- Odziedziczyłem po ojcu książki, kilka tysięcy tomów. Część z nich, ta „gorsza”, mniej ważna została zesłana na wieś. Ukrywam się na wsi przed świrusem, przeglądam te skazane na wygnanie książki, odkrywam perełki. Ze dwieście kryminałów, Chandler, MacDonald, kilku świetnych Skandynawów, z czasów, kiedy jeszcze nie byli modni. Autobiografia Kropotkina, o której będę jeszcze pisał. Genialne felietony Głowackiego, świetne Urbana i niezłe Hamiltona (Słojewskiego) Kilku pisarzy słusznie (Słyk) i niesłusznie (Drzerdżon) zapomnianych. Mam co czytać.
- Obwąchuję książki, dlatego nie toleruję audio i ebooków. Nie pachną. Zanim zabiorę się do lektury czytam notę o autorze, datę wydania polskiego i oryginalnego, copyright, nakład, sprawdzam wszystko, co mogę sprawdzić. Serie kryminałów „z kluczykiem” i „z jamnikiem” miały od 100000 do 160000 nakładu. Boże drogi!
- Ojciec miał wzruszający zwyczaj wkładać między kartki recenzje, wywiady z pisarzami, teksty im poświęcone. Obwąchując książki co i rusz znajduję wycięte z „Kultury” (warszawskiej), czy z „Literatury” strony. Czytam nie tylko awers, ale również rewers. Czasami rewers jest znacznie ciekawszy.
- W „Alefie” znalazłem dwa wycinki. Wywiad z Borgesem dla francuskiego Radioscopie przedrukowany przez „Kierunki”. Mistrz mówi tam rzeczy politycznie mocno niepoprawne. Twierdzi na przykład bezczelnie, że „Nikt nie uważa się za obywatela Ameryki Łacińskiej, lecz za Argentyńczyka, Peruwiańczyka itd. Tak samo nie istnieje Europa. Czy pan się czuje Europejczykiem, czy Francuzem? Ja się czuję Argentyńczykiem.” Mistrz przyznaje też skromnie, że Nagroda Nobla mu się po prostu należy. Nigdy jej nie dostał. Chyba słusznie. Na rewersie nie było nic ciekawego.
- Drugi wycinek to „Awatary żółwia”, esej Borgesa przedrukowany przez Kulturę, rok (chyba) 1974. Borges rozważa w nim drugi paradoks o ruchu Zenona z Elei, przytacza różne warianty interpretacji tego paradoksu. Klasyczny borgesowski esej: nudnawy i przeładowany erudycyjnie, nie zachęca do lektury opowiadań.
- Borges wielbi tajemnicę. Gdyby to on pisał te słowa, to ten wycinek byłby pożółkły i kruszyłby się w dłoniach. I nie znalazłbym go w wydanej stosunkowo niedawno książce, ale w XIII, ostatnim tomie „Topographii christina” Cosmasa wydanym w IX wieku w Salamnce przez Mosesa ben Barucha. I nie byłby z warszawskiej Kultury, ale z pisma, które podczas rewolucji w 1879 przez kilka miesięcy wydawał w Corrientes Horatio de Luna. Czasami ta fascynacja egzotyczną tajemnicą wydaje się wzruszająco dziecinna. We wspomnianym eseju pojawiają się rzecz jasna stałe elementy Borgesowskiego uniwersum: labirynt, kolistość czasu, metafizyka powtórzeń, prymat słowa nad czynem.
- Borges kocha przyczynkarstwo W „Awatarach żółwia” przytacza kilkanaście interpretacji paradoksu Zenona, przywołuje koncepcje, interpretacje, reinterpretacje i polemiki z reinterpretacjami. W opowiadaniach najczęściej cytuje apendyksy, przypisy, uwagi na marginesach. Jeśli przywołuje jakąś kwestię teologiczną, to musi to być glosa Pseudo Dionizego Areopagity do zagubionego dzieła Klemensa Aleksandryjskiego, jeśli rozważa kwestię istnienia, to cytuje alegorie Mistrza Zhuanga albo jakiegoś zapomnianego, średniowiecznego sufiego. Widać, że świetnie się tym bawi. Czytelnika po jakimś czasie ta zabawa nuży.
- W młodości czytałem Borgesa bardziej z podziwem, niż z zainteresowaniem. Setki erudycyjnych odniesień, nieskończony ogród o rozwidlających się ścieżkach, poczucie obcowania z absolutem. Dzisiaj, kiedy nie przytłacza mnie jego erudycja czytam te opowiadania jak fajne przygodowe historyjki.
- Niech za pointę borgesowskiego wątku posłuży przypis do znakomitego Deutsches Requiem, monologu nazistowskiego intelektualisty, komendanta obozu śmierci. Narrator szczyci się swymi przodkami, Borges komentuje przypisem: „Wymowne jest pominięcie najbardziej światłego z przodków opowiadającego, teologa i hebraisty, Johannesa Forkela (1799-1846), który zastosował dialektykę Hegla do chrystologii i którego wersja pewnych ksiąg apokryficznych doczekała się krytyki Hengstenberga a pochwały Thilo’a i Gesiminusa.” W tym jednym przypisie mieści się niemal całe bergesowskie uniwersum.
- Znacznie ciekawszy od awersu z esejem jest rewers tego wycinka z Kultury. Dwa wiersze Kornhausera, niestety słabe, co mojemu ulubionemu poecie przydarzało się nader rzadko. Być może to wina wrednej selekcji redakcji, być może chwilowy spadek formy.
- Po prawej stronie rewersu Kornhauser, po lewej fragment czyichś wspomnień z przedrewolucyjnej Rosji. Nagłówek się nie zmieścił, więc nie wiem, kto wspominał Błoka i Jesienina. Na szczęście zmieścił się piękny fragment. Na Newskim Prospekcie narrator spotyka Jesienina: „Dzień. Słońce. Przechadzam się po Newskim prospekcie. Spotykam Jesienina. Jest w eleganckim, granatowym palcie z futrzanym kołnierzem, bez czapki. Twarz blada, oczy podpuchnięte, idzie powoli, mamrocze coś pod nosem, podchodzę do niego. Zachmurzony, małomówny, jakaś troska emanuje z całej jego postaci. Chcę odejść, ale on mnie nie puszcza – „Źle się czujecie, niezdrowi jesteście?” – pytam go – A co, zatrwożył się, ja tak źle wyglądam?” I nagle się zaśmiał mówiąc: „Starzeję się, miły przyjacielu, niedługo stuknie trzydziestka.”
- Tak jak w przypisie do Deutsches Requiem mieści się cały Borges, tak w tym krótkim opisie jest cały Jesienin, jego samouwielbienie.
- Później panowie idą do piwiarni, Jesienin recytuje, zbiera hołdy. Chyba żaden naród nie potrafił tak wielbić poetów, jak Rosjanie. Cóż to za piękny naród! I jakie straszne państwo! Nie wiem, kto to powiedział, ale mądrze powiedział: „Jak najdalej od Rosji, jak najbliżej z Rosjanami!”. I z Rosjankami, rzecz jasna.
- Na odwrocie wycinka z esejem Borgesa zmieściły się tylko dwa akapity tych wspomnień. Nie wiem, kto jest autorem, wiem, że jest znakomitym pisarzem. Krótkie, mocne zdania, opowiadanie obrazem. Czytam i widzę kabotyńskiego Jesienina na Newskim Prospekcie, widzę zatłoczoną, zadymioną petersburską piwiarnię, widzę pławiącego się w uwielbieniu poetę. Świetna proza! Tłumaczył Aleksander Rezenfeld.
- To musiał być 1975 lub 76 rok. Napisałem kilka wierszy, bezczelnie uznałem, że jestem poetą i zaniosłem te wiersze do Kultury. Dział poezji prowadził Lech Budrecki. O dziwo przyjął moje teksty do druku. Nie żebym od razu został „poetą rezydentem”, ale od czasu do czasu wpadałem do redakcji zapytać, czy już jestem w druku. Nie byłem. Publikacja wciąż się opóźniała, padały kolejne terminy. Aż w końcu okazało się, że jednak nie będzie mi dane zadebiutować w Kulturze. Wzburzony redaktor Budrecki chodził po gabinecie, lamentował: „Katastrofa panie Andrzeju! Katastrofa!” Nie wiedziałem o jaką katastrofę chodzi. „To pan nic nie wie?! Kępa poleciał!” Ni cholery nie wiedziałem, co ma wspólnego zmiana na stanowisku I sekretarza Komitetu Wojewódzkiego PZPR z moimi wierszami. Nie pisałem o towarzyszach z KW, pisałem o aniołach.
- Tak więc upadek towarzysza Kępy spowodował, że nie debiutowałem w Kulturze. Za to w antyszambrach poznałem Aleksandra Rezenfelda. Duży, niechlujny, brodaty wyglądał, jak archetyp poety. Imponowało mi, że od razu przeszedł ze mną na „ty”, imponowało, że „prawdziwy”, „dorosły” poeta przypuścił mnie do komitywy. Mało tego, pozwolił zaprosić się do knajpy! Aleksander mówił o sobie, ja płaciłem za wódkę. Remis.
- Spotykaliśmy się później na szlaku. Lubiłem z nim pić, lubiłem go słuchać. Ciekawie mówił, ciekawy miał życiorys. Urodził się na Syberii, rodzice, komunizujący polscy Żydzi zostali tam zesłani przez Stalina, którego wielbili. Później repatriacja, różne miejsca, żadne nie stało się domem. Po 56tym jego rodzice wyjechali do Izraela on został. Tułał się, nie mógł sobie znaleźć miejsca. Jego domem była poezja.
- Dzisiaj pusto na szlaku. W kawiarni „U literatów” nie ma literatów, nie istnieje „Ściek” na Trębackiej, Spatif stał się hipsterską knajpą, świeci pustkami. Nie ma już „szlaku”. I nie ma takich postaci, jak Aleksander Rozenfeld.
- Po stanie wojennym wyemigrował do Izraela. Wrócił po kilku latach, nie wytrzymał. „Za dużo tam Żydów” – tłumaczył. Jego domem była polska poezja. Kilkanaście lat temu ochrzcił się w gnieźnieńskiej archikatedrze. Aleksander lubił rozmach, szeroki gest.
- Od lat go nie widziałem. Od lat nie udaję, że jestem poetą. Nie wiem kim jestem. On też nie wiedział.
Andrzej Dziurawiec
NOTKA
Absolwent UW i PWSFTiTv.
Scenarzysta filmowy, (Karate po polsku, Zakład) i telewizyjny. Dramaturg (Czarny Punkt, Trumna nie lubi stać pusta).
Laureat pierwszej edycji polskiej konkursu Hartlley – Merill za scenariusz Judasz ze Lwowa (Dialog 7/1995).
Autor cyklu opowiadań Późny Gomułka wczesny Gierek i thrillerów Bastard i Festiwal.
Publikował m.in. w: „Poezji”, „Nowym Wyrazie”, „Kulturze”, „Życiu”, „Dialogu”, „Odrze”, i „Frankfurter Allgemeine Zeitung”.