Zdarzyłam się bezgłośnie. Myślałeś, że kamień.
Zapomniałeś. A czas – nie. Ciął mój los jak brzytwa.
Ileż razy słowami nieznanej modlitwy
szeptałam, byś nie rzucał mną o ziemię, Panie.
Jak więc przez bagna, morza, przez ogień i chmury
przebrnęłam? Jak w ciemnościach rozpoznałam miłość?
I to, co zwą sukcesem? Strwożona prosiłam
niebo nocą – nie podnoś mnie, Panie, do góry.
Mam dla siebie samotność o świcie. I chwilę
na westchnienie nad światem, z którym coś się stało
niewyobrażalnego, o czym nie wiedziałam.
Nie wiem, gdzie teraz jesteś. Czy obok? Więc tylko
proszę, proszę, nim los mój zamieni się w śnienie
– nie podnoś mnie do góry. Nie rzucaj o ziemię…