Przemysław Kulczak – Sowizdrzalstwo

0
748

            Tym razem w pełni polskie słowo, choć, jak wskazuje na przykład słownik pod redakcją Doroszewskiego, interesująca kalka z języka niemieckiego, gdzie istnieje analogiczny do sowizdrzała (czyli sprawcy sowizdrzalstwa) wyraz Eulenspiegel, zbudowany z Eule ‘sowa’ i Spiegel ‘zwierciadło’. Sowizdrzalstwo kojarzy się trochę z zuchwalstwem, przedrzeźnianiem albo przemądrzałością, zresztą bardzo słusznie, bo oznacza żartownisia, figlarza, trochę niepoważnego dowcipnisia, błazna i łobuza, który lubi zakpić sobie z kogoś, a potem z drwiącym uśmiechem na ustach uciec, by zaraz wypróbować swój następny numer na kimś innym. Nie lubimy takich lekkoduchów, denerwujemy się na nich i człowiekowi na widok ich wybryków krew może zagotować się w żyłach, a i tak pozostajemy wobec nich bezsilni, gdyż mają nieograniczony arsenał psot, a poza tym są szybcy, nieuchwytni i dużo sprytniejsi od reszty. Wygląda na to, że to taka istota nie do zwalczenia, której zawsze wszystko się udaje, a ich ofiary nic nie mogą na to poradzić. Pozostaje więc zaakceptować ich istnienie, które to niektórym pewnie wydaje się obrazą dla honoru ludzkości, ale co tu więcej zdziałać? Każdy chciałby utrzeć nosa i dać nauczkę takiemu sowizdrzałowi, a tymczasem to on niezmiennie płata nam figle i jeszcze się z tego ostentacyjnie cieszy, zawadiaka jeden. Prawdziwy natręt, okropna figura.

            Wielu osobom wydaje się zapewne, że mogą spać spokojnie, bo w ich otoczeniu nie ma żadnych takich huncwotów i nigdy nie spotkali się oko w oko z ich psotami, ale dziś nie będziemy owijać w bawełnę ani nikogo pocieszać, utwierdzając w tym bezpiecznym przekonaniu, bo wychodzi na to, że jest zgoła inaczej: wszyscy jesteśmy ofiarami jednego wielkiego skandalicznego sowizdrzalstwa!

            Pisał już o tym Thomas Mann w swojej Czarodziejskiej górze, gdzie główny bohater sowizdrzalstwem nazywa to, że „z początkiem zimy właściwie zaczyna się wiosna, a z początkiem  lata właściwie jest jesień…Jakby ktoś za nos wodził, dokoła wabił ku czemuś, co jest punktem zwrotnym…zwrotnym w kole.” Bo wydaje się, że, jak konkluduje ów bohater w przekładzie Jana Łukowskiego, „wieczność nie jest «naprzód, naprzód», lecz «karuzela, karuzela».” Nie da się ukryć, że coś w tym jest, a im dłużej o tym myślimy, tym więcej w tym jest. Jeśli ktoś jednak nie widzi, zacznijmy od początku.

            „Czym byłby świat bez koła?” – pyta nauczyciel z uniesioną dłonią i głową wpatrzoną w sufit. Warto postawić takie banalne pytanie, by dojść do głębszego wniosku, że bez koła mizernie by to wszystko wyglądało. Pomińmy już oczywisty w tym kontekście transport ludzi i ciężkich materiałów, których bez koła nie dałoby się ruszyć z miejsca. Co robiłyby dzieci i dorośli bez piłki? Nie byłoby sportu ani dużej części rozrywki. Czymże, jak nie kołem, jest frisbee albo ringo, które rzucamy do siebie wzajemnie? Mamy też ruletkę, mamy obracających się tancerzy i łyżwiarzy figurowych. Biegacze robią okrążenia, podobnie jak kierowcy w wyścigach formuły jeden. Kręci się wiatrak, obraca się turbina, rotuje silnik, nawet kierownica w samochodzie jest kołem. Dobrym sposobem realizacji skrzyżowania jest rondo. Ale koła są przecież wszędzie: pizza, talerz, garnek, szklanka, lampa, rolka papieru – wiele przedmiotów codziennego użytku stworzono na tej bazie. Możemy powiedzieć, że zarówno kwadrat, jak i trójkąt, to też nieudolne formy koła. Wiemy, że nawet fortuna kołem się toczy, więc pora już skończyć to wymienianie, bo to żadne dla nas nowości.

            Skąd wzięło się nasze upodobanie do koła? Na pewno stąd, że jest wyjątkowo praktyczne, ale chyba nie tylko dlatego wpadł człowiek na pomysł, by zacząć go używać. Bodaj starożytni mówili już, że koło to kształt doskonały. A do wniosku takiego doprowadziły ich proste obserwacje świata i życia. Nie od dziś wiadomo, że ciągle wzorujemy się na tym, co dał nam los. Skoro więc słońce i księżyc na niebie są okrągłe, skoro okrągły jest horyzont, a nawet ludzka tęczówka, to można by pomyśleć, że przyroda wysyła nam jakąś podpowiedź albo sugestię.

            Może się to wszystko wydawać pięknym zjawiskiem korzystania z dobrodziejstw natury, wzorowania się na niej, wzajemnego przenikania się jej darów, i rzeczywiście, dlaczego nie, ale musimy wreszcie spojrzeć prawdzie w oczy: to ma swoje drugie smutne dno. Mieszkamy na obracającej się kuli, która krąży wokół innej wielkiej kuli, a dookoła której krąży obracająca się mniejsza kula. Ostatecznie dużo jest takich kul, ale czym to wszystko jest w porównaniu z całymi systemami takich kul, które to wszystkie razem krążą wokół jednego punktu w przestrzeni i tworzą galaktykę. A co jeszcze śmieszniejsze, galaktyka krąży wokół centrum grupy galaktyk, grupa galaktyk wokół centrum gromady galaktyk, a gromada galaktyk wokół centrum supergromady galaktyk. I tak właśnie możemy iść, a właściwie kręcić się dalej, w koło Macieju albo dookoła Wojtek, bo w zasadzie nic innego nie robimy tylko kręcimy się bez przerwy, niby to w tym samym miejscu, niby to gdzieś jednak zmierzamy, ale nie wiadomo dokąd ani po co. Czasami ludzie też kręcą się bez żadnego celu i nie wiedzą, co robią ani co mają ze sobą począć, i pozostaje nam tylko mieć jakąś nadzieję, że nie podzielamy właśnie w tej chwili losów takich błądzących, zagubionych indywiduów, które nigdy nie dotrą do swego celu, bo nawet nie wiedzą, gdzie on jest. Nie chcielibyśmy błąkać się po tym wszechświecie po wieki wieków, chociaż niektórzy z pewnością twierdzą, że mają jasno sprecyzowany cel w życiu i konsekwentnie do niego zmierzają, by w końcu móc powiedzieć, że są już na miejscu i o to im właśnie chodziło. Pozostawimy te ich złudne przekonanie bez żadnej riposty, dając im samym okazję do zorientowania się, że to, do czego pędzą, to tak naprawdę nieokreślony punkt na horyzoncie, który ciągle się od nich oddala, a jeszcze do tego wszystkiego nieustannie się obraca. Mądry człowiek wie, że kto raz wyruszył po tym okręgu, już nigdy się nie zatrzyma, bo nawet jak złapie, to co chciał, to od razu zauważy, że tak naprawdę chciał coś jeszcze innego, dalszego, i tak bez przerwy, aż wreszcie jego człowieczy czas nie pozwoli mu kontynuować swej obłędnej rotacji i będzie się musiał ostatecznie gdzieś zatrzymać. A tu niespodzianka, bo kto powiedział, że wtedy koniec z obrotami? Czy obroty nie są przypadkiem wieczne? Już Kopernik pisał o obrotach sfer niebieskich, jak gdyby świadom, że sfery te, pogrążone w wiecznej gonitwie, nie mają zamiaru się zatrzymać, a jedyne, co możemy zrobić, to próbować rozgryźć zasady ich obrotów. I rozgryźliśmy, ale co dalej z tego?

            Nie łudźmy się, że rozważania te są czymś nowym lub odkrywczym: przecież to od dawna wiadomo. Wszystko się kręci, nawet biznes czy wojna, która, będąc w toku, toczy się aż do zawieszenia broni. Chociaż tyle, że kiedyś da od siebie odpocząć. Czy jednak tak samo sytuacja ma się z czasem? Mówimy, że czas płynie, a nie się toczy. Czy to możliwe, że przynajmniej ten jeden stwór się uchował i prowadzi nas gdzieś przed siebie, zamiast wkoło? Lata lecą po kolei do przodu, ludzie się starzeją, nowe zjawiska wchodzą na arenę, czyli trochę jakby „naprzód, naprzód”. Ale świadomy czytelnik jest świadomy, że i to jest złudzeniem, bo z upływem czasu, my ciągle kręcimy się wokół Słońca. Przychodzi wiosna, a dalej jest lato, jesień, zima, po czym znów jest wiosna, niby następna, niby minął rok, a my przecież ciągle w tym samym miejscu względem Słońca, czyli nic do przodu, a tylko wkoło. Zatem wychodzi na to, że czas też jest „karuzela, karuzela”, że niby płynie do przodu, a tak naprawdę dookoła. A skoro i czas i przestrzeń, to cała złączona z sobą i nierozłączna czasoprzestrzeń zachowuje się tak drwiąco wobec nas, bez żadnych skrupułów, „wodząc nas za nos” i „dokoła wabiąc ku czemuś”.

            Szwajcarzy robią wspaniałe zegarki. Każdy, kto taki mechaniczny zegarek miał przyjemność nosić, wie, jak precyzyjna i misterna robota kryje się pod jego okrągłą, lśniącą tarczą. Mechanizm owego dzieła może tykać głośniej bądź ciszej, ale to subtelne tykanie, niczym tchnienie ducha precyzji i wzajemnej współpracy elementów, jest niewielką mikro-kopią makroskopowej współpracy elementów. Czytelnik zapewne wie już, dokąd zmierzamy, bo widać jak na okrągłej tacy, że tak sama tarcza zegarka, jak i jego skrzętny mechanizm niczego innego nie odzwierciedla, jak właśnie mechanizmu świata. I właśnie teraz, gdy wymawiamy słowo „Szwajcarzy”, dziwnym zbiegiem okoliczności powraca do nas hasło kluczowe tych długawych rozważań: sowizdrzalstwo.

            Komentarz i puenta nie mają w tym tekście parcia na szkło i ani trochę nie pchają się na pierwszy plan. Jeśli do dziś, po tylu obrotach ziemskich ciągle nie potrafimy odwiedzić najbliższych nam kul i na nic się zdadzą w tym celu obroty naszych z przytupem skonstruowanych maszyn, to pozostaje nam tylko westchnąć i skierować myśli na dowcipnisia, który tak to wszystko urządził. Jakim sowizdrzalstwem trzeba bowiem się wykazać, by wszystko precyzyjnie w koło obrócić, a nas umieścić na jednym z wielu globów i przez tyle lat kazać się tylko kręcić i nic więcej? Czy można sobie wyobrazić jakieś większe sowizdrzalstwo, niż kazać komuś napędzać się bez przerwy, niczym chomik w swoim magicznym kole, albo dziecko na kolorowej karuzeli? Kimkolwiek lub czymkolwiek jest ów sowizdrzał, co zgotował nam ten diabelski młyn i cokolwiek miał w głowie, jedno możemy z całą pewnością skonstatować: należy mu się szacunek za jego zuchwałe dzieło. I aż nie wiadomo, czy powinien tutaj zostać i wymyślać dla nas nowe atrakcje, czy może lepiej niech sobie pójdzie gdzieś indziej i kogo innego raczy swoimi sowizdrzalstwami…

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko