Grzegorz Wiśniewski – Leonid Zorin i jego „Warszawska melodia”

0
673
Albrechta Dürer - Melancholia I

     Ostatniego dnia marca w Moskwie zmarł Leonid Zorin – jeden z najbardziej znanych  dramatopisarzy i prozaików rosyjskich, twórca, którego literacka kariera trwała niewiarygodnie długo, bo aż niemal dziewięćdziesiąt lat. Rozpoczął ją jako dziewięciolatek jeszcze w 1933 roku, kiedy wyszedł tomik jego wierszy; na dalszą literacką drogę błogosławił go wtedy sam Maksym Gorki, któremu malec złożył wizytę na daczy eskortowany przez Izaaka Babla i który napisał potem o wunderkindzie opublikowany w „Prawdzie” szkic „Chłopiec”. W 1941 roku Zorin debiutował jako autor teatralny, który to rodzaj aktywności wnet miał na dziesięciolecia stać się dlań najważniejszym – teatr w rodzinnym Baku wystawił jego „Sokoły”; choć rzecz zakończyła się klapą, już w roku 1949 kolejną sztukę naszego autora, teraz już moskwianina, zatytułowaną „Młodość”, wzięła na warsztat jedna z czołowych scen stolicy – Teatr Mały. Odtąd Zorin zadomowił się na rosyjskich scenach już na dobre, regularnie dostarczając im coraz to nowe swe utwory, których liczba dosięgła pół setki; jego płodność, rezultat zarazem fanatycznej pracowitości i nieprzerwanej weny twórczej, niektórym przywodziła trochę na myśl Lopego de Vegę.

      Pisał Zorin zarówno o współczesności, jak i o przeszłości; historycznego kostiumu używał jednak często do aluzyjnego dyskursu o tej pierwszej. Choć nigdy nie zaliczał się do opozycjonistów, nigdy też nie był twórcą dyspozycyjnym, a kłopotów z cenzurą doświadczał niejeden raz. Opublikowana przezeń na początku 1954 roku w miesięczniku „Tieatr” sztuka „Goście”, której negatywnym bohaterem był wysoki funkcjonariusz aparatu władzy, okazała się jak na dojrzewającą dopiero polityczną odwilż stanowczo zbyt śmiała; poddana bezlitosnej krytyce i objęta zakazem wystawiania, jeszcze po latach w różnych informacjach o autorze bywała konsekwentnie pomijana (jak np. w II tomie radzieckiej „Encyklopedii teatralnej” z 1962 roku). A kiedy w roku 1964 „Rzymską komedię”  Zorina – rzecz o cesarzu Domicjanie oraz jego dwóch poetach, bezkompromisowym Dionie i wyrachowanym Serwiliuszu, czyli o władcy i artystach – zaczęły próbować dwa słynne teatry: Teatr im. Wachtangowa w Moskwie (reżyserował Ruben Simonow, rolę Diona objął Michaił Uljanow) oraz Wielki Teatr Dramatyczny w Leningradzie (w reżyserii Gieorgija Towstonogowa, z Jewgienijem Lebiediewem jako Domicjanem i Siergiejem Jurskim jako Dionem) – w Moskwie na premierę zezwolono, ale w bardziej wówczas ortodoksyjnym Leningradzie Towstonogow zgody nie dostał, a sztuka stała się jedynym w biografii wielkiego reżysera spektaklem niedopuszczonym do publicznej prezentacji. Pełne za to oficjalne uznanie zyskali sobie „Dekabryści” Zorina (1966) – pierwsza część zamyślonej i wystawionej przez Olega Jefriemowa w jego Sowriemienniku trylogii historycznej, na którą złożyli się nadto „Narodowolcy” Aleksandra Swobodina i „Bolszewicy” Michaiła Szatrowa; kilka lat później cara Mikołaja I skonfrontował Zorin z Aleksandrem Puszkinem – w „Miedzianej babci”, której akcja toczy się w niespełna dekadę po „Dekabrystach”, a która, choć też nie bez przeszkód, miała swoją, do dziś przeze mnie dobrze pamiętaną prapremierową realizację w MChAT, również w reżyserii Jefriemowa i z nim samym w roli poety (asystentem reżysera był młody stażysta Anatolij Wasiljew). W tychże latach siedemdziesiątych spod pióra Zorina  wyszła też liryczna komedia „Brama Pokrowska” (tytuł od nazwy placu w Moskwie) – jak o niej pisano, „hymn dla Chruszczowowskiej odwilży”, dla czasów, „kiedy wszyscy żyli w upajającym przedsmaku szczęścia”; olbrzymią popularność zyskał sobie oparty na niej dwuczęściowy film telewizyjny, w 1982 roku zrealizowany przez aktora i reżysera Michaiła Kozakowa, gdzie główną rolę zagrał dwudziestoletni wtedy Oleg Mieńszykow; skądinąd film ten, nakręcony w konwencji, w której liryzm przeplata się z burleską, i uznany na kolaudacji za płytki i banalny, nim trafił do widza, przeleżał rok na półce.

     Przy okazji tej „Bramy Pokrowskiej” nie od rzeczy będzie przypomnieć, że kino zawdzięcza Zorinowi sporo jeszcze innych ważkich inspiracji. Z tych najważniejszych wymieńmy zwłaszcza współautorstwo – wraz z reżyserami Aleksandrem Ałowem i Władimirem Naumowem – scenariusza głośnego filmu „Pokój przychodzącemu na świat” (1961); nagrodzona Srebrnym Lwem w Wenecji opowieść o młodziutkim rosyjskim lejtnancie, który w ostatnich dniach II wojny konwojuje do radzieckiego szpitala oczekującą rozwiązania Niemkę, stała się, jak pisał polski już krytyk, pięknym wykładnikiem sensu wojennej batalii, prowadzonej w nadziei szczęśliwszego jutra ludzkości. A w roku 1979 napisaną dwadzieścia lat wcześniej sztukę Zorina „Poczciwcy” – o naiwnych uczonych, z altruistycznych pobudek torujących drogę do awansów tępemu i cynicznemu koledze – obrał sobie za kanwę reżyserskiego debiutu Karen Szachnazarow. Przez ostatnie czterdzieści lat Zorin oddawał się wszakże coraz to bardziej prozie – i w tej dziedzinie osiągając niemałe sukcesy, obficie czytany, komentowany i nagradzany; pisał i publikował do samego końca.

     W Polsce przełożyliśmy kilka jego sztuk – wśród nich „Dostrzec w porę”, wspomnianych „Poczciwców” i „Rzymską komedię”; tę pierwszą – o czworgu przyjaciół w młodości i w wieku dojrzałym – w swoim czasie zagrało kilka naszych teatrów. Jednak najbardziej na naszą pamięć zasługuje Zorin z powodu także u nas tłumaczonej i granej „Warszawskiej melodii”. Ten powstały w 1966 roku bodaj najsłynniejszy rosyjski melodramat owych lat czyni dwojgiem swych bohaterów młodą Polkę Helenę i młodego Rosjanina Wiktora, którzy poznają się w końcu roku 1946 w Moskwie – ona studiuje śpiew, on, przedtem frontowy żołnierz, winiarstwo. Rodzącemu się romantycznemu uczuciu i wspólnym planom na przyszłość staje na przeszkodzie rozporządzenie radzieckich władz, zakazujące małżeństw z cudzoziemcami; Wiktor nie potrafi niczego przedsięwziąć, zrozpaczona Helena wraca do Polski. Do ponownego ich spotkania dochodzi po dziesięciu latach w Warszawie; oboje mają na swym koncie niemałe osiągnięcia zawodowe, oboje też są w nowych związkach, choć najwyraźniej żałując tego, który utracili; desperacki krzyk duszy Heleny u obawiającego się konsekwencji Wiktora nie znajduje odzewu. Gdy po kolejnych dziesięciu latach spotkają się znowu, tym razem na powrót w Moskwie, w sali koncertowej konserwatorium, w której niegdyś się poznali, a teraz Helena daje gościnny recital, ich połączeniu pozornie nic już nie będzie stać na przeszkodzie – ani ich małżonkowie, z którymi się rozstali, ani prawo, które dawno się zmieniło; jednak wszystko to, co ich kiedyś wiązało, już wygaśnie – najpierw ogłuszone przez system, potem stępione przez brak odwagi mężczyzny, wreszcie ostatecznie stłumione przez czas…

     Prapremierę „Warszawskiej melodii” dał w 1967 roku znowu moskiewski Teatr im. Wachtangowa, znowu w reżyserii Rubena Simonowa (dla którego ta realizacja miała okazać się ostatnią) i znowu w gwiazdorskiej obsadzie: Helenę zagrała Julia Borisowa, Wiktora – Michaił Uljanow; zaraz potem rzecz wystawiono w leningradzkim Teatrze im. Lensowietu, gdzie jako Helena wystąpiła Alisa Frejndlich. W roku 1968 sztukę grały już 93 radzieckie teatry, w których pokazano 3514 jej przedstawień, co dawało utworowi Zorina wśród wszystkich granych w owym roku w ZSRR rodzimych i obcych dzieł dramatycznych drugie  miejsce (sic!); w roku 1969 „Warszawska melodia” miała w Związku Radzieckim 1932 przedstawienia w 83 teatrach, w roku 1970 – 1035 przedstawień w 57 teatrach. Spektakl Teatru im. Wachtangowa w 1969 roku został zarejestrowany przez radziecką telewizję; w tym samym roku odwiedził Polskę. Rola Heleny stała się dla niejednej rosyjskiej aktorki najlepszą w karierze; naturalną koleją rzeczy sztuka Zorina okazała też w tych latach duży wpływ na ukształtowanie i utrwalenie ówczesnego rosyjskiego stereotypu współczesnej Polki – błyskotliwej i pełnej gracji, ale i godności, czułej i wrażliwej, ale zarazem silnej i odważnej. Sam Zorin w wywiadzie dla czasopisma „Kraj Rad” tak mówił o swej bohaterce: „Chciałem poprzez jej postać wyrazić swoją gorącą sympatię dla Polski, niezwykłego kraju, jego narodu pełnego dumy, męstwa, jego ludzi pełnych pogody ducha, obdarzonych wspaniałym poczuciem humoru, niezwykłą muzykalnością. Praca nad sztuką była dla mnie szczęśliwym okresem życia”.

     U schyłku ubiegłego stulecia Zorin napisał sequel „Warszawskiej melodii”, zatytułowany „Skrzyżowanie”, gdzie Helena i Wiktor przypadkowo spotykają się na jakimś zachodnioeuropejskim lotnisku już jako ludzie siedemdziesięcioletni: ona jest świadoma, z kim ma do czynienia, on zaś jej nie rozpoznaje i jakby rachując się z samym sobą opowiada rzekomej nieznajomej dzieje swej młodzieńczej miłości. W prapremierowym spektaklu „Skrzyżowania” w 1998 roku w moskiewskim Teatrze im. Jermołowej zagrali Elina Bystricka (legendarna Aksinia z filmowego „Cichego Donu”) i Władimir Andriejew; równocześnie na przełomie wieków nastąpił sensacyjny renesans zainteresowania poprzedniczką, czego apogeum stał się spektakl samego Lwa Dodina w jego Małym Teatrze Dramatycznym w Petersburgu w roku 2007. Zorin pisał wtedy o swym klasycznym już dziele: „Z czasem pojąłem, że to temat uniwersalny, że to nie po prostu historia o tym, jak mocarstwo lub dokładniej supermocarstwo jak walec zgniotło uczucie, nadzieję i szczęście.  Rzecz ma się gorzej i straszniej: wszędzie na ziemi, na całym tym otoczonym kosmosem globie, miłość jest niezmiennie czymś z innej planety, zawsze nie we właściwym czasie i nie na swoim miejscu, zawsze obca i nieodpowiednia, wszędzie w jej drżącym głosie słychać płonność i beznadzieję.” Obie sztuki o Helenie i Wiktorze, połączone w jeden spektakl, kilka lat temu przywozili do Polski aktorzy z Irkucka…       

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko