Jerzy Stasiewicz – Śląska gawędziarka

0
519

Śmierć Anny Myszyńskiej zamknęła pewną epokę literacką mikro regionu Śląska Opolskiego, położonego – jak to pięknie ujął Jan Szczurek z Łącznika, poeta i przyjaciel zmarłej – między  Kopą Biskupią, a Górą św. Anny. Miałem szczęście blisko znać twórczynię skrupulatnie, pełnymi garściami czerpiącą ze skarbnicy trzech kultur, przebywać wielokrotnie w jej domu na Wzgórzu Zamkowym  w Białej, ale i gościć u siebie w Stasiewiczówce. Ksiądz Wolfgang Glabisch nazwał śp. Annę w pożegnaniu; śląską ewangelizatorką, zaś Witek Hreczaniuk znający poetkę niemalże pół wieku mówił: „ Chylę głowę dziś na pożegnanie za te mosty rzucane dla ludzi, za narody co jednałaś, to Ty Aniu, jesteś w swoim domu.”

       Urodziła się w 1931 roku w Kórnicy koło Głogówka. Z domu Schneider do 19 roku życia posługiwała się tylko językiem niemieckim i gwarą śląską. W 1957 r. ukończyła Państwową Szkołę Położnych w Nysie. Rozpoczynając pracę w szpitalu w Bystrzycy Kłodzkiej, następnie szpital w Nysie. Odbierała poród jednego z dzieci państwa Magdaleny i Jerzego Kozarzewskich. ( Jerzy – poeta, więzień polityczny, dwukrotnie skazany na śmierć. Dzięki wstawiennictwu Juliana Tuwima u prezydenta Bieruta, karę zamieniono na 10 lat ciężkiego więzienia).

      W październiku 1959 roku przeprowadza się do Białej – jak czas pokaże na zawsze – podejmując pracę w Ośrodku Zdrowia. W grudniu tegoż roku wychodzi za mąż za Bogdana Myszyńskiego urodzonego w Dubnie w woj. Wołyńskim na Kresach Wschodnich. Założyciela w Białej zakładu fotograficznego: „ Foto – Bogdan Myszyński”. ( Był pierwszym uczniem w nowo otwartym zakładzie  1945 r. w zrujnowanej Nysie przy ul. Krzywoustego 25 u swojego brata Leona Myszyńskiego. Leon przed przesiedleniem sfotografował pochówki pomordowanych w rzezi Wołyńskiej. W roku 2008 zakład wraz z mieszkaniem sprzedano).

      W 1967 roku rezygnuje z pracy w szpitalu i rozpoczyna naukę zawodu fotografa pod czujnym okiem męża. Ciekawostką w tym nowym tyglu kulturowym była fotografia okazjonalna. U klientów ze wschodu obfotografowywano dzieci w czasie chrztu. Ślązacy zaś na roczek i z tytą pierwszoklasistów 1 września. Przesiedleńcy tej tradycji nie znali, ale przyjęli z biegiem lat jak własną. Podobnie Ślązacy kresowe upamiętnianie ostatniej drogi zmarłych. Fotograf Anna Myszyńska wspomina to tak:

„ Podchodziłam do każdego zmarłego, jakby to był mój bliski. Chodziłam do kostnicy przyszpitalnej lub najczęściej do domu zmarłego, w przeddzień pogrzebu, żeby spokojnie przygotować zmarłego do zdjęcia. Ułożyć kwiaty, przykryć duże buty, zdarzyło mi się dwa razy młodym osobom po wypadku samochodowym, zrobić makijaż w trumnie, by zmniejszyć ślady zranień na twarzy.(…) Do roku 1970 trzeba było dla klientów robić wszystko. Oprócz tradycyjnych zdjęć roczników, komunii czy wesel, fotografowaliśmy pomniki na cmentarzach, budowy domów, stodół, nowe meble i paczki, które przychodziły z Rajchu. Ważne dla naszych klientów były zdjęcia używanych maszyn rolniczych sprowadzanych z Niemiec, na kupno których ich dzieci w Rajchu oszczędzały na wszystkim.” 1

     Po wizycie w Polsce w 1970 roku kanclerza Republiki Federalnej Niemiec Willi Brandta, następuje masowa emigracja ludności śląskiej za Łabę w ramach akcji łączenia rodzin. To początek trwającego lata wykonywania zdjęć paszportowych. Dzieci do roku 16 fotografowano z matką. Setki familii na zezwolenie  wyjazdu czekało nie raz kilkanaście lat, a co kwartał należało składać powtórne dokumenty. Dzieci przybywało, dorastały. I ciągły lęk właścicieli zakładów fotograficznych w epoce Polski Ludowej – czy nie zabraknie: klisz, papieru, odczynników. Ten problem dostaw Pani Ania rozwiązywała poprzez współpracę z robotnikami oddelegowanymi do pracy w NRD. Zwłaszcza w budownictwie. Było ich z powiatu prudnickiego i ościennych naprawdę dużo. Z biegiem lat powstało grono przyjaciół po tamtej stronie Odry, które udzielało wsparcia, noclegu, zakupów w odstępach czasowych by nie wzbudzić podejrzeń sąsiadów, tak skłonnych do donosicielstwa jak nigdzie indziej w państwach bloku socjalistycznego. By zakład nadążył obsługiwać klientów –  jak to dzisiaj dziwnie zabrzmi – Pani Ania musiała sama zająć się przemytem materiałów fotograficznych. Nasuwa mi się tutaj inny pisarz: Sergiusz Piasecki. Tylko tam były realia wojenne, odradzanie się niepodległości Polski; współpraca z wywiadem i bandytyzm. A tu dziwny dobrobyt ? „(…) nocny pociąg z Warszawy do Drezna, zawsze przepełniony budowlańcami (…). Panowie mnie  jakoś wciągnęli do wagonu, po drodze odnalazł mnie konduktor i skasował do własnej kieszeni i obie strony były zadowolone. Często jadąc na jednej nodze o 6 rano byłam w Dreźnie.(…) ze zwykłej torby, dzięki zamkom naokoło zrobił się  wysoki worek. Torba towarzyszyła mi we wszystkich podróżach do wschodniego i zachodniego Rajchu, ale głównie do NRD, napełniona przeważnie materiałami fotograficznymi. Przez nią mam o 3 cm dłuższe ręce (…) W sklepach fotooptycznych Drezna i innych miast (…) Prośba o całe opakowanie filmów kolorowych 6 x 6 wzbudzała u sprzedawców natychmiastowy sprzeciw. „ Nie będziemy innych krajów zaopatrywać” (…).Sklepy poza centrum objeżdżałam taksówką. Wtedy kierowca kupował mi też dwa filmy, bo tylko tyle można było kupić (…).( W jednym sklepie na głowę, przypis J.S.) Inaczej się sprawy miały w prywatnej drogerii w centrum Karl Marx Stadt (…).Tam wcześniej mój znajomy poprosił właścicielkę o względy dla mnie i w wielkiej konspiracji przed innymi klientami  wręczałam jej kartkę z moim zamówieniem. Pod ladą pakowała często materiał i sprzęt fotograficzny do różnych małych opakowań by nie wzbudzić podejrzenia. Nigdy nie pytałam, ile co kosztuje, ona podsuwała mi sumę do zapłaty. Zerknęłam krótko i  razem złożone banknoty podałam jej do ręki.(…) Zakupy w NRD to był jeden problem, drugim było bezpieczne ich przewiezienie przez granicę.(…) Najcenniejszy materiał to były czarno-białe negatywy cięte 13 x 18, na ślubne zdjęcia i chemikalia do wywoływania filmów. Ślubów było w latach 70/80-tych po 10 tygodniowo. Trzeba było liczyć podwójnie, bo każdy ślub odbywał się wcześniej również w Urzędzie Stanu Cywilnego.(…) Zdarzały się w czasie stanu wojennego śluby, które odbywały się na odległość, gdzie zdjęcie było jednym z dowodów na to, że związek małżeński został zawarty. Zdradzę tylko jeden sposób przemytu mojego pomysłu. Zauważyłam raz, czekając w Dreźnie na pociąg do Rzeszowa, że doczepiają do niego dwa wagony z NRF. Większość pasażerów stanowiły wdowy wojenne ze Śląska, które wracały z niemieckich sanatoriów.(…) do Głogówka, Krapkowic, Gogolina. Przed granicą w Zgorzelcu poprosiłam je o pomoc, nigdy nie odmówiły. (…) Tak to się przemycało aż do pamiętnego roku 1989, gdzie byłam jeszcze w kwietniu na zakupach.” 2 Po tej dacie aparat fotograficzny stał się ogólnodostępny. Zawodowy fotograf przestał podążać śladem człowieka od narodzin do śmierci. W 1988 r. umiera po długiej chorobie mąż Bogdan, a zakład przejmuje syn Paweł. Hurtownie sprzęt i materiały przywożą do domu. Pani Ania w niedługim czasie przechodzi na emeryturę i tu rozpoczyna się całkowicie inny rozdział jej życia. Rozdział, którego szlak wyznaczył starszy syn Piotr. Były tancerz Wrocławskiego Teatru Pantomimy Henryka Tomaszewskiego. Choroba przykuwa  Piotra do wózka inwalidzkiego. Nie rezygnuje jednak z pasji artystycznych. Realizuje się jako malarz, wiele wystaw w kraju i za granicą. I poeta. Publikując tomy: Pantomima wierszy 1997, Tańczę  2001 i wspólnie z mamą: Pod wieżą 2005  i  W trybach czasu 2018. Muszę Piotrowi w przyszłości poświęcić oddzielny esej.

      Co ma robić osoba tak kreatywna jak Anna Myszyńska? Zajmuje się Piotrem, ocenia jego obrazy, słucha wierszy. Nawiązuje współpracę z lokalną „ Panoramą Bialską” początkowo jako fotograf, później fotoreporter. I powoli zaczyna pisać „ Po śląsku, czyli po naszemu”, przypominając sobie język dzieciństwa. Niemalże zapomniany w polskiej szkole. Drukuje opowiastki o świniobiciu, pieczeniu chleba, kołaczy, żniwach, suszeniu siana, zapasach na zimę, początkowo u siebie. Ale to dla niej za mało. Rusza rozklekotanym „maluchem” na podbój świata… do Katowic. Na konkurs gwary śląskiej, organizowany przez tamtejsze radio. Często powtarzała, to spotkanie „ odrodziło moją śląską tożsamość”. Po przemianach ustrojowych na Opolszczyźnie prężnie działa mniejszość niemiecka. Ukazują się czasopisma, emitowane są audycje radiowe, konkursy poezji niemieckiej w szkołach i pod pomnikiem Josefa von Eichendorffa w Dębowcu pod Prudnikiem. Anna Myszyńska rozpoczyna 18 letnią współpracę z Radiem Opole w polsko-niemieckiej audycji           „ Nasz Heimat ” prowadzonej przez redaktora Andrzeja Russaka. Ta śląska gawędziarka posługująca się trzema językami łączy ludzi; mieszkających tu od pokoleń z przybyłymi nie z własnej woli w jedną społeczność dla dobra tej ziemi, jej kultury i rozwoju wspólnych dzieci. Na te cotygodniowe audycje jak na chleb pieczony w soboty. Czeka się głodnym głosu siejącego ziarno zgody i poszanowania tradycji,  przywiezionej z miejsca urodzenia i ubogacania nią sąsiadów, wyrosłych z innego korzenia. Dziś pijących wodę życia ze wspólnego źródła.

       Te 700 opowiadań w archiwum radiowym grzechem byłoby nie opublikować w formie książkowej. I tak kolejno wchodzą drukiem trzy opasłe tomy:  Śląskie rozprawianie 1999,  Śląskie rozprawianie z okolic Białej, Głogówka i Krapkowic. Opowiadania radiowe z lat 1998-2001 2006,  Śląskie rozprawianie z powiatów Prudnik, Koźle i Krapkowice 2007. Rok 2010 przynosi czwarty tom jej opowiadań w wersji śląsko – niemieckiej pt.  Oberschlesische  Erzahlungen. W między czasie w roku 2003 wydała swoje zapiski prozatorskie i poetyckie w dwujęzycznym tomiku pt.

 Nie tylko po śląsku ( Nicht nur Oberschlesisch). Lata 2011-2012 obfitują nagraniem pięciu  płyt z opowiadaniami; dwie po niemiecku;trzy po śląsku. W 2016 roku ukazuje się  książka wspomnieniowa pt.  Miałam szczęście do ludzi.  Czytałem ją wielokrotnie. Na kartach gawędziarsko prawi o terenie i ludziach, których i ja miałem szczęście znać. Oczywiście tych młodszych. No i zdjęcia – świadectwa czasu – pomieszczone w  Moim poplątaniu 2018 ( wspólnie z Piotrem). Strona tytułowa; mama i syn uśmiechnięci siedzą przy stole w kuchni. Jest kawa i kołacz. Za plecami choinka, bombki w kształcie dzwonków. Jest olejny obraz Piotra przedstawiający fragment domu Myszyńskichna tle zamku i ulica. Obecna nazwa Góra Wolności i

„ maluch”, którym Pani Ania docierała wszędzie. Bywałem w tym artystycznym domu. Kwadraciaku z płaskim dachem, wybudowanym w latach sześćdziesiątych. Pierwszy po wojnie w Białej. Męża Bogdana do śmierci kuła w serce taka architektura. Na  podwórzu  jest jedna z baszt zamkowych, urządzono w niej skład drewna. Najczęściej przy tej baszcie siadaliśmy. Czytając wiersze, słuchając bajd gospodyni po tutejszemu. Dla mnie niezrozumiałych i odległych.- Przybyłem do Nysy z Małopolski początkiem lat dziewięćdziesiątych – Ale była w tej mowie jakaś siła wyzwalająca w słuchaczu najgłębsze pokłady wyobraźni, z których potem czerpaliśmy karmę dla własnej poezji. Nawet po latach. Przechodziliśmy do pracowni Piotra pełnej nieładu – jak moja fryzura – gdzie kąt: tam szkic, obraz, zagruntowany blejtram, bądź płyta pilśniowa. Na niej Mim malował najchętniej. Obrazy na ścianach szarpały ruchem. Przyzywały płomieniem barw. Czuło się taniec, a Piotr siedział na wózku inwalidzkim. O tapczan oparte stały kule. A Pani Ania dopowiadała: „ to namalował w nocy , a te bazgroły to mój ostatni wiersz”.

1Anna Myszyńska  Miałam szczęście do ludzi s.23-24.

2Tamże s.26-27-28

  Jerzy Stasiewicz     

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko