DARIUSZ PAWLICKI – NIECH KARTKI PAPIERU SZELESZCZĄ BEZ KOŃCA…

0
523

Należę do zagubionego pokolenia i odnajduję się dopiero,
kiedy towarzyszę samotności innych, podobnych do mnie.
Umberto Eco   

      Książki uznaję wyłącznie w postaci papierowej (czytam tylko te e-czasopisma, które w wersji tradycyjnej nie są dostępne). Skłaniają mnie ku temu względy estetyczne (pominę je w tym tekście, gdyż pisałem o nich w kilku wcześniejszych), jak i to, że nie uznając książki w wersji elektronicznej „przeciwstawiam się” kolejnemu wynalazkowi, rzekomo, niezbędnemu do życia, gdyż zapewniającemu jeszcze szerszy, a przy tym łatwiejszy, dostęp do informacji. Ale rzecz w tym, że te informacje, rzeczywiście obfitsze, są coraz mniej pożywne/mniej odżywcze.  

      Sprowadzanie wszystkiego do rachunku ekonomicznego, jak też powszechnie wyrażane przekonania, że postęp jest wartością samą w sobie, sprawia, że książkę tradycyjną uważa się za przeżytek. Lecz ta, wbrew tym opiniom i na przekór głoszonym wielokrotnie zapowiedziom o jej rychłym końcu, na szczęście, ma się dobrze. Choć, niestety, nie bardzo dobrze. Konkurencja, o której będzie mowa poniżej, nie śpi bowiem i robi swoje.

        Niejednokrotnie, odnośnie e-książek, jak też utworów literackich dostępnych w Internecie, stykam się z poglądem, że właśnie te formy przekazu mają największe szanse na dotarcie do młodych ludzi stanowiących potencjalną przyszłość czytelnictwa. A to z tej racji, że preferują oni nowinki techniczne; nie chcą stawiać oporu, a tylko płynąć z głównym nurtem. Wobec powyższego – głoszą miłośnicy tego, co najnowsze ‒ jeśli autorowi zależy na zwiększeniu liczby swych czytelników, winien rozważyć następującą kwestię: jeśli nie całkowita rezygnacja z publikowania książek w postaci znanej od Gutenberga, to prezentacja własnej twórczości w dwóch postaciach.

      Odnośnie utworów literackich – jak i każdych innych – dostępnych w Internecie, miej czytelniku na uwadze to, że za ich trwałość i dostępność odpowiadają serwery. Tak więc jeśli zostaną one uszkodzone, albo też zniszczone za sprawą np. zamachu terrorystycznego bądź szczególnie potężnego wybuchy na Słońcu, cała e-literatura, dosłownie, zniknie. Tym samym znajdzie się w niebycie dorobek twórców, którzy bezgranicznie zawierzyli najnowszej technice. Chyba, że… chyba, że zdecydowali wcześniej, przed ową e-katastrofą, swoje teksty ,,przelać” na papier za sprawą domowej drukarki. Bo gdyby nawet podjęli decyzję zarchiwizowania ich w postaci czy to dyskietek, płytek CD-R, czy pendrajwów, prędzej czy później pojawiłby się problem, o którym wspomnę kilkanaście wersów niżej.

      Gdyby najstarsze polskie pismo literackie, to znaczy miesięcznik ,,Twórczość” (niech trwa i trwa), miało postać elektroniczną, zniknąłby po nim wszelki ślad w przypadku wspomnianego elektronicznego Armagedonu. Na szczęście nadal ukazuje się wyłącznie w wersji papierowej (od kilku lat na papierze lekko kremowym, „spulchnionym”). To fakt, że w nakładzie niewielkim. Cóż to bowiem znaczy 1080 egz. (nakład na koniec 2019 r.) w kraju, który oficjalnie liczy prawie 38 milionów mieszkańców, spośród których prawie wszyscy, lepiej bądź gorzej, znają język polski. Lecz dobre, oczywiście, jest i to. Wspominam o tym, dlatego, że gdyby zostały unicestwione wszystkie, dosłownie wszystkie, czasopisma istniejące w Internecie, tych 1080 egz. jakiegoś numeru „Twórczości” nadal mogłoby być dostępnych, i to wcale nie tylko teoretycznie, w mieszkaniach prywatnych i bibliotekach. I to bardzo, bardzo wiele lat od ich wydrukowania. Pod jednym oczywistym warunkiem: że byłyby przechowywane w przyzwoitych warunkach.

      Zgoda, papier nie jest wiecznotrwały (także ten bezkwasowy). Rzecz jednak w tym, że jego żywot, co jest równoznaczne z wiekiem utrwalonych na nim treści, to może być nawet kilkaset lat (mamy tego wiele przykładów). Ale nie wiemy jednak, ile maksymalnie (i pewnie nigdy wiedzieć nie będziemy). To fakt, że mnóstwo dokumentów i utworów mających postać papierową zakończyło swój żywot w bardzo młodym wieku, wręcz w niemowlęctwie: unicestwione przez ogień, wodę, pleśnie, palce. Rzecz jednak w tym ‒ i to, jeśli chodzi o wspomniane kwestie jest najistotniejsze ‒ że żywot treści utrwalonych na rozmaitych e-nośnikach, jest o wiele bardziej ograniczony (w grę wchodzi także brak współcześnie niektórych urządzeń do ich odtwarzania, przynajmniej tych starszych). Jak bardzo ograniczony, to już sprawa indywidualna każdego z tych nośników. Dla przykładu napomknę, że gdy płytki CD-R wchodziły na rynek, mowa była o tym, że treści na nich zapisane będą wiecznotrwałe (pozytywnie wyrażali się nie tylko ich producenci). Nie minęło nawet 20 lat, gdy rzeczywistość zaczęła brutalnie weryfikować ten huraoptymizm.

      Można z dużą dozą pewności stwierdzić, że elektronika zapewnia dotarcie do większej liczby potencjalnych odbiorców/czytelników niż dotychczasowe sposoby. Ich większa liczba, to jednak jedno, gdyż tym drugim jest to, że elektronika sprzyja także istnieniu większej liczby twórców. Z tym drugim wiąże się jednak to, co Stanisław Jerzy Lec tak skomentował:

„Grafomania będzie rosnąć z ułatwieniami technicznymi notowania
bełkotu”*.

     Zaś Franco Volpi, jakby w uzupełnieniu, dodał:

„(…) literatura ginie, nie dlatego, że nikt już nie pisze, ale przeciwnie –
piszą wszyscy”.

        Pod względem liczby potencjalnych odbiorców „literatura papierowa” pozornie (pozornie, gdyż mam na myśli towarzyszącą jej ,,otoczkę”) przegrywa z e-literaturą. Ale szeleszczący i gładki materiał, znany od wieków, ma nad nowinkami technicznymi istotną (i niewątpliwą) przewagę. Otóż za sprawą wspomnianej już dłuższej trwałości – którą, co mnie zastanawia, pomija się permanentnie ‒ papier daje większe możliwości trwania autora i jego utworów w ludzkiej świadomości. Piotr z Blois żyjący na przełomie XII i XIII w., na ów temat tak oto napisał:

„Ani powódź, ani pożar, ani klęska, ani upływ wielu stuleci nie mogą wymazać naszych pism, które upowszechnia się i ogłasza wszędzie.Tylko pisma utrzymują śmiertelników, by tak rzec, w nieśmiertelności sławy i pozwalają dziełom starożytnym, które przekazują potomności, uniknąć starości” [Epistola LXXVII].

*

      Formą wyjątkowo długotrwałego trwania, nie tylko utworów literackich, lecz wszelkiej ludzkiej myśli, są teksty wykute w kamieniu. Jeśli chodzi o literackie, to szczególnie te będące zgrabnymi, pełnymi treści sentencjami (dłuższe, ze zrozumiałych względów, nie wchodzą raczej w grę). Uzupełnione niekiedy imieniem i nazwiskiem ich autorów.

      Nie wyobrażam sobie trwalszego sposobu zapisywania ludzkich myśli (i nie tylko ich), niż ten z użyciem bazaltu lub granitu, jak też dłuta i młotka. W tym względzie nic nie zmieniło się od tysiącleci. I nie wierzę, że się zmieni. A ponieważ moja wyobraźnia nie zna granic, więc wychodzi na to, że nie ma innego sposobu. Cóż…

      W grę mógłby oczywiście wchodzić jeszcze pergamin, jako materiał piśmienniczy. A także wiecznotrwałe złoto bądź srebro, w których, ewentualnie, odlewałoby się teksty. Lecz kosztowność tych materiałów dyskwalifikuje je (w przypadku pierwszego z nich, chyba również źródło jego pochodzenia). Ale może…

______

  * Stefan Kisielewski w Dziennikach napisał: „[…] grafoman to niekoniecznie jest ten, co
źle pisze, ale przede wszystkim ten, co za wszelką cenę musi drukować”.

Reklama