W tym kotle wybrzmiewa cała epoka
Miłosz Waligórski napisał w posłowiu, że Grendel „nie jest nam obcy”, bo w Polsce ukazały się wcześniej trzy jego książki. Dla mnie jest nowością, żadnej z tych wcześniej publikowanych nie czytałem.
Czym jest „Szajka”? Zbiorem opowiadań? Powieścią? Zapisem relacji? Literackim przewodnikiem po mieście? Nie, to jednak powieść. Luźno powiązana, ale jednak powieść.
Dzieje się gdzieś na pograniczu słowacko-węgierskim, w nie za dużym mieście, gdzie ludzie wiedzą o sobie dużo, czasami bardzo dużo. Czasami, przez pokolenia, budują mit, czasami opowiadają własną historię.
Mamy miejsce, a czas? To bardziej skomplikowane. Rozciągnięty na pierwszą połowę XX wieku. Czas zamętu, europejskich burz, ale też emocji ponad miarę, moralnych i etycznych dylematów.
To pogranicze, w jakiejś mierze, jest syndrom zmieniającej się, również terytorialnie, Europy. Buduje ludzi, ich specyficzną postawę, sposób życia – czasami chciałoby się powiedzieć: chęć przetrwania. Za wszelką cenę, bez szaleństw, z uznaniem swego losu za oczywisty, niezmienialny. I nie ma znaczenia, kto tam, na górze, zdecyduje za mieszkańców: strzałokrzyżowcy, komuniści, Hitler, białe konie. Z Bogiem albo bez niego. Los i czas. W tym, właśnie tym punkcie na mapie.
To czasami przewrotna opowieść: o zegarmistrzu, który zgubił czas, o parasolniku, który nie umie zliczyć do trzech, a kochanek miał bez liku, o utopionej w studni kobiecie, o detektywie, o dziwnym stowarzyszeniu mieszkańców miasta, burmistrzu, drzewie, które rzuca cień i zaciemnia jego gabinet, a prezydent Novotny pyta: czy wiecie ile kosztuje oświetlenie tego pokoju? O powieszonych w czasie wojny, o złodziejach…
Grendal „zgubił czas” w swej powieści. Nie ma w niej chronologii, nie ma stałego zestawu bohaterów – tak, tak, niektórzy pojawiają się w wielu miejscach, ale tylko po to aby wydobyć nową, inną historię. Są za to tajemnice, których autor nie zamierza w pełni rozwikłać. To niedopowiedzenie ma przecież też swój sens. Bo czy każda z tych historii musi być prawdziwa? A czy każde ludzkie oko widzi to samo?
Więc o czym ta powieść? O chłopaku, który traci dziewictwo za parę dżinsów? A może o panu Saghym, który „wiedział, że najpierw trzeba zejść na psy, aby potem przez resztę życia móc kajać się z pełną kasą, ponieważ każdy człowiek – obojętnie: biedny czy bogaty – i tak prędzej czy później się zeszmaci, takie są prawa natury, a skoro już musi to zrobić, to niech sprzedane sumienie przyniesie mu przynajmniej jakiś zysk.” A może to historia młodego chłopaka, który trafia do domu, w którym matka z córkami… Nie, nie, to nie burdel, ale jednak bywają tam mężczyźni, bywa seks, ale też jest to miejsce, szukam odpowiedniego słowa, przeglądu potencjalnych wybrańców trzech sióstr. Tyle tylko, że w tym domu bywał też ojciec chłopaka. Nie tylko bywał, przyszedł się pożegnać przed śmiercią, której datę, czas, ustalił precyzyjnie.
Czytałem tę książkę też trochę jak przewodnik po dziwnym mieście, gdzie ulice mają swoje historie. „Bo czym jest to miasto dla kogoś z zewnątrz? Co zobaczy turysta, który trafi tu pierwszy raz? Przede wszystkim domy. Dużo domów. Piętrowe, parterowe, wieżowce, biurowce, świątynie i kilka chat. Nie ma w tym nic nadzwyczajnego.” Nie ma? Jeśli otworzy się drzwi do tych domów, biur, rzuci okiem na alkowy – zobaczy historie. Zmyślone, prawdziwe, bajkowe, takie, które można opowiedzieć na kilka sposobów, wydobyć z nich różne melodie, zmieścić różnych bohaterów. Ale wciąż i wciąż przychodziła mi do głowy myśl, że właśnie pogranicze tworzy klimat tej powieści. Jest w niej gdzieś, poza dawką humoru, bliską chyba czeskiemu, w którym cielesność nie jest niczym wstydliwym, podskórny strach. Jest jakaś próba identyfikacji – czasami dobrze, wygodnie, bezpiecznie jest poczuć się Węgrem, czasami warto być w pierwszym szeregu tych, którzy manifestują przywiązanie do państwa czechosłowackiego, czasami dobrze być komunistą, a czasami maszerować z faszystami.
Ktoś powie oportunizm. Tak, bez wątpienia. Ale warto też zadać pytanie: a jaki był wybór? Jest takie powiedzenie: obyś żył w ciekawych czasach. Mam wrażenie, że na pograniczu, chyba nie ma znaczenia gdzie, którym, jakich państw, jest ono jak przekleństwo.
Mały, zamknięty świat utkany z drobnych opowieści, świat bez heroizmu. Świat drobnych świństw, przywar, zaszłości, zobowiązań. Odkrywszy ten kocioł, czytelnik Grendela, ze zdumieniem ujrzy nie tylko parę. Kipi w nim, wybrzmiewa cała epoka.
Lajos Grendel – Szajka, przekład Miłosz Waligórski, Biblioteka Słów, Warszawa, str. 203.