Było takie hasło reklamowe: „Książka do przeczytania w jeden dzień!” Sprawdziłem – „Pod żaglem. Fotoopowiadania” czyta się w pół dnia :).
Rzecz napisana sprawnym, lekkim piórem – czyta się bardzo dobrze! Zaciekawi każdego, niezależnie od wiedzy czy praktyki żeglarskiej, bo w sumie nie chodzi tu tylko o żeglowanie (rejs) – ale o bogactwo przeżyć związanych z przygodą na wodzie, o styl bycia człowiekiem wolnym i szczęśliwym (jak ptaki unoszące się wysoko nad nami).
Dla tych, którym zabraknie odwagi (chęci czy też możliwości), by ruszyć w rejs (zacząć żeglować), książka stwarza możliwość wirtualnej (jak się teraz mówi), a może raczej: opartej na wyobraźni realizacji niespełnionych marzeń – bo któż w dzieciństwie nie chciał zostać żeglarzem? Młodych – w zamiarach – kapitanów Teligów było niegdyś w Polsce wielu…
Mikro opowiastki układają się w historię rejsu – (jednego – czytelniczego), choć są zbiorem faktów, obserwacji, fotografii i refleksji z wielu wypraw żeglarskich po wodach Jeziora Drawskiego na przestrzeni lat. Autor jest znanym prozaikiem, poetą, aforystą, a także twórcą i redaktorem naczelnym magazynu literacko-artystycznego „Latarnia Morska”. „Pod żaglem…” jest książką prozatorską, ale… nie brakuje w niej poezji, choćby w urokliwych opisach pór dnia na jeziorze (jest też jeden szkic wiersza – inspirowany poezją K.I. Gałczyńskiego; pamiętamy wszyscy ten fragment „Kroniki olsztyńskiej”: „wszystkie szmery, wszystkie traw kołysania, / wszystkie ptaków / i cieniów ptasich przelatywania”).
Opowieść zaczyna się od zapisu „Ahoj, żeglarska przygodo!”nastąpiło w roku… 1969! Młodzieńcza pasja stała się zamiłowaniem na całe życie. Wybór akwenu, czyli Jeziora Drawskiego też nie był przypadkowy – to największe jezioro Pojezierza Drawskiego („ bodaj” najciekawsze, choćby ze względu na skomplikowaną linię brzegową oraz kilka wysp; piszę „bodaj”, ponieważ po raz pierwszy w życiu stanąłem na jego brzegu, u stóp zamku Drahim, dopiero niedawno i… zachwyciłem się ogromem wodnej przestrzeni!).
Strona za stroną dowiadujemy się skąd wziąć łódź (i jaką), jak przygotować się wcześniej (spis rzeczy, lista zakupów). Na pokładzie żaglówki „kapitana” Jakóba nie powinno być żadnych organizacyjnych wpadek, nawet wtedy, gdy załoga jest jednoosobowa (żeńska połowa) – staranność jest wymagana jednakowo od wszystkich (przy odpowiednim podziale obowiązków wg talentów i kompetencji). Warto zauważyć, że sternik Lech preferuje (za zgodą załoganta) tradycyjny model pływania: tylko na żaglach. I nie chodzi w tym jedynie o ekologię, raczej o pewien wzorzec bycia na wodzie, przy wodzie, wespół z całą przyrodą (bez tłumów, hałasu i zabaw weekendowych „żeglarzy” z motorkiem zamiast żagla – choć na żaglówce).
Wszystkie rozdzialiki (ilustrowane kolorowymi zdjęciami – a jest ich ponad sto) układają się w epopeję o czymś wyjątkowym – czasie wypełnionym tym, co wynika z pasji; o chwilach, na które po zakończeniu rejsu, trzeba czekać kolejne dziesięć miesięcy, by móc znów uciec z domu w mieście i zamieszkać w domu na wodzie (pod tentem – kogo ciekawi znaczenie słowa, znajdzie jego definicję w „Słowniku” na końcu książki).
Czytamy dalej – i odpływamy, poznajemy miejsce (łódź, ale też urokliwe polanki ukryte w przybrzeżnych szuwarach jeziora i wysp na nim), mieszkańców i ich zwyczaje, zachowania (zatem Le – sternika i Ha – załogantkę, także okazjonalnych gości, którzy ich na łódce odwiedzają; ale też przedstawicieli świata zwierzęcego, a tych jest mnóstwo we wszystkich niszach ekologicznych tych okolic).
Poznawanie nowych zakątków, łowienie ryb, które potem piecze się nad ogniskiem, czy też przesiadywanie przy ogniu nocą i nucenie szant między smakowaniem czerwonego wina – to tylko niektóre zajęcia i przyjemności rejsów śródlądowych. Bo przecież można się jeszcze po prostu gapić na wodę i niebo, starać złapać ciekawe ujęcia fotograficzne, czytać na głos ciekawe księgi… A są jeszcze zdarzenia niespodziewane – „tajemnice jeziora” (niewyjaśnione do dziś!). No i jest kambuz i jego szefowa, czyli opowieść o tym, co się da upitrasić na jachcie. I prawdę mówiąc – mnie najbardziej zainteresowały fragmenty „Dziennika jachtowego”, gdzie załoganta, notując bieżące wydarzenia, wpisuje też szczegółowo menu.
„17 sierpnia 2009, godz. 13.45 (…)
Takie śniadanie: ryby smażone z patelni. Do tego chleb, masło, herbata z torebki, na deser szarlotka (jeszcze z domu). Potem kawa. (…)
Godz. 23.50
Obiad: placki ziemniaczane ze śmietaną.
Kolacja: kiełbasa opiekana nad ogniskiem, chleb, czerwone wino. Na deser kruche ciasteczka pszenno-sezamowe. (…)”.
No, Proszę Państwa! Niejedna kuchnia lądowa się chowa!
I taka jest ta opowieść: od szczegółu drobiazgów codziennych do ogółu spraw ulotnych, jak choćby cień żagli na wodzie i liściach drzew – utrwalony na fotografii.
Do tego wszystkiego – książka jest po prostu piękna! „Pod żaglem” jest wydawniczym cackiem (nieczęstym już w naszych kryzysowych czasach).Wydana w twardej, szytej oprawie, na szlachetnym papierze, odpowiednim grubością do druku kolorowych fotografii, liczy 151 stron (w formacie A5) – razem ze „Słowniczkiem” (terminów żeglarskich) i „Spisem treści”.
Gdzie można ją dostać? Najlepiej u Wydawcy (Wydawnictwo SORUS – https://sorus.pl/sklep/).
Lech M. Jakób „Pod żaglem. Fotoopowiadania”, Wydawnictwo SORUS, Poznań 2020, str. 152
Bogdan Zdanowicz