Andrzej Wołosewicz – Wkur…zająco dobra książka „W euforii”

0
384

            Wiesław Łuka dał nam kolejną książkę zatytułowaną „W euforii”. Książka świeżutka, tegoroczna, pachnąca jeszcze drukarską farbą. Składają się na nią dwa długie historyczne już teksty, „Rozdwojenie wizji i fonii” z 1983 roku i rozmowa z Markiem Kotańskim „Wyciąganie zza grobu” z roku 1984 stanowiące książki część pierwszą. A w drugiej, równie obszernej już same świeżości z lat 2018-2019. Całość liczącą 248 stron zawdzięczamy wydawnictwu „Res Humana”.

            Zacznę od mego wkurzenia. Było ono podwójne. Aby je lepiej zrozumieć spójrzmy na tytuły wspomnianych części, „Chlali, ćpali i umierali” i „Chlają, ćpają i ru…”. No po tytule „W euforii” taki knajacki język może zaskoczyć, nawet mnie. Oczywiście niczego tu autorowi nie imputuję, trudno o gównianej rzeczywistości alkoholika czy narkomana, bo to są bohaterowie tej książki, pisać językiem pachnących fiołków. Idzie więc raczej o moje zderzenie z opisywaną przez Wiesława Łukę rzeczywistością i mój wobec niej niesmak. Niesmak wynikający nie z tego, żebym był językowym i moralnym purystą, bynajmniej. Ten niesmak jest jak najbardziej naturalny i realny, bo ja znam stany i „uroki” po-alkoholowe wystarczająco dobrze i raczej autor „W euforii” tylko odświeżył we mnie pewne doznania a nie czymkolwiek zaskoczył. Odświeżył we mnie doznanie kaca i… zrobił to bez kropli alkoholu! No czyż nie można się wtedy wkurzyć? Realny kac bezalkoholowy? Oczywiście przeginam w tym dworowaniu (tym bardziej, że siadamy czasami z autorem przy piwie). Jest ono raczej moją własną pastylką na wstrząsową siłę Łukowych tekstów pomieszczonych w książce.

            Drugi powód mego wkurzenia to ten, że książka przypomniała mi kilku przyjaciół, których zabrała wóda a ja chcąc nie chcąc towarzyszyłem  temu zabieraniu. „W euforii” po prostu odświeżyło mi rzeczywistość, którą być może wypieram. Te recenzenckie wyznania byłyby może i nie na miejscu, gdyby nie to, że są kluczem do recenzji, którego długo nie mogłem znaleźć. Temat – dla mnie – nie frapujący (właśnie z wyżej wymienionych powodów), a z drugiej strony recenzencką kapitulację odebrałbym jako rejteradę przed TRUDNYM, bo „W euforii” trudno się czyta. Autorowi udaje się sztuka nie lada, sztuka podprowadzenia czytelnika pod opisywaną rzeczywistość tak blisko, tak dokładnie, tak namacalnie jakby się było obok autora podczas jego reporterskich zmagań. To jest ta sytuacja, kiedy zapominamy o książce a jesteśmy w świecie przez nią opisywanym. Wydaje się, że taki deal z czytelnikiem jest marzeniem każdego piszącego niezależnie od formy literackiej, którą uprawia. A Wiesław Łuka uprawia swoją reporterkę w niezmiennie ten sam sposób: dyskretnie i przejmująco jeśli idzie o warsztat a raczej o tego warsztatu czytelnicze efekty, bo trudno mi oceniać warsztat w dziedzinie, na której się nie znam, której nigdy nie praktykowałem. A to od Łuki i jego narkotyczno-alkoholowych rozmówców dowiadujemy się, że rozpoznać uzależnienie, powiedzieć o nim wszystko a i jeszcze  – co wszak najważniejsze – wyprowadzić z niego mogą nam tak naprawdę pomóc tylko ci, którzy sami tą ścieżkę przeszli i… przeżyli (śmierci w tej książce aż nadto!): „Doktor Luba Szawdyn, którą kochają wszyscy alkoholicy z poradni na Pawińskiego, opowiada: „Wchodzę do mieszkania faceta czy kobiety, widzę – osobnikom trzęsą się ręce, są w delirium albo tuż przed nim i w tym momencie wyłazi ze mnie „doktórka”. Pytam, co u pana słychać? Jak się pan czuje? Zaglądam facetowi w oczy. Macam po brzuchu. Skradam się do sprawy. Rutynowa „doktórka” – pan to rozumie? Robert inaczej – on nie robi podchodów. Spojrzy w zapitą gębę i wie wszystko. Już jest w środku. Rozmawia z delikwentem na przykład o felgach do malucha i tym go bierze. Już leczy. Mistrz. Od niego uczę się alkohologii. W siedemdziesiątym siódmym roku, jako lekarz psychiatra, nic o tym nie wiedziałam. Co to jest psychoza alkoholowa? – to mi wyłożono w akademii. Ale czym się różni pijak od alkoholika – tego nikt z profesorów nie mówił. Robert to pokazał.”. Tak, ci, co sami pili są najlepszymi terapeutami. Oni i ci ze wszelakich uniwersytetów, którzy potrafili swoją uniwersytecką wiedzę połączyć z przekazanym im doświadczeniem samych alkoholików. Takiej synergii na pewno dokonała doktor Luba Szawdyn, jedna z z przewodniczek Łuki po tym ludzkim Tartarze.

Drugim jest Marek Kotański. Dobrze, że Łuka przypomniał jego postać, bo choć bez niego Monar nadal działa, to mniej medialnie, niejako w zapomnieniu. Może to i lepiej, może skuteczniej im się pracuje i bez tego społecznego oporu, który wywoływał Kotański. Może bez niego problem jest mniej widzialny (czego nie pokazuje telewizja – to nie istnieje), ale  – to moja nadzieja – mniej też wokół niego społecznej niechęci i agresji. A to dla ludzi z monarowskich ośrodków najważniejsze. Nasze, w większości katolickie, społeczeństwo, które  alkohol i inne używki lubi wielce ponad miarę swojej religijności, nie lubi i nie chce w swoim otoczeniu wysypisk śmieci, także wszak swoich śmieci i nie lubi pensjonariuszy oraz pracowników Monaru czy klubów AA, których potrafi jak śmieci traktować. Niestety mamy tego najświeższe przykłady związane z niechęcią do personelu medycznego walczącego z koronawirusem. (Na marginesie – to może temat na ciąg dalszy „W euforii”, choć gdy rozmawiałem z autorem, to zarzekał się, że to książka ostatnia i mojej prowokacji, że po euforii jeszcze wszak mieć możemy ekstazę zbytnio nie podjął.)

Wymieniłem przewodników Łuki, ale i sama „W euforii” jest dla czytelnika takim właśnie przewodnikiem po świecie niechcianym, świecie ludzkiej psychiki, z której – jak to sformułował Marek Kotański – monarowcy próbują wycinać narkomanom ich nowotworowe tejże psychiki tkanki. Mamy, w drugiej części książki, przejmujące – i budujące! – wyznania i opisy, tych, którzy wrócili zza  (narkotycznego) grobu, jak to lapidarnie i obrazowo określa twórca Monaru i tych, którzy pozbyli się kieliszka czy butelki ze swojej psychiki albo tych, którzy w fałszywej euforii przećwiczyli oba uzależnienia jednocześnie i też wrócili. Do żywych. To może ich druga pozytywna już tym razem euforia.

            Jeszcze jedną kwestię warto poruszyć. Wiesław Łuka pokazuje świat tragiczny w sposób reportersko bolesny (już o tym swoim doznaniu mówiłem) ale robi to po ludzku delikatnie, bo on wie – to cecha jego reporterskiego ego – że to nasze chodzenie po ludzkim szambie, do którego „W euforii” nas wprowadza, jest przede wszystkim chodzeniem po ludzkiej wrażliwości, po ludzkich duszach jakbyśmy sobie nie wmawiali, że narkoman czy alkoholik to jedynie cielesne truchło. Dla mnie wartością tej książki, jej poruszającą wartością jest pokazanie wrażliwości tych jakże często przegranych życiowo ludzi. To, że pokazanie tego udało się autorowi i jak się udało pozostawiam już własnej ocenie czytelników, jeśli będą mieli odwagę zmierzyć się z książką Wiesława Łuki, co nie jest łatwe, bo to wkur…zająca książka.

– – – – – – – – –

Wiesław Łuka, „W euforii”, Wydawnictwo „Res Humana”, Warszawa 2020

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko