nic

we mnie była niewdzięczność czasami
łzy zraszały ci oczy zmęczone
i nie było tak łatwo nakarmić
oczekiwań we mnie spiętrzonych
czy jest gdzieś druga taka miłość
jak przystań spokojna bezpieczna 
gdy za rękę z tobą chodziłam
teraz sny tylko stoją bajeczne 
teraz świty są nagie i puste
drogi długie i wąskie bez przejścia
może wiesz że sięgam po chustkę
kiedy brak mi nadziei i szczęścia
kiedy w twoje wpadałam ramiona
przemoknięta łzami od rana
drżąca z bólu myślami skulona
i mówiłaś kocham cię moja kochana.

Skierniewice, 26 maja 2018


Gdy odchodziłaś

gdy odchodziłaś nie było kwiatów
ani słońca majowego nie było
tylko ból płynął z zaświatów
brakowało słów i łez się namnożyło
myślałam że to sen że wszystko się przyśniło
otchłań ten dzień Maryjo!
wyciągałam ręce
lecz twoje serce już nie biło
byłaś jak anioł w czarnej sukience

oddzielono cię od światła ode mnie
zgaszono nawet słońce
ciemność nastała w najjaśniejsze dnie 
jak przed świata końcem

toczyły się przeze mnie cienie
nic nie płynęło wartko
oprócz modlitwy co miała znaczenie
bo wierzę że jesteś w niebie matko

Skierniewice, 27 maja 2018


Nie przynoście już kwiatów

nie przynoście już kwiatów i westchnień
gdy odchodzą nie płaczcie nad grobem
ziemia ciała ukryła przed światem
dusze żyją otchłani zaświatów

idą w wieczność gdy wiatry nam wieją
umarłego nie spotkasz wśród żywych
są tu bliscy co z nami się śmieją
ale jutro niepewne i odpływ

wśród grobowców chryzantem i zniczy
raz do roku ściskamy swe dłonie
potem cisza i niebo też milczy
i siwieje nam życie i skronie

na cmentarzach wśród wieńców umarłych
miłość szaty rozdziera za późno
w życiu bywa aż nadto bezduszna
aby na niej się słowa oparły 

nie przynoście więc kwiatów umarłym
niech w tę miłość uwierzą też żywi
kiedy rękę wam ciepłą podadzą 
to nie bądźcie zbyt chłodni i ckliwi

Skierniewice, 2 listopada 2018


Ojczyzno któraś jest moja

ojczyzno któraś jest moja lecz dziwnie obca 
jakby dla ciebie nowy wymyślili ład 
świat ludzi młodych w objęciach dreszczowca 
gdzie zdradą i zemstą bratu grozi brat

jestem bezradna jak drzewo milknę na mrozie
zamieram w bezdechu na ten czas
jak mnie od lęku wybawisz mój skrzywiony losie
rzucając kamień czy podnosząc głaz

ojczyzno któraś jest moja lecz dziwnie obca
rozpędzone auta w tle tłoczne ulice
każdy mój pieniądz jest w rękach bankowca
tylko kościoły wciąż palą gromnice

ojczyzno czemu dzień każdy tętni tajemnicą 
spoglądam z trwogą w światła twojej zorzy
gdy rankiem wstajesz galowa stolico 
czemu przekupny świat nam tworzysz

Rawa, 3 grudnia 2018


Mężczyzna którego nie ma

ucieka w samotność  a róże przekwitają i więdną
babim latem zbliża się jesień 
srebrzą się skronie jak rosa kroplą obłędną
mimozami odszedł wrzesień

na przywiędłych żółtych liściach listy piszę łzami
do mężczyzny którego nie ma
który kusi jak aksamit. upojnie przyciąga myślami
i cała ziemia jest w aniołach

mężczyzna w oczach którego odbija się niebo 
pisze niebieskie słodkie listy
natchnienie jego jak światło jest moim placebo
jak wieczór przepastny zaciszny

dryfuje obok mnie pisze o wielkiej miłości
w jesiennym deszczowym płaszczu 
a potem spokojem i ciszą jesień go ochrzci
by przemijania myśli zaszczuć

pisał że szuka mnie w deszczu idzie na klęczkach
ręce składając ku dobremu niebu
róże mi rzucał żółte, pachnące w tęsknych pęczkach 
ekran był ciepły szalony przebóg !

łzy ciekły z ogromnej tęsknoty gubiąc się na biurku 
marzenia jak dymy wypełzły z otchłani
zostały tylko róże jak zdrada w cieniu abażurku
nie ma takiego mężczyzny kochani

on za ekranem w snach z miłości lubieżnej omdlewa
jak w ramionach przepastnej hetery
myśli jego klękają pod balkonem jak postać Romea 
jest namiastką kochanka blogera

mężczyzna którego nie ma

14 października 2018


Andrzej Walter

Andrzej Walter urodził się w Zabrzu w 1969 r. Poeta, publicysta i fotografik. Członek Prezydium Zarządu Głównego Związku Literatów Polskich oraz Komisji Kwalifikacyjnej przy tym Zarządzie. Reprezentuje krakowski oddział ZLP. Autor licznych tekstów o literaturze, animator wydarzeń kulturalno-literackich. Autor siedmiu tomów poezji oraz zbioru tekstów krytyczno-literackich. Autor wielu wystaw fotografii w kraju i za granicą. Zawodowo doradca podatkowy, absolwent Uniwersytetu Ekonomicznego w Katowicach. Mieszka w Gliwicach.


Wybrane publikacje
• Walter, Andrzej. Paryż. Gliwice: Wydawnictwo Fineko, 2003.
• Walter, Andrzej. Miłość. Tarnowskie Góry: Wydawnictwo Fineko, 2007.
• Walter, Andrzej. Tam, gdzie zebrałem poziomki. Kraków: Wydawnictwo Towarzystwa Słowaków w Polsce, 2010.
• Walter, Andrzej. Punkt rzeczy znalezionych. Kraków: Wydawnictwo Towarzystwa Słowaków w Polsce, 2011.
• Walter, Andrzej. Śmierć bogów. Kraków: Wydawnictwo Towarzystwa Słowaków w Polsce, 2012.
• Walter, Andrzej. Pesel. Warszawa: Wydawnictwo Pisarze.pl, 2013.
• Walter, Andrzej. Niepokój horyzontu (wybór wierszy). Toruń: Wydawnictwo Adam Marszałek, 2014.
• Walter, Andrzej. Czas zbierania kamieni (teksty krytyczne). Warszawa: Wydawnictwo Agencja ATM, 2017.
• Walter, Andrzej. Ciężar właściwy. Toruń: Wydawnictwo Adam Marszałek, 2017.

bezduszne konklawe

ciąg dalszy
zapewne nastąpi

po to się chyba urodziłem
aby poznać jaki będzie ciąg dalszy

ciąg dalszy który nastąpi który musi nastąpić który nieuchronnie nastąpi
jak to on –
ciąg dalszy który zawsze i wszędzie

następuje

a ja tu jestem
ciągiem wcześniejszym
od ciągu do przeciągu
od końca do początku
i od ciągu do pracy do czekania i do służenia a nawet do spłacania
odsetek

zapewne nastąpi
coś jak od(ciągnięcie) mnie od ciągu

czego się już nie da nazwać
litością
i ułaskawieniem i nie da się uzasadnić
przyczyną

ciąg dalszy
nastąpi
chyba nastąpi
nieuchronnie nastąpi

kiedyś potrafiono to wytłumaczyć


poezja i proza

Markowi Wawrzkiewiczowi

Chciałbym być i czuć się
… poezją
Być
jak
Marek Wawrzkiewicz
światełkiem
w ciemności i w zawoalowanym cieniu
być… olśnieniem

Zapomnieć
twoje imię
Nie pochłaniać promieni
rozlać się
po powierzchni Słońca i srebrzyć się pełnią

Jestem jednak
plamą
przypadkową erupcją
lecz chciałbym…

być jak Adam Zagajewski –
Stanąć przed lustrem
niezauważalnie
uśmiechać się – to lekka
przesada – mówić
To nic
Nic złego
To nie jest nieuleczalne
To minie

Jestem jednak więźniem
wypuszczonym na wolność
Nie wiem w zasadzie
dokąd
iść…


sąd prawie ostateczny

i zapyta Bóg artystów – dlaczego przychodzicie
strudzeni
dlaczego drzwi wasze
nie istnieją

i komu pomogły wasze nieuleczalne terapie
do ilu ocaleń
prowadziły wasze wąskie ścieżki
a może zapyta
gdzie czujecie zapach wolności
gdzie rozpraszaliście światło
gdzie był ten wasz bóg
ale może to nie był bóg
tylko zmurszałe bramy
Hadesu

jak smakuje
śmierć przez piękno
i jak smakuje życie
przez gorycz

(zaiste wiekuistą)

i powie Bóg artystom
(pomimo wszystko)
kocham was

ale powie też
nie znam
nie mogę wskrzesić
i nie mogę o was
zapomnieć

a ja przecież mogę
Wszystko

i
weźcie swój los
waszą wieczność
weźcie daremnie
ważone
słowa obrazy i dźwięki

jeszcze nie czas


projekt

Wierzyli w Boga, wierzyli w człowieka,
wierzyli w Marksa i Engelsa, wierzyli w: Lenina, Darwina,
a nawet w Duce wierzyli i w półboga Adolfa
(Adolfie, nigdy Ci tego nie zapomnę)
potem już tylko wierzyli w pola wirtualności i bez żadnej treści
staczali się w otchłań nicości
Potem uwierzyli
w Projekt
projekt był wieloznaczny, wielowarstwowy, wielozadaniowy i wielokrotny,
był trzeźwo osadzony w innych projektach, które zaprojektowano
aby ciągle Coś
projektować
a potem
uwierzyli w wiarę, a może w brak wiary
Choć z tym był mały problem, bowiem nie leżało to w
ludzkiej naturze. Szybko i naukowo wyjaśniono to jednak
w sposób prosty i bezkształtny.
To nademocjonalny megaprojekt
system,
który rozwiąże wszystko
nawet
samą
śmierć.


bez imion

Nazywamy to poezją. Choć w naszych czasach poezja umarła
jak stara schorowana dziwka
w przytułku dla porzuconych wraków.
Wzruszenia zapisuje się
prozą. Szlaki zapełnia się miarowym krokiem żołnierzy
przypadkowo ocalałych z rzezi
tych najbardziej winnych.

Nazywamy to pochodem cieni.
Jednak cienie mają swoje imiona. Nam imion nie nadano. My jesteśmy magmą
wulkanicznie żywą w swej pozornej martwocie na tej ziemi
która jeszcze bywa tanim zmysłem.

Nazywamy to spotkaniem
ale spotkania wyrażają jakąś łączność w czasie i przestrzeni
a czas i przestrzeń
dokonały się gdzieś poza nami. W tęczowym tłumie skalanych podróbką szczęścia
kukiełek na targowiskach przemienionych snów.

Czy raczej wypróżnionych słów
z księgi życia
które życiem jednakowoż się nie stało
które obok życia nawet nie żyje
bo żyje tu tylko jawnie propagowany skrót do radości.

Nazywamy to poezją. Poezja jednak
w swym testamencie nakazała nam rozpoznać swoją twarz
w nowoczesnych lustrach
które stawia się na każdym kroku
byle tylko nie zauważyć
człowieka

I wreszcie te trzy: szczęście radość i twarz
i poezja
nieistniejąca strona maski świata
pod którą za żadną cenę nie wolno nam

skonać


Marek Wawrzkiewicz

Marek Wawrzkiewicz urodził się w Warszawie, studiował na Wydziale Historii Uniwersytetu Łódzkiego. Poeta, krytyk, eseista, tłumacz z kilku języków słowiańskich, wydał m.in. antologie poezji rosyjskiej, macedońskiej, a także narodowy epos kazachski Kyż Żibek. Ponad trzydzieści lat pracował jako dziennikarz radiowy i prasowy. Był redaktorem naczelnym pism literackich „Nowy Wyraz”, „Poezja” oraz tygodnika „Kobieta i życie”. Debiutował w 1960 r. zbiorem wierszy Malowanie na piasku. W swoim dorobku twórczym ma ponad 40 książek. Są wśród nich tomy wierszy, powieść, szkice teatralne, antologie autorskie i książki przekładowe. Wybory wierszy Marka Wawrzkiewicza ukazały się w Macedonii (2), Serbii, Rosji, Chinach i na Ukrainie, Jego opowiadania, wiersze, reportaże i przekłady znaleźć można w kilkudziesięciu antologiach polskich i zagranicznych. Uhonorowany wieloma nagrodami literackimi, m.in. im. Władysława Reymonta , C.K. Norwida, J. Słowackiego i nagrodą m.st. Warszawy. Od 2003 r. prezes Związku Literatów Polskich.


Wybrane publikacje

• Wawrzkiewicz, Marek. Orzech i nimfa. Warszawa: Czytelnik, 1963.
• Wawrzkiewicz, Marek. Serce przepiórki. Warszawa: Czytelnik, 1977.
• Wawrzkiewicz, Marek. Wybór wierszy. Warszawa: Czytelnik, 1982.
• Wawrzkiewicz, Marek. Późne popołudnie. Warszawa: KIW, 2001.
• Wawrzkiewicz, Marek. Każda rzeka nazywa się Styks. Toruń: Wydawnictwo Adam Marszałek, 2003.
• Wawrzkiewicz, Marek. Światełko. Wiersze wybrane. Warszawa: PIW, 2007.
• Wawrzkiewicz, Marek. Epizod. Toruń: Wydawnictwo Adam Marszałek, 2012.
• Wawrzkiewicz, Marek. Piętnaście listów. Szczecin: Zaułek Wydawniczy Pomyłka, 2013.


Biała laska

Stuk. Delikatny, miarowy, konieczny.
Obcy ludzie, inny gwar, nieznane zapachy,
Obce są nawet płyty chodnikowe.
Przez to wszystko trzeba przejść,
Żeby dotrzeć do niewidocznego celu.
Już nie dziewczyna, już prawie kobieta.
Ile lat w jej kraju trzeba mieć,
By przestać być dziewczyną?
Zapewne kruczowłosa, ale to domysł,
Bo zasłoniła głowę gęstą chustą.
Być może urodziwa, ale zakryła oczy
I pół twarzy mrocznymi okularami.
Idzie pewnie rozgarniając białą laską
Upalne powietrze Krakowskiego Przedmieścia.
I znika. Jakby ją pochłonęło
Czarne, niewidome słońce.


Podróż

Na bułanych koniach jechaliśmy stępa płytkim potokiem
W stronę zachodzącego słońca. Zdawało się, że płatki
Czerwone z wieczorniejącego nieba spadają nam
Na głowy i ramiona, a potem bez plusku toną
W ledwie szemrzącej wodzie.
Konie niekiedy parskały jakby chciały rozproszyć nasze
Bezwolne zamyślenie i czuły bliskość celu. Cel znała też rzeka,
Wiedziała skąd pochodzi i dokąd zmierza.
Było nas troje – ty, ja i ten nieznajomy
W długim, srebrzyście połyskującym płaszczu.
Domyślałem się kim jest i nie śmiałem
O nic pytać. Może widziałem go przed laty
Siódmej pieczęci Bergmana. Prowadził wtedy na wzgórze
Korowód niewinnych a skazanych. Konie pochylały łby,
Złote krople wody spadały im z pysków.
Wiedziałem: za kępą modrzewi, z których osypywały się igły
Będzie zatoczka i łacha ziarnistego piasku.
Wiedziałem – tam zostanę. A ty pojedziesz za nim
Aż do wschodzącego słońca, a potem jeszcze dalej.
A ja zostanę. Obok szkieletu bułanego konia,
Nad wysychającym, niemym strumieniem.
I będe czekał.
A on powróci.


Posejnele

Jadzi i Władkowi Snarskim

Las szumi – jakby w oddali przejeżdżał staroświecki pociąg
Zaprzężony w poczciwą lokomotywę. Zamiast niej 
Ptaki gwiżdżą. Ścieżką znajomą do bólu
Przechodzi zawiadowca w białym kapeluszu.
Do drzewa uparcie puka dzięcioł trójpalczasty, a ono
Otwiera mu korę. Znad wyniosłych sosen
Spogląda sędziwy Pan Bóg. Zastanawia się
Po co właściwie stworzył komary.
Może po to, żebyśmy pamiętali 
O marności świata. Ale marność
Nie dotyczy przecież tego miejsca
Przytulonego do nostalgicznego jeziora.
Ryby, łabędzie, ćmy i ludzie
Jednakowo przywykają do spokoju.
Pod wieczór pogawędzimy nieśpiesznie,
Wspomnimy naszych umarłych,
Albo pomilczymy przed snem.
Jeszcze takim zwyczajnym,
Choć podobnym do wiecznego.
Z nadzieją, że daleko nam do wieczności.


Przychodzą

W samotne wigilie przed północą odwiedzają mnie
Moje umarłe zwierzęta. Psy i koty patrzą na mnie
Wilgotnymi oczami z żalem i wyrzutem. Niemal
Słyszę gdakanie i kwakanie kur i kaczek
Które zjadłem. Jeśli się uważnie wsłuchać
Można rozpoznać nuty marsza żałobnego Chopina.
Majestatycznie podchodzi domownik Igo, owczarek niemiecki,
Podbiega spuszczony z łańcucha Ciapek, lokator budy 
Pod jesionami, a za nim Igo numer 2, udający
Brodacza monachijskiego. Potem kot  Buras,
Sprzymierzeniec i przyjaciel psów, elegancki i zdystansowany.
I jeszcze inne koty o zapomnianych imionach.
Nie łaszą się, ale miauczą i skomlą. Nie wiem dlaczego.
Przecież im się nie sprzeniewierzyłem. Zdradę
Zachowałem dla bliźnich i siebie.
Ale nie mam czystego sumienia. Nie pamiętam
Kiedy i jak umarły. Nie znam miejsca ich pochówku.
Zasłaniam oczy. Po omacku nastawiam płytę.
Niech zwierzęcy żal i zgiełk zagłuszy
Placido Domingo śpiewający Lulajże Jezuniu.

Grudzień 2018


Terra incognita

Ten upiorny staruch ślęczący nad ledwie
Napoczętą szklanką wódki
Apeluje do mojego zrozumienia.
– Panie, nie wiesz pan jak to jest
I jaka ona była. Nogi od stóp
Tylko do kolan. No, może dwa centymetry wyżej.
Ręce od dłoni do łokci. Plecy
Ledwie w okolicy talii. I tył głowy.
Tyle wolno było dotykać.
A reszta? Domysł, proszę pana!
– Czarna dziura – domyślam się.
– Nie to za bardzo dwuznaczne.
– To może terra incognita? – pytam.
– Może tak. Kolumb myślał, że odkrył
Drogę do Indii. A to była Ameryka.
Wypijmy za zdrowie pomyłkowych odkrywców.
Skończ już, staruchu. Spadnij pod stół
Albo dopij tę wódkę. A jak nie
To ja ją wypiję.
Może coś zrozumiem.

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko