Z czyjegoś poematu
Chociaż było dopiero południe
musiałem odpocząć – polna droga
przebijała się
niczym niemowlę do snu
To był obraz łatwy do zapamiętania
utrwalała go cisza zmarłych
lub wyczerpanych ustawiczną podróżą
Tak żyć mogą tylko królowie i żebracy
cienie nocy i ptaki wylatujące z gniazd zbyt wcześnie
aby je dobrze utrwaliła pamięć
Już dawno nieobecni są Grochowiak Stachura
i Zbyszek Herbert
na Krakowskim Przedmieściu otwarto kilka nowych kawiarń
do dziś przebywają w nich artyści o długich włosach
i smutnych oczach
W jednej z nich czytają wiersze
słucha je kelner barmanka i jeden pan
który pozostał tu od czasu Wokulskiego
ma twarz w kolorze
pochmurnego nieba i wciąż umierającej radości
Jest czysto muzyka i wyobraźnią unoszą nas w najodleglejsze
pejzaże dukty leśne z niepozornymi leśniczówkami
kobiety podające w glinianych dzbanuszkach zsiadłe mleko
ich piersi unoszą małe świerki
żyje tam życzliwość
gdzie indziej dawno już umarła
wszechobecny zapach igliwia
uniemożliwia dalszą podróż
W kawiarniach milkną poeci
Malarze czyszczą pędzle i palety
Ich oczy zmęczone przymykają się jak powieki
Tatara strzelającego z łuku
Las wygina pierś niczym preludia Szopena
Wraca wyobraźnia
Przypływają łodzie załadowane zbożem
słońce wypala burty pełne ciemnego dziegcia
głos szypra niesie się do brzegu
odbity powraca
To dzięcioł z smugami pnia na dziobie
złote podkówki szczęścia z głosu kukułki
w dzieciństwie liczone ku-ku-ku-ku
Ile lat żył będę
Ale teraz jest miasto symfonia ulic mury
bruki
twoją niechęć
gwiazdy spopielone wybrzuszone
smutkiem w kierunku Wisły
Wieczorem czyjś wernisaż ciepłe gardła scen teatralnych
Strzępy gazet na bruku w świetle ulicznych latarń
Już dawno zostały za nami wojny i wszelkie bohaterstwo
Tylko Żydzi nadal opłakują swoich pomordowanych
Jest zbyt późno aby o tym milczeć
I zbyt wcześnie aby z tym nadal żyć
W najcieplejszym wnętrzu kawiarni zasnął barman
jego sen jak ciemne strofy poematu
Nigdy nie umiera
Unoszony wyciągniętymi rękoma
ponad każdą zabłąkaną do tego brzegu falą.