Jerzy Beniamin Zimny to nietuzinkowa postać środowiska literackiego. Należy do tej wątłej i nielicznej grupy czcicieli obcej twórczości. W tej właśnie twórczości widzi sens, cel i zbawienie. Tam znajduje ocalenie i tam też odnajduje skromną ścieżkę podążania za własnymi wytworami literatury. Oczywiście to pewnego rodzaju uproszczenie i przejaskrawienie problemu, pewnego rodzaju klisza, skrót wręcz, czy też może próba opisania okruszka zjawiska nieco wyidealizowanego z elementami, na które chcę rzucić inne światło: intensywne i skoncentrowane.
Jerzy Beniamin Zimny nie jest sam i w swoistym podsumowaniu pięćdziesięciolecia swojej twórczości wydał „przed chwilą” swój nowy tom zatytułowany przewrotnie „Nie jestem sam”. Ta tytułowa brawurowa próba dodania sobie i nam (kilku duszom pokrewnym) otuchy na rzecz dalszych działań środowiskowych nie tylko dla siebie, ale i dla dobra całokształtu literatury z zaszczytnym i właściwym miejscem w niej poezji jest przecież godna zauważenia, a nawet głębszej analizy. Choć w tym zauważaniu wiele goryczy i sarkazmu, pisze bowiem Jurek w wierszu Alfa
Da Bóg trafimy do raju.
Na razie musimy odleżeć swoje
w tym gnoju. Musimy – słowo
zamiast ciała, które stało się
naszą ofiarą. Stało się i już.
(…)
Jerzy Beniamin Zimny, jak również kilku innych poetów, literatów i działaczy w naszym środowisku (poetek również) jest mi bliski duchem bowiem usiłuje odnaleźć we współczesnej poezji pewien klucz programowy, pokoleniowy, ba, systemowy, próbuje odkodować właściwy nurt współczesnej poezji z zastanego bałaganu, chaosu i natłoku głosów, dykcji oraz wypowiedzi. Próbuje być może jak i my wszyscy – dokonać niemożliwego, ale owa niemożliwość już jest swoistą odpowiedzią, drogowskazem i sama w sobie pewną treścią, którą musimy przejrzeć na wylot, z którą musimy się zmierzyć i której dać wizerunek, poparty oczywiście analizą, przykładem, cytatem czy fragmentem wraz z komentarzem. To doprawdy możliwe, warte świeczki i właściwe działanie w szaleństwie wiary w zbawczą moc poezji oraz w jej pełne odzwierciedlenie ducha czasów.
Stało się i już
W innym świetnym wierszu (Młyńskie koło) pisze Jurek tak:
Wszystko trafi na śmietnik.
Ulica zmieni nazwę,
kamienica elewacje,
ludzie będą się wprowadzać
i wyprowadzać, ludzi
będą wynosić. A język
nie spocznie w poszukiwaniu
wyjścia z kręgu znaczeń.
Wszystko traci na wadze.
To co wiatr nie uniesie
zabierze woda, to czego
modlitwa nie zbawi, będzie
się tułać w legendach.
Raz usłyszeć siebie w sobie.
Wewnętrznym językiem
przekonać wieczność, do
jednego słowa „zachowaj”.
Mamy zatem tutaj: wieczność, prawdę, język i poszukiwanie. Mamy dekadencką rezygnację, ale i nadzieję. Mamy realny osąd i poetycką prowokację, wreszcie mamy dotyk esencji naszych pisarskich dążeń i motywacji – jak ocalić nieśmiertelność, jak choć na moment dostać się w jej krąg, jak ocalić wiersz, słowo, cień autorstwa…
Tom Jerzego Beniamina Zimnego jest nasycony znaczeniami, kontekstami, treściami, spotkanymi poetami, czy też zwyczajniej – ludźmi w ich tęsknotach, wrażliwościach i wydarzeniach. Jurek jakby skutecznie ucieka śmierci wciąż (niejako sztucznie) nie rozpoznając nowego XXI wieku, o wiele lepiej czując się z nami, pięćdziesięciolatkami i jeszcze młodszymi adeptami pióra i innymi twórcami z werwą i wizją niźli z rówieśnikami, którzy się często poddają katastrofie nihilizmu. Jurek kwestionuje ów nihilizm i syndrom załamania rąk nad chaosem współczesnej polskiej poezji – On wie, że chaos też jest kluczem do wejścia we wrota nowego.
Bowiem wszystko wydaje się ukryte … w momencie zawahania; w momencie wątpliwości, życzliwego spojrzenia, w zatrzymaniu, z pędu, wiru, z wyścigu… którego odzwierciedleniem staje się ten świat
Nie ma końca
To jest ten moment, ostatnia szansa której
nie wolno zmarnować, bo drugiej nie będzie.
Nic dwa razy się nie powtarza nawet śmierć.
Wychodzisz z domu, jakbyś skądś wracał.
Ze snu, może z bajki, która się kończy na ulicy,
gdzie jeszcze nie wystygły zabawy w berka,
gdzie odrapane mury nadal coś krzyczą.
Ten moment zawahania będzie decydujący.
Zatrzymany w ruchu z grymasem na twarzy
skamieniały wpatrzony w martwy punkt,
z rachunkiem za życie w zamkniętej źrenicy.
Bardzo pięknie to napisane. Wytrawnie. Współczesny świat bowiem coś takiego jak „rachunek za życie” wykreślił z grona pojęć podstawowych, wyparł ze świadomości, wykarczował z umysłów. Wraz z sumieniem. O reszcie oraz konsekwencjach wielokrotnie już pisałem.
Jerzy Beniamin Zimny w swoim tomie „Nie jestem sam” jest właściwie dojmująco sam. Jest bardzo, ale to bardzo sam. Bardziej niż mu się wydaje. To samotność (w tym gnoju), samotność poety, jeźdźca swojego rodzaju apokalipsy, którą zgłasza i powołuje do życia, do istnienia, albo zaistnienia rzeczywistość słowem trudno zrozumiałą na przekór temu światu, światu zdegenerowanego i zblazowanego w postaci karykatury relacji międzyludzkiej, w postaci wyparcia zeń: łagodności, melancholii, zatrzymania się, uświęcenia intymności oraz wszelkiego rodzaju tajemnicy prywatności, wreszcie świata, w którym wykastrowano coś takiego jak poezja (poezja zgodna z duchem czasów oraz z językiem komunikacji) – ze szkół, z edukacji, w przestrzeni publicznej. To bowiem co w tych szkołach i systemach edukacji pozostało jako „poezja” to jakieś nieporozumienie. Jakaś popłuczyna i żałosność wielka. Kontredans przypadkowości z czczym dydaktyzmem niepopartym treścią i odniesieniem. Merytoryczne przygotowanie kadry nauczycielskiej: do popularyzacji owej poezji, do próby polubienia jej przez młodzież, do próby jej uświęcenia jest zerowe. Jest żadne. Szkoda tego wszystkiego.
Tom Jerzego Beniamina Zimnego jest na przekór temu światu bardzo pojemny. Obok wierszy zagadkowych, dalece intelektualnych, odnajdziemy w nim cudowne liryki, delikatne powiewy przeplecione sensem życia i umierania, z dyskretnie ujawnioną męską szorstkością i wieloma ważnymi prawdami, które warto przemyśleć na tym padole zanim będzie za późno. Ten tom świetnie się czyta. Z wierszami łatwo się zaprzyjaźnić i do nich powracać po raz wtóry, a warto powracać, gdyż wiele w nich treści ukrytych, podskórnych i zakamuflowanych. Jerzy bowiem, choć aktywnie żyje i działa z rocznikami o pokolenie młodszymi, to dźwiga na swoich barkach te dwadzieścia lat więcej mądrości i doświadczeń, które w sposób coraz pełniejszy i wytrawniejszy znajdują odzwierciedlenie w napisanych utworach. Gratuluję Jureku tego tomu.
Droga Jerzego Beniamina Zimnego ku nieśmiertelności najwyraźniej trwa i ma się dobrze. Wtedy, kiedy trzeba było, nigdy bowiem nie był sam i jak sądzę sam nigdy nie będzie. Oprócz życzliwych i dobrych ludzi towarzyszy mu bowiem też Ona, poezja, czasami wdzięczna i pomocna, czasem niedostępna i skryta, zawsze jednak ocalająca ku nieśmiertelności…
Andrzej Walter
Jerzy Beniamin Zimny „Nie jestem sam”. Poznań 2020. Biblioteka ReWirów BR. Wydanie I, ISBN 978-83-923478-3-5, stron 79, oprawa miękka z zakładkami.