Krystyna Habrat – KRYZYS PEWNIKÓW czyli SZLAK KU URWISKU

1
872

  Och, jak ja lubię wiosnę! Szczególnie maj. Chyba wszyscy są szczęśliwsi, gdy dzień coraz dłuższy, słońce świeci przez długie godziny i kwitną to forsycje, to  magnolie albo bez. I wreszcie kasztany.

  Tylko w tym roku jest inaczej.

Nagle załamały się nasze wypracowane historycznie zwyczaje społeczne; nasze przyzwyczajenia prywatne i pewniki życiowe.

  Tak. Wzięły w łeb pewniki zdawałoby się nie do podważenia.

Już ten pierwszy, że pieniądz rządzi światem. Że jest aż tak ważny.

I drugi, że zdrowie najważniejsze. Nawet dziwnie to brzmi, gdy teraz tak łatwo je stracić i zaraz wszystko inne staje się bez sensu. A coś przecież musi jeszcze być. Może -pomyśli niejeden, niejedna – naprawdę dusza, naprawdę niebo?

   Teraz, skazani na kwarantannę, a przynajmniej siedzenie w domu, przy nadmiarze wolnego czasu, przemyśliwamy kolejne pewniki. I one chwieją się w powiewach wątpliwości.

  Choćby ten podstawowy, że “serce matki miłością zawsze tchnie”, jak wyśpiewywał ckliwie Mieczysław Fogg, bo nie zawsze tak jest, skoro tyle bywa skrzywdzonych dzieci. Może pod osłoną tego pewnika kryje się egoizm niejednej kobiety, myślącej więcej o własnym zadowoleniu niż o ognisku domowym. Znamy to z seriali, gdzie infantylne kobieciątka gonią za kolejnymi romansami, nawet gdy byłaby już pora bawić wnuki, a dzieci – wciąż w innym domu, z innym tatusiem – cierpią. A może to tylko filmy kłamią?

  A pieniądze? Czy takie to ważne, że rodzina ma aż 4 samochody, skoro nie potrafi zebrać się razem przy stole i pośmiać się, porozmawiać serdecznie?  O byle czym, ale i o tym, co kogo trapi, czego się boi. Muszą tracić tyle czasu na zarabianie forsy? Muszą mieć tyle samochodów? Muszą – każdy mieć swój – by uciekać z tego domu. Każdy osobno.

   Dalej. Czy koniecznie należy powtarzać za “kimś niby ważnym”, że jego przeciwnik polityczny jest “be” i wieszać na nim psy? A może ten “ktoś  niby ważny” tamtemu po prostu zazdrości? A nam co do tego? Niech się oni sami biorą za łby. Zazdrość ujdzie u dzieci, ale trzeba je od niej wyzwalać poprzez   staranne wychowanie. Natomiast u dorosłych zazdrość wiąże się z potrzebą władzy i przybiera postać monstrualną. Niebezpieczną. Tylko, jak ten nasz zwycięży, to co my z tego będziemy mieć? On obrośnie w butę, wzbogaci się, a my? My niekoniecznie. Nawet, gdy mamieni wcześniej jego przyjaźnią i obietnicami wstąpimy w jego salony, by o coś poprosić, sekretarka zbije nas z tropu  chłodem i powie: dziś pan  dyrektor nie ma czasu.

  Widziałam kiedyś w TV  scenę, nie z filmu, ale na żywo, gdy przyjaciel z czasów podziemia odwoływał się do dawnej zażyłości politycznej, a zacietrzewiona pani patrzyła zimno w przestrzeń, nie obdarzywszy go ni spojrzeniem, ni słowem. Ona zmieniła partię i dawny  współtowarzysz podziemnej doli i niedoli był już jakoby przeciwnikiem partyjnym. Nie zasłużył nawet na uprzejmość.

  A po cholerę nam tyle opcji politycznych? Żeby się zwalczały? Żeby komuś zaspokoić potrzebę władzy? Niewątpliwie, czasem tylko po to, tylko głosi się co innego. Ale kto stoi z boku, łatwo po czynach rozpozna w czym rzecz.

  Tylko po co męczyć ludzi nieustannymi dyskusjami politycznymi? Że tak musi być. Może i ten pewnik przejdzie do lamusa po pandemii.

  Podobno wiele się wtedy zmieni. Nie będziemy już wchodzić w utarte szlaki, które prowadzą ku urwisku.

  Na razie siedzimy w domu, a kto musi wyjść zakłada na pół twarzy maseczkę, by nie zarażać innych ani siebie.  Każdego dnia wyglądamy kolejnych komunikatów lekarskich.

  Lekarze w sytuacji pandemii urastają do pozycji boga, jak było na pewnym filmie i w książce. Tytułu tego filmu o profesorze Relidze nie przytoczę, bo nie pamiętam, ale w spisie przeczytanych książek z 2017 roku mam: Dariusz Kortko, Judyta Watoła – “Religa. Biografia najsłynniejszego polskiego kardiochirurga”. A rok wcześniej – o innych lekarzach: Z. Kortko, K. Bochenek – “Lekarze czy bogowie”.

  Tymczasem w ostatnich tygodniach tych przepracowanych lekarzy spotyka wiele niezasłużonych przykrości. Jedni boją się od nich zarazić, a niektóre media pośpiesznie ściągają ich z piedestału, wyszukując plotki. przyszywając im łatki. Ich śladem malutcy zaczynają wątpić, czy naprawdę noszenie maseczek jest konieczne? Wydziwiają, co też rząd nam szykuje, zamykając lasy? Ogłaszają na FB, że się nie boją i na złość spacerują. I to bez masek.

  Och, malutcy też obecnie spadają z piedestału. Brzmi to paradoksalnie, ale wynika z pewnika, że każdemu obywatelowi należy się szacunek, a więc też jakiś należyty piedestał. Niestety, zaglądam czasem, kto kryje się pod najwredniejszym hejtem w internecie, kto bywa trollem, zaburzając jednomyślność ideową jakiejś grupy i przecieram oczy. Często ci ludzie wcale się nie kryją.  Pod własnym imieniem i nazwiskiem fotografują się na tle domu z ogrodem i samochodem, a popisują się  wulgarnymi wpisami. Chcą tak zdobyć aplauz w swojej mieścinie?  Może czują się nieważni z nieważnych miejsc i rekompensują sobie kompleksy, ściągając tych  z góry, znanych z pierwszych stron gazet,: a więc lekarzy czy rządzących, z piedestału. Czy dodają sobie  znaczenia, gdy utaplają ich w słownym błocie? O, zakompleksieni bywają najbardziej zawzięci w dokuczaniu.

  Stąd tyle jadu w przestrzeni publicznej.  Tyle zawziętych dyskusji pomiędzy partiami i poza nimi.

  Dlatego kolejny pewnik, że partie być muszą, więc ich zwolennicy muszą się zwalczać dla dobra partii też, wydaje mi się, wątpliwy.  Przecież jedna wszechwładna partia już kiedyś była. I jej sztandar wyprowadzono.

  Pozostają nam książki.

Mamy podczas kwarantanny więcej czasu na czytanie. Przeczytałam te z biblioteki, potem kilka z domowych półek. Nie wiem, czemu “Józef i jego bracia” Tomasza Manna, teraz wydał mi się niestrawny, a przecież kiedyś zachwycił?  Za to “W poszukiwaniu straconego czasu” Marcela Prousta da się czytać z przyjemnością, jakby nawet większą niż wcześniej.  Tylko budzi się  wątpliwość: ile czasu można poświęcić uważnemu studiowaniu niuansów psychologicznych tych siedmiu tomów, gdy sami jesteśmy pod presją uciekającego czasu, gdy powinniśmy się spieszyć, żeby zdążyć jeszcze wiele dokonać… ale co? No, spieszymy się i już. Choćby do czytania książek jeszcze nieprzeczytanych.

  Otwieram więc ciągle odkładaną “Encyklopedię Guinnessa”. Czytam jej rozdziały od dawna w miarę zainteresowań, to tu, to tam. Dziś nawet wciągnęła mnie budowa wszechświata, z czego są gwiazdy i planety, jak powstają. Potem związany z tym kalendarz. I widzę tu “Rok Bałaganu”. Ach, to jeszcze nie przepowiednia naszego bieżącego, zaburzonego pandemią koronowirusa na całym świecie. To  nie ten z wyborami i totalną walką u nas w kraju. Chodzi o 46 rok pne przy zmianie Kalendarza Juliańskiego. Jakie to ciekawe!

  Nauka jest fascynująca i ten banalny pewnik jest  nie do obalenia.

  Pamiętam, gdy miałam może 13 lat latem w ogródku pod blokiem, osłonięta z jednej strony lasem sosnowym, z drugiej wysokimi georginiami,  zrobiłam sobie zegar słoneczny oraz  kompas. Zegar to było kółko na ziemi i wbity pośrodku patyk, jako gnomon. Na obwodzie oznaczyłam którąś pełną godzinę według zegarka, tam gdzie padł wtedy cień patyka i dalej wyznaczyłam inne godziny. Nie wiem, na ile ten zegar był dokładny, ale pozwalał mi wiedzieć, kiedy powinnam wrócić do domu, pomóc mamie w gotowaniu obiadu, a kiedy jeszcze spokojnie sobie czytać. Zrobienie kompasu też nie nastręczało trudności. W pudełko po papierosach wbiłam od środka pineskę, na  jej czubku oparłam  zatrzaskę do zapinania ubrań, wgłębieniem na ostrzu, z przeciągniętym przez jej dziurki rozprostowanym spinaczem. Namagnesowałam go i od razu pokazywał dokładnie strony świata. Wzorowałam się na jakimś młodzieżowym pisemku, ale zatrzaska to – o ile pamiętam – był mój pomysł, bo dziewczynki ich wtedy używały. Nieraz należało przyszyć taką do bluzeczki, gdy się urwała. Tej żmudnej   roboty z igłą już nie lubiłam. Za to dużo czytałam. Ach, ile ja wtedy miałam ciekawych pomysłów, zamiarów!

  Ostatnio  jednak podejrzewam, że za dużo czytałam.

  Zaczynam wątpić i w kolejny pewnik, że należy dużo czytać. Może to tylko nuda kwarantanny powoduje taką refleksję?

  W Internecie widzę dużo , bardzo dużo książek. A mnie nie ciągną kryminały ani romanse, ani na razie  fantastyka. Tylko w dzieciństwie zaczytywałam się w książkach Juliusza Verne’a. Najbardziej lubiłam: “Dzieci kapitana Granta”. Ale i jakieś o kapitanie Nemo w łodzi podwodnej.

 Niedawno  starszy syn przez półtora godziny przedstawiał mi  fascynująco przez telefon rozwój fantastyki, począwszy od Verne’a (którym ja go w dzieciństwie zaraziłam), poprzez Żuławskiego, Lema, do Dukaja, jakich ja już nie czytuję.  Może jeszcze mnie to wciągnie.

  O, to jeszcze do przeczytania mam dużo.

  Byle tylko zaraza koronawirusa ustąpiła.  I odbyły się wreszcie wybory na prezydenta. I nastało trochę spokoju, bo mnie te dyskusje polityczne wykańczają psychicznie. Po co oni skaczą tak sobie do oczu? Moda taka, czy co?

  Za Freuda była moda na histerię. Znudzone damy, które nie miała nic do roboty, kładły się w jego gabinecie na kozetce i opowiadały, o czym śnią, myślą, a on siedział z tyłu i milczał. Nie przerywał,  tylko słuchał. Miał cierpliwość?! Przecież to było strasznie nudne! Podczas wojny podobno histeria zanikła, bo pokazywanie jej  nie dawało  pożądanych korzyści. Ba, było nawet niebezpieczne, a wszyscy raczej zajęci byli walką o życie i przetrwanie. Kto by tam słuchał znudzonych histeryczek?

  Ostatnio w modzie jest depresja, nie wspominając nawet o psychozie maniakalno-depresyjnej. Tu już sprawa poważna. Ale po drodze mamy i inne mody, na: trudne dzieciństwo, kompleks niższości, nadpobudliwość, dysleksję, dysgrafię, ADHD, itd.

  Ale teraz panuje coś bardzo zjadliwego i zaraźliwego: NIENAWIŚĆ.

Może koronawirus ją pokona. Świat się zmienia, a człowiek ciągle taki sam. Ktoś musi mieć władzę. Ktoś go wachlować. Otwierać mu usłużnie drzwi. Za niego walczyć  z drugim plemieniem…

  Przecież musimy już inaczej żyć. Przemyśleć od nowa wartości humanistyczne.  Wrócić do mądrych książek.

  Dalej: nie zatruwać tak środowiska spalinami samochodowymi. Dbać o wodę.

  Może nie każdy w rodzinie musi mieć swój samochód, by dojechać do pracy, do szkoły? Może nie musi każdy jechać co dzień do biura, gdzie siedzi 8 godzin i czasem, gdy mniej roboty, nudzi się, udając, że pracuje. Nie każdy musi mieć nad sobą głupszego, a złośliwego, szefa i wypełniać jego głupie rozkazy, podlizywać się mu, albo mieć zawsze przechlapane i się zanudzać, i znosić jego humory. A w końcu, jak w powieści Duhamela, w nieodpartej potrzebie, pociągnąć tego szefa za ucho.

  W dobie komputerów i internetu, więcej  zawodów można wykonywać zdalnie.  Podczas kwarantanny to się sprawdzało. Nie groziło spóźnienie do pracy, ani szef.   Znane mi  ośmioklasistki chwaliły sobie nauczanie przez internet. A ja telefoniczne porady lekarskie, bez męczących dojazdów na wizyty kontrolne i nudnego, a niezdrowego, wysiadywania w poczekalniach.

  Świat pędzi naprzód. Stare formy, stare pewniki należy zmieniać.

Żeby nie pchać się uparcie wydeptanym szlakiem, bo za nim urwisko.

Krystyna Habrat 

Katowice 15.5.2020r.

Reklama

1 KOMENTARZ

  1. Szanowna Pani, Z dużym zainteresowaniem przeczytałem
    Pani przemyślenia/spostrzeżenia i pod bardzo wieloma spośród
    nich, podpisuję się.
    ___________________________________________________
    Życzę Pani dużo dobrego (zwłaszcza zdrowia),
    Dariusz Pawlicki

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko