Bóg na kwarantannie
Bóg siedzi w niebie. obowiązuje zakaz opuszczania
mieszkania. piotr zostawił pod drzwiami torbę
z zakupami. w lodówce chleb wędlina i kiszone
ogórki. przez włączony monitor obserwuje ziemię.
spokój. ludzie skryli się w swych mrowiskach.
cisza. można się wyspać i nie martwić losami świata.
rano włączy telewizor i wysłucha codziennych
wiadomości. dla porównania najpierw z jednej później
z drugiej stacji. przypominają niebo i piekło. coraz częściej
zastanawia się nad stworzeniem
nowego świata.
kiedyś II
coraz bardziej przyzwyczajam się do tej chorobliwej
sytuacji i to przeraża mnie jeszcze bardziej. wyłączyłem
budzik. zbyt długo dałem się zwodzić dawanym przez los
gwarancjom stałości i bezpieczeństwa
aż utraciłem dawną czujność. teraz
usuwam ze słowników czas teraźniejszy i zastępuję go
przeszłym lub przyszłym. kryję się za magicznym słowem
k i e d y ś.
kwarantanna
milczenie przez telefon nie zastąpi prawdziwego. spojrzenia
w oczy dotyku niby przypadkowego. zamknięci w czterech
ścianach pokoi przypominamy tężejące odlewy z gipsu.
szarzeją nam rysy i słowa kruszeją w gardłach.
za oknem puste ulice umierają jak ludzie w ciszy.
jeszcze chwila a zegarom zaczną pękać sprężyny. ludziom
serca.
w raju
adam z ewą w maseczkach z liści figowych.
w przepisowej odległości dwóch metrów.
spoglądają na siebie. rozmowa się nie klei.
nawet jabłka nie kuszą. wszędzie pełno
straży i rozwieszonych komunikatów o grożących
mandatach i zgłoszeniach do sanepidu.
wąż ukrył się w pniu jabłoni. boi się deportacji
do alternatywnego raju. nawet Boga nie widać.
podobno też jest
na kwarantannie.
modlitwa starego joachima
stary joachim modli się: chleba naszego powszedniego
przyniesionego przez życzliwego sąsiada daj dzisiaj
po raz ostatnia jutro zabierz mnie do siebie.
syn w dalekim kraju założył rodzinę. żona z córką
wyjechały na pobliski cmentarz i też nie chcą powrócić.
joachim wychodzi na balkon i uśmiecha się
do mundurowych potwierdzając swoją obecność.
wspomnienia spakowane czekają na bilet. na wieki wieków.
amen
najgorsze
najgorsze skrada się zawsze po cichu. jak kot. nie usłyszysz
nie zauważysz jak wejdzie do twojego domu. z czasem
jego sierść będzie wszędzie. na meblach podłodze nawet
na pościeli. przyklei się do rąk później do jedzenia i do
szklanki z herbatą. zaczniesz się dławić ale będzie już
za późno. zabraknie powietrza i twoje oczy staną się
podobne do wyrzuconej na brzeg martwej ryby. wtedy
najgorsze zacznie tulić się do twojej żony i dzieci
opowiadając im bajki na dobranoc.
raport z czasów zarazy IV
kolejny dzień zarazy. za oknem szpitala wiosna.
w środku stadko białych ptaków kołuje wokół
umierających próbując oddalić niebo wdzierające się
każdą szczeliną. i piekło bólu dławiące płuca. póki jest
szansa jest nadzieja. białe ptaki w maskach na ustach
jak anioły czuwające przy łóżkach… nocami modlę się
by nie zabrakło im sił i nie zawróciły
do nieba.
miłość w czasach zarazy
Ewie
twoje serce jest parkiem do którego mogę wejść w czasie
najgłębszej kwarantanny nie obawiając się
że może mnie zatrzymać przejeżdżający patrol
policyjny. co najwyżej wiotkie jak palce winorośli
twoje dłonie oplatające moje ciało. czuję je
na każdej zmarszczce swojej twarzy i nigdy
nie mam ich dosyć. przy tobie nie boję
płynących z telewizji komunikatów o kolejnych falach
zarazy. bo nawet śmierć – gdy jesteś obok –
to tylko kolorowy sen…
podziwiając ptaki
świat zatracił kolory. stał się czarno-biały. ktoś wymazał gumką
stany pośrednie. musisz się opowiedzieć po której jesteś
stronie. w przeciwnym razie będziesz odrzucony
przez wszystkich. zawsze lubiłem chodzić własnymi
drogami jednak po nocach ktoś próbuje ustawić na nich
znaki zakazu. na ulicach i w telewizji organizowane są
łapanki do właściwych gett. lubię po przebudzeniu
patrzeć w niebo na słońce i szybujące ku niemu ptaki.
wolne i pełne barw.