60 pokoleń minęło w ostatnim tysiącleciu. Morze powstałoby, gdyby rzeki polskiej krwi przelanej przez potomnych spłynęły w jednym czasie w jedno miejsce. – A wiecie, co było w ostatnim tysiącleciu największą naszą porażką? – Była nią utrata niepodległości w 1795 roku. Gdyby Sobieski nie pozwolił na wolną elekcję, złamał obowiązujące wówczas prawo i wprowadził rządy absolutne jak Katarzyna w Rosji, Fryderyk w Niemczech…, nie doszłoby do bezhołowia, do liberum veto, do anarchii, w efekcie której rozpoczął się dla nas najdramatyczniejszy w dziejach okres: utraty niepodległości i utraty szans na państwo, jakim Polska mogła stać się, oceniając to z perspektywy; na podstawie jej doświadczeń historycznych, roli jaką odgrywała w ówczesnym świecie, stanu posiadania. Byłaby monarchią i jednym z najsilniejszych państw Europy. Mieliśmy na to szanse, które niestety zostały zaprzepaszczone.
Zatem wypada w tym miejscu zapytać: Czyli, że czasem potrzebny jest zamach stanu i rządy silnej ręki…?
Zapewne tak, zwłaszcza, jeżeli dokonuje tego człowiek o wielkim autorytecie, a w 1926 r. Piłsudski takie warunki spełniał. On uczynił to na swoją odpowiedzialność. I ze świadomością odpowiedzialności przed historią postępował.
Piłsudski przeciwstawił się legalnej władzy, przeciwko konstytucji. Jeżeli nie udałoby mu się, to wiadomo wtedy… zbrodnia stanu i rozstrzelanie. Ale udało się. A dlaczego? Szlachetnie postąpiły ówczesne władze; prezydent i premier. Wojciechowski i Witos zrezygnowali ze swoich stanowisk. A przecież trzy dni walki trwały na ulicach Warszawy i zginęło w nich 300 osób, a około tysiąca było rannych…
Gdyby jednak wówczas do walki włączyły się wielkopolskie pułki, które szły z odsieczą, nie wiadomo co by się stało. Ale kolejarze na stacji węzłowej w Kutnie pod jakimś tam pretekstem zatrzymali transporty z wojskiem. Generał Rozwadowski, autor zresztą cudu nad Wisłą z 1920 roku (to jego plan wykonywał Piłsudski), nie przystąpił do walki.
A prezydent Wojciechowski mądrze orzekł, że nie można prowadzić walki, bo to by groziło interwencją sąsiadów i… likwidacją państwa polskiego. I przekazał władzę Piłsudskiemu.
Udało się, dzisiaj Piłsudski, który wziął to na swoje sumienie, leży spokojnie na Wawelu i mimo wielu po drodze pomysłów, by go stamtąd usunąć, nawet Bierut nie ważył się go stamtąd ruszyć. A Jaruzelski na Wawelu nie spoczął…
Spektakularnie natomiast postąpiono z pochówkiem Lecha Kaczyńskiego. Bo włączył się w to kardynał Dziwisz, którego biografia związana ściśle z Ojcem Świętym Janem Pawłem II do dzisiaj nie została jeszcze wystarczająco prześwietlona.
Ale Jaruzelski nie zasłużył na Wawel, bo wprowadzając stan wojenny zrealizował plan Moskwy. Wykonał polecenie Breżniewa. Bo Moskwa zaangażowana już w Afganistanie, nie chciała na oczach świata interweniować w sercu Europy. Takie zlecenie wziął na siebie Jaruzelski. Wokół jego biografii także jest jeszcze wiele wątków nie do końca oczywistych. Podobno ostatecznie jego zasługi, także ewentualne inne winy i zaniechania, będzie można ocenić dopiero po ujawnieniu dzienników prymasa Polski, nazywanego prymasem tysiąclecia kardynała Wyszyńskiego. Ale spośród dziesiątek tomów tych dzienników najważniejsze politycznie, a także i dla Kościoła, opatrzone zostały przez niego klauzulą tajności: „Otworzyć 150 lat po mojej śmierci”. Zatem dopiero wtedy. Naszego pokolenia już na Ziemi nie będzie. – Wiem o tym od zaprzyjaźnionego hierarchy kościelnego, z którym rozmawiałem na te tematy w roku 1990 podczas historycznych przemian ustrojowych. Wiem, i też zapisałem to …w swoim dzienniku.
Co do historii naszego państwa, ta historia pisze się na bieżąco, ale właściwe, nowe treści o niej, ukrywane bywają czasem bardzo długo, a ich ujawnienie często zależy od przypadków, ale i archiwów tajnych skupionych w różnych miejscach i różnych ważnych rękach, nie tylko polityków.
Takie jest moje zdanie płynące z mojej wiedzy i doświadczeń. – I szkoda… To znaczy ja żałuję, że podobnie nie stało się sto lat wcześniej w czasach Sobieskiego. Gdyby Sobieski postąpił podobnie jak Piłsudski i złamał obowiązujące prawo, gdyby wprowadził dynastię, rządy silnej ręki, zakazując liberum veto, państwo by się uratowało. A tak kolejni dwaj Sasi wprowadzili Polskę na równię pochyłą, z której nie było już odwrotu.
Czy obecny kryzys, pojawiający się trzydzieści lat od ustrojowej transformacji, kryzys w zakresie zarówno w zakresie kierunków dalszych demokratycznych przemian, jak i dalszej europejskiej współpracy, wymaga podobnych decyzji? Tego ja nie wiem, bo nie widzę męża stanu, który mógłby temu zapobiec.
Wracając do historii… przywołajmy wpierw II wojnę światową. To wtedy, po ponad wiekowych cierpieniach narodu, mogło nawet dojść do całkowitej naszej zagłady. I doszłoby do niej, gdyby – w myśl wcześniejszego, zdradzieckiego paktu Ribentrop – Mołotow, nasi przygraniczni wrogowie nie weszli ze sobą w stan wojny.
Tak, z jednej strony samowola i bezmyślność szlachty oraz złe posunięcia rządzących Polską, a z drugiej… wyjątkowy patriotyzm i waleczność narodu. Polacy jak żaden inny naród w czasach II wojny światowej stworzyli najpotężniejsze, nieznane dotąd w historii, państwo podziemne. Naród nigdy nie stracił wiary w zwycięstwo dobra nad złem, nie stracił nadziei. Dzięki tym wartościom przetrwaliśmy, ale i też historia upokorzyła nasz naród jak mało który…
Napisałem dwie książki o łagrach sowieckich: „Więzień Kołymy” i „Wyrok Workuta”. Bohater tej drugiej pozycji, wydanej w roku 2008 przez IPN, kapitan AK w obwodzie lwowskim Józef Wojciechowski (prawnik z zawodu) po tym jak udzielił mi wywiadu (wywiadu-rzeki) do książki, otrzymał tytuł Honorowego Obywatela Miasta Legnicy – w którym zamieszkał po powrocie z sowieckiego zesłania. Dzięki niemu opisałem szeroko stosunki panujące pomiędzy narodowościami zamieszkującymi Kresy Wschodnie w obszarze lwowskim. Pan Józef mówił mi:
Jest coś w narodzie, co czasami potrafi zaślepić. Tak zwykle bywa, gdy zmienia się władza. Ludzie na kredyt ufają jej, że będzie lepsza, że się im poprawi. Ale gdy sowieci wkroczyli do Lwowa, już tak jak w 1914 roku nie było. Wtedy ludność witała ich kwiatami i śpiewem; radością. Jak opowiadali moi rodzice, którzy przeżyli wkroczenie armii carskiej, tamci jak wchodzili, to w miasteczku aż wrzało. Ze śpiewem, rumiani, weseli, pełni werwy. Dziewczyny trzeba było chować, zamykać po komórkach, piwnicach, bo zaraz za nimi latali.
I dziwił się ojciec z matką: „jak tak przez 25 lat człowiek może się zmienić”? Ci, co weszli do nas we wrześniu, byli całkiem inni. Jakby asceci; ani do rozmowy, ani do kontaktu. Wiem, że mieli zakazane wszelkie kontakty z nami. Wpajano im, że Polacy będą ich truli, gdyby na przykład przyjmowali jakieś jedzenie, żywność. Dlatego żywili się tylko w swoich jednostkach wojskowych. Bladzi jacyś byli. I sztywni. Nieufni i podejrzliwi. Wobec tego nie mówiło się o nich Moskale, a Sowieci; Sowiet, Sowietka. I nawet miejscowi Ukraińcy nie utożsamiali się z nimi. To był inny typ ludzi. Na sto procent poznać można było po sylwetce, że to nie jest nasz miejscowy człowiek.
W pierwszych dniach część narodu i tak im zaufała, ale na krótko. Zwłaszcza Żydzi i Ukraińcy. Rozumiem trochę Żydów, bo uważali, że dzieje się im krzywda, są w Galicji gorzej traktowani niż Polacy i Ukraińcy, i dlatego łudzili się, że nowa władza stworzy im lepsze warunki bytu. Zwłaszcza, że już na początku Sowieci włączali ich w struktury nowej władzy, oparli się na nich. Ukraińcy jednak woleliby dostać się pod Niemców; nawet spodziewali się ich, ich język był im bliższy. Ale Ukraińcy – pamiętam – dokuczali nam wtedy: „A jaka ta wasza Polska, że rozleciała się jak domek z kart”? I powtarzali taki wierszyk: „Oj ty Rydzu Śmigły, szczo tobie zdajetsia, ty utik zahranicu, ciłyj świt smiejetsia” (Oj ty Rydzu Śmigły, co tobie się wydaje, uciekłeś za granicę, cały świat się śmieje). Albo taki dwuwiersz, którym nas ośmieszali: „W nedilu po południ, o piątej hodyni rozpała się Polsza na dwi połowini. Odnu połowynu wziały sławni Nimci, druhu połowynu czerwonoarmiejci”.
Polacy byli wówczas przygnębieni, że z takim trudem i cudem wywalczona niepodległość na naszych oczach się zawaliła. Później, po kampaniach wojennych we Francji, w Norwegii spojrzenie to zmieniło się.
Zdaniem mojego rozmówcy Sowieci do tej wojny przygotowali się od dawna. Zanim Stalin dogadał się z Niemcami, że się podzielą naszym terytorium, mieli już przygotowane plany eksterminacji polskiego narodu. Dokładne plany z wnikliwą analizą sposobów jej przeprowadzenia. Od pierwszych wywózek naszej ludności do obozów zagłady posługiwali się przemyślanymi schematami. W pierwszym rzucie z oficerami, policjantami i polską inteligencją wywieźli wszystkich leśników, gajowych i miejscowych funkcjonariuszy znających teren. Po co? Aby w przypadku podjęcia walki, uniemożliwić stworzenie partyzantki i różnych form oporu.
Pracując wówczas we Lwowie i korzystając często z kolei, Józef Wojciechowski miał możliwość obserwacji ich transportów; to było zadanie z góry wcześniej zaplanowane i realizowane zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami; nie było w tym żadnej przypadkowości. Organizacja podwodów, którymi wywozili całe wioski, przygotowanie kolei, włącznie z wymianą obsługi transportów… No i ten tak wczesny, wraz z rozpoczęciem wojny, termin rozpoczęcia wywózek, też to potwierdzały.
Zginąłby i on, bo przed wyjazdem do Lwowa – jak opowiadał – z głupoty i poczucia obowiązku poszedł do komendy policji i zgłosił się na apel, jaki przeczytał na afiszu wiszącym na budynku byłej Policji Państwowej, że oficerowie i podchorążowie rezerwy mają obowiązek zameldowania miejsca swojego pobytu. Zatem i zaufał, i… nie wiedział, że jest to typowy sowiecki podstęp. Wyjeżdżając do Lwowa w ostatniej chwili uniknął transportu. We Lwowie, który przed wybuchem wojny liczył 360 tysięcy ludzi, po wybuchu wojny zrobiło się niesamowicie tłoczno; liczba ta w końcu 1939 roku wzrosła do około miliona. Wśród napływowej ludności większość to byli Żydzi, poznaniacy, kolejarze jako uciekinierzy oraz wojsko i rezerwa. Na krótki czas można tam było się zgubić.
A wywózki i oczyszczanie terenów z ludności polskiej? Niemcy ułatwili Sowietom zadanie, rozbijając uprzednio regularną polską armię. To spowodowało, że cały swój wysiłek mogli skierować na kierunek eksterminacyjny oraz propagandowy w stosunku do tej części społeczeństwa, którą po likwidacji sił nim kierujących, mogli poddać obróbce komunistycznej propagandy. Ten kierunek działań mieli wyćwiczony już od czasów rewolucji październikowej.
A jeszcze do tego i na Wileńszczyźnie i w Galicji, to znaczy… wszędzie ludności tam zamieszkującej narzucono obywatelstwo radzieckie. Dlatego potem w Jałcie Stalin wygrał dla siebie, dla ZSRR polskie Kresy Wschodnie.
Należy przy tym podkreślić, że Związek Sowiecki pozostawał z nami w stanie pokojowym, nie prowadził wojny. A tylko stan wojny mógłby w jakimś stopniu to, co wyczyniano z ludnością polską, usprawiedliwiać. Niestety, to co się działo, przekraczało wszelkie granice wyobraźni ludzkiej. Zapanowała w tym czasie atmosfera zastraszania i terroru.
Pierwsze aresztowania odbyły się jeszcze na początku października 1939 roku. Na pierwszy ogień poszli prawnicy potem… cała policja. Na tamtych terenach żaden z policjantów nie przeżył, a ich rodziny zostały wywiezione. A w kolejności po nich aresztowano wszystkich przedstawicieli administracji państwowej; począwszy od prokuratora i sędziów, a skończywszy na wójtach, sołtysach. A nawet… dróżnikach i listonoszach, bo to też byli funkcjonariusze.
Józef Wojciechowski w pierwszych dniach października zgłosił się do swojego przedwojennego urzędu. Jak opowiadał: – Tam gromadzili się nasi, to znaczy ci, którzy brali udział w kampanii wrześniowej i w obronie Lwowa. Po napaści Niemców Lwów stawił opór, ale Niemcy otoczyli miasto i lasami od wschodu, od strony Winnik i od ulicy Gródeckiej uderzyli na obrońców. Później podeszły wojska rosyjskie i generał Langner, ówczesny dowódca korpusu i obrony Lwowa uznał, że lepiej będzie kapitulację złożyć w ręce radzieckie, bo… „ to zawsze Słowianie”. On także nie przeżył. W tamtych czasach nie było mądrych, gdyż to wszystko, co wyczyniali okupanci, było wbrew logice. A bardzo mądrzy ludzie, profesorowie mojego uniwersytetu, którzy praktycznego życia w ogóle nie znali, padli ofiarą Sowietów.
Większe szanse na przetrwanie mieli drobni urzędnicy i funkcjonariusze, którzy mieli jakieś dodatkowe źródła utrzymania: ogródki, małe gospodarstwa, bo to stało się podstawą egzystencji i ich, i ich rodzin. Zanim oczywiście nie udało się zatrudnić do jakiejś pracy fizycznej, bo potem już tylko taką można było otrzymać. No i garstka pocztowców miała to szczęście, że została, ale też tylko ci, co wykonywali podrzędne funkcje.
A to już moja uwaga: Każdy naród soją historię buduje zwykle sam. Mądrość narodu jest jednak sumą mądrości wszystkich. Czasami politycy stają po przeciwnej stronie, wtedy historia ocenia ich jednoznacznie, wiadomo jak.
Na podstawie książki mojego autorstwa „Wyrok Workuta”, IPN 2007, 2008, Wrocław