Most na niedługiej rzece
kiedyś przejdę przez ten most
ponad rzeką nie za szeroką,
nie za bystrą,
przejdę powoli albo tanecznym krokiem,
albo na rękach
wyprostowana
jak szczupła afrykańska kobieta
niosąca na głowie toboły z całym swoim życiem
jak staruszka spod Riazania,
zgarbiona, z sękatą suchą wiązką wspomnień zarzuconą na plecy,
z białą chustką na głowie
przejdę przez ten most
i nagarnę do ust chmur jak poziomek
a potem rozpalę ognisko
i będę liczyć iskry
pod stopami
Las Schroedingera
Napierw idziemy skrajem łąki,
potem już bezczelnie, pewni siebie, na szago,
na południowy, a może północny zachód. A może wschód?
Pierwszy kwiat łubinu, obrus z wełnianki narzucony na leśne trzęsawisko.
Zając biegnący wzdłuż drogi. Trupy drzew, poukładane w zgrabne stosy.
Żal, choć wiem, że las się odradza z każdą chwilą –
idę uważając, by nie zdeptać samosiejek buków, są wszędzie,
tak samo jak maleńkie świerczki z zielonymi kokardami na ciemnych gałązkach.
Z dziupli w suchym drzewie wrzask małych… przyjmijmy, że dzięciołków.
Jestem jednocześnie kotem Schroedingera i obserwatorem.
Niby zawieszona w superpozycji, a macham ręką, poprawiam chustkę przy szyi,.
i mam wrażenie, że jednocześnie żywą i martwą
mnie
mierzy uważne spojrzenie sarny i już wiem, że jednak jestem.
Żywa, jak najbardziej.
Patrzę na łąkę i człowieka z rowerem i go stwarzam.
A las stwarza i mnie i jego.
Może po to Bóg nas ukleił z jakichś ułamków kory, igliwia i ogryzków jabłek,
byśmy patrzyli na las i budzili go na nowo.
I żeby on swą uważnością pozwalał nam wychodzić z tego kwantowego zawieszenia wprost w stan żywego człowieka.
Choćby trochę splątanego.
TĘCZA
Nie wiem, czy tęcza wbiła mi się w głowę,
czy to ja wysyłam w niebo znaki świetlne,
oznajmiające, że zima idzie.
A właściwie przynosi ją na grzbiecie wiatr z północnego wschodu.
A może z zimą na ramieniu, po łuku tęczy zjeżdża wprost na plażę
i przegania mewy?
Może spada do wody i zamraża krople w biegu.
Cokolwiek by nie mówić, łamie parasole na kawałki .
Sadzi je między turzycami na wydmach jak szczepki pelargonii.
Już w kwietniu wypuszczą pierwsze skrzydła,
w czerwcu obrodzą latawcem.
Portret z kozą
najpierwsze wspomnienie to błyszczące, wysokie buty niemieckiego oficera
i zasikane ze strachu majtki,
a potem marsz po kolana w piachu- ciągnęła na sznurku kozę gdzieś od Sandomierza,
pod poduszką chowała na później podarowany przez sołdata kawałek kiełbasy
koza przepadła, kiełbasa zzieleniała,
ona dotarła do miasta z wiatrem od morza i zwałami czerwonych gruzów,
i wypalonymi bramami,
przez które wchodziła powoli w dorosłość
nauczyła kląć po polsku małą Niemkę i razem sprzedawały na targu rodzinne dobra –
wełnę i wyprawkę brata
papierosy chyba nie smakowały,
ale lakier błyszczał na malutkich paznokciach całkiem odświętnie,
Orunia i Wrzeszcz, Wilniucy i autochtoni, Kaszubi i Niemcy,
To wszystko płynęło z nurtem Raduni aż do Głównego Miasta
niosąc i mieszając dawny i nowy Gdańsk
w końcu dopłynęła do Staszka z kaszubską rodziną, do mnie,
stoczni i wystrzałów w kwaśnym zapachu gazu,
topoli zasłaniających tory na Nowy Port
do wnuków i jednookiego kota
świętuję dzień wszystkich matek nieboskich
od wojennych podróży z kozą na sznurku
Tej Wenus już dziękujemy
Gdybym była Afrodytą vel Wenus, musiałabym bez rąk,
lub z rękoma doklejonymi do kamiennego ciała,
latami, wiekami wyłaniać się z piany
żywić się jabłkami, gadać z narcyzowatym idiotą o imieniu Paryż
( Na Jowisza! Jak tak można nazwać dziecko Priamie, to porażka),
wciąż być piękną (forget arms, brothers in arms),
szukać potwierdzenia w oczach kochanków,
ale najpierw szukać kochanków, co jest jeszcze głupsze niż ten Paryż z jabłkiem.
Gdybym była Wenus kobiety nienawidziłyby mnie swoją modlitwą o miłość szczęśliwą,
składałyby mi miliony niepotrzebnych obietnic i darów,
z którymi nie wiadomo co zrobić,
zwłaszcza, że nie miałabym rąk, by je wszystkie poustawiać
gdzieś na szczycie Olimpu
Bycie boginią musi być nieskończenie nudne,
więc nią nie będę, teraz i na wieki
wszystkich zmarszczek, odrostów i ubytków wapnia w kościach.
Chyba, że mogłabym rządzić przemianą
materii,
o, wtedy musiałabym przemyśleć swoją odmowną decyzję,
na razie jednak…jest jak jest,
oka nie wyjmiesz