Agnieszka Jastrzębska – wiersze

0
744
Jacek Maślankiewicz


***

naburmuszony szkielet w szafie
z nudów przymierza stare kapelusze przeszłości
strzepuje mola z zimowego palta
i zasuszone łzy nieporadnie wpycha w dziurkę od klucza

słyszę jak uderza łokciem w drewniane drzwiczki
i cicho fałszuje miłosną piosenkę
o promieniach łapczywych jak złe psy

tak, to chyba trudne
tak oczyścić ciało
z pocałunków
z dotyku
z nadziei
aż do krwi
a później do kości
aż nic więcej nie zostanie

tylko wychudzone ręce pamięci
nadal pieszczące tajemnicę
kilka wersów w wierszu
i skrzyp starej szafy o północy


***

zobacz nieznajomy
wszystkie moje dawne miłości
skamieniały
i miejsca w których kochałam
zarosły rzęsą moją
i mgłą z niewypowiedzianych słów
zdziczały

krajobrazy coraz bardziej niewyraźne
rozmyte brzegi
bez cienia bólu
nagich chwil
i jarzębiny płaczącej czerwonymi łzami

moje ciało też już nie to samo
zmiany anatomiczne
pod odkrytym niebem
w klatce
z migotaniem gwiazd

teraz mam trzy serca
jedno z kamienia
z ostrymi kantami
to drugie
z tkanki niepamięci
i jeszcze trzecie
to strzemienne
na dalszą drogę


***

a co jeśli rano obudzę się i zabraknie słów
świat tak nagle zamilknie
na kwitnącym dywanie z maków
ty też zamkniesz usta na kłódkę
i wstrzymasz oddech pod kamiennym niebem
a ja jak ryba otworzę usta
i też nic….

żadnego dzień dobry
kawa czy herbata
jak ci się spało

a co jeśli rano obudzę się
a świat zatopi się w ciszy
i milczeniem wykrzyczy swą ułomność
czy jutro
na migi pokaże nam
czerwone usta
pasma czułości
i nowy wiersz?


***

matka ziemia płakała
kiedy przybijałeś moje serce do krzyża
z którego zdjęty Jezus
bezradnie rozkładał ramiona
szepcząc
wiosną zakwitnie
twoja korona cierniowa

słyszałam śmiech głupców
kiedy mówiłam
że wierzę

w ogrodzie oliwnym
wpadłam w szczelinę czasu
lato jeszcze nie przyszło
wiosna już odeszła
a ja na moście w zawieszeniu
nadal czekam
na kwiaty we włosach


***

narysował mnie wszechświat
sekstylionem mikropociągnięć
geometryczną taką
na podobieństwo nie człowieka
raczej kanciastej góry
szkicował popiołem zaprzeszłych zdarzeń
cieniował ironią spisaną w traktatach o funkcjonowaniu
wypełniał symbolami

istniałam na tej pożółkłej kartce papieru
naprawdę istniałam
tak jak istnieją woda i ogień
ziemia i powietrze
sam Pitagoras zachwycał się
wzorami na objętość moją

pewnego razu pojawiłeś się ty
mistrz origami
i już od pierwszej chwili zacząłeś
zaginać moje myśli
cierpiały na bezdech senny
kiedy niebo oblane złotem
kusiło tych co chcieli ukraść
rozkładałeś moje nogi
bez instrukcji
z pamięci starożytnego świata
składałeś nasze dłonie
w nowy początek

to trwało wieczność całą
przynajmniej tak mi się wydaje
aż pewnego dnia
przestałam istnieć
ot tak po prostu
przestałam istnieć
jak płomyk w egipskiej latarence

ty natomiast
podobno za oknem
masz dziś pole papierowych żurawi
i wciąż karmisz je swoim dotykiem

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko