Jacek Bocheński – Natura

1
546

Rośnie w Konstancinie. Choć prawdopodobnie już nie rośnie. Za stary, żeby rósł. Mój znajomy dąb. Zdarzało mi się pod nim siadać. Język, utrwalacz przeżytków, każe powiedzieć, że dąb rośnie, bo tak się w naturalny sposób mówi. Ale to językowe rośnięcie nie zgadza się z naturą.

Podobne kłopoty ma z polszczyzną naukowa teoria płci, zwana gender. Chciałaby naturalnej rzeczy: żeby wszyscy i wszystkie mówiły i mówili zgodnie z równością kobiet i mężczyzn. Wszyscy są mężczyźni, kobiety muszą być wszystkie. Tak przecież chce logika. A naturalny język nie chce. Wystarczą mu wszyscy.

Przyjmijmy więc, jak obecnie się robi, że dąb rośnie „kulturowo”, przyrodniczo nie. Przyrodniczo, rzecz niewątpliwa,  jest.

Ale kulturowo to ten dąb jest także pomnikiem. Czego? Właśnie przyrody. Ma nawet przytwierdzoną do pnia legitymację państwową z przeżytkiem-orłem bez korony i napisem „pomnik przyrody prawem chroniony”.    

Ile lat przeżył? Nikt nie wie. Zapewne więcej od Konstancina, który ma ich tylko sto dwadzieścia trzy i w herbie dąb. Wiek mojego znajomego szacują niektórzy na trzysta pięćdziesiąt. Kiedyś uczono mnie, że Bartek, najstarszy dąb w Polsce, liczy ponad tysiąc. Teraz dają mu mniej niż siedemset. Wiek dębu konstancińskiego został pewnie w podobnym stosunku przeszacowany. Jednak ze dwieście jest jak obszył.

Zwyczajem dębów rozpostarł najniższe konary dość blisko nad ziemią. Lekko wzniósł je u nasady i  wyciągnął niemal poziomo na boki. Wyżej rozwinął się cały w istny bukiet kilkunastu konarów, ciężkich i rosochatych. Dwa utracił. Nie wiem, w jakich okolicznościach. Może wiatr je złamał, może przeszkadzały ludziom.

Ogromny dąb rozwiesił bowiem podobną do bukietu koronę między trzema budynkami. Rozpytałem wśród mieszkańców, czy ktoś nie wie, co stało się z konarami, których nie ma. Powiedziano mi, że uschły. Oni temu drzewu nic nie zrobili. Komisja badała i zdecydowała, że dla jego dobra należy martwe konary usunąć. To była zdrowotna chirurgia. Zostały na dębie dwie gładkie, okrągłe tarcze po cięciu piłą.

Pomnik przyrody żyje więc przyrodniczo, jak żył, między trzema budynkami. Sięga każdego z nich i zaczepia tu i ówdzie dachy umizgiem swawolnych gałązek opuszczających się z wysoka.

Jest to jednak poważny dąb, patriarcha z natury, nie pierwszy lepszy pędziwiatr kulturowy. Trzeba byłoby co najmniej trzech takich osób jak ja, żeby wziąwszy się za ręce opasać jego pień. A to jeszcze nie wszystko, bo nie bardzo mielibyśmy na czym stać. Pień mianowicie wrósł w ziemię potężnymi korzeniami, których nadziemne, pochyłe i wypukłe początki utrudniają dostęp do pnia, a podziemne dalsze ciągi tworzą zapewne w głębi drugi, niewidoczny bukiet, może bardziej ścisły i splątany. Część nadziemną porastają mchy i grzyby. Wspinają się, raczej tylko mchy, dość wysoko po pniu aż do miejsca, gdzie ostatecznie ustępują pola naturalnej, steranej życiem korze dębowej. Grzyby wolą gnieździć się w szczelinach pnia. Aczkolwiek małe grupki pionierów próbują  wyżyć w szczelinach kory. Widzę wystające nieliczne kapelusiki . Większe kolonie osiadły w rozwarciach, gdzie pień nad pękł i wyziera nagie ciało drzewa, nieco już poszarzałe. Wskutek tych rozstępów dąb sprawia wrażenie, jakby miał kilka zrośniętych ze sobą pni.

Tak to się przedstawia z bliska na poziomie moich ludzkich oczu i możliwego dotyku. Uderza głównie szorstkość i zadziorność poszarpanej bruzdami kory. Pień jednak unosi koronę, która z mojego poziomu jest niedostępną gęstwiną liści i przelotnych ptaków.  Można podziwiać artystyczny  rysunek dębowych gałęzi na tle nieba, póki spadający żołądź nie uderzy w głowę.

Ten pomnik przyrody rodzi jeszcze żołędzie? To może wciąż rośnie?

blog III

Reklama

1 KOMENTARZ

  1. Dąb to szlachetne drzewo, królewskie. Herbert szukał u dębów “rady i pomocy”. Tego wiekowego i dostojnego konstancińskiego jegomościa pięknie Pan opisał. Kochanowski jak wszyscy wiemy cześć oddawał lipie. Iwaszkiewicz miał siostrę sosnę. Młynarski lubił leszczynę. Wysokie drzewa podziwiał Staff. O limbie pisali Asnyk i Przerwa-Tetmajer… A brzozy, kasztanowce, cisy, modrzewie, jodły… też na pewno mają, albo miały, swoich wielbicieli wśród pisarzy i poetów. Ciekawym, czy jest jakaś antologia na ten temat. Ja dodam skromnie, że uwielbiam sosny, których nawet na piaskach jest wiele dorodnych (sam nawet śniłem “Sosny sen”). Piękny temat – drzewa. Szczególnie je wspominamy jesienią, prawda? Nawet te wiecznie zielone, iglaste. Z wyrazami szacunku, K.P.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko